Z czuba, z prezesa, z macieja, z kaziora, z bolca, z dużego palca. I pewnie moglibyśmy wyliczać dalej, bo pełno jest określeń tego typu uderzenia. To podwórkowa klasyka, gdzieniegdzie zakazana, typowy Seba wiele razy musiał przypominać, że “nie ma z całej pety” i “z czuba się nie liczy”. Ale nawet na wielkich stadionach ten sposób zdobywania bramek miewał swoje wielkie chwile.
Na przykład wtedy, gdy wziął go na tapet magik pokroju Ronaldinho. Sezon 2004/05, faza pucharowa Champions League. Barca wygrywa pierwsze spotkanie u siebie, ale na Stamford Bridge dojeżdża dopiero po 20 minutach, gdy przegrywa 0-3. Nie było happy-endu, skończyło się wygraną 4-2 i awansem Chelsea, ale o tym golu Brazylijczyka będziemy pamiętać jeszcze bardzo długo. Perfekcja.