Polska, światowa potęga drobiarska, która eksportuje kurczaki nawet do RPA, Beninu i Hong-Kongu. Polska, sadowniczy lewiatan, którego nie poskładało nawet rosyjskie embargo. Polska, pieczarkowy behemot – co trzecia pieczarka na europejskim talerzu pochodzi znad Wisły. Przez długie lata naszą równie wielką specjalnością było marnowanie talentów piłkarskich czystej wody.
Maciej Terlecki był absolutną gwiazdą zwycięskiego dla Polski Euro U16 w 1993. Został piłkarzem turnieju, w którym grali Totti i Buffon. Chciało go pół kontynentu z Bayernem na czele. Poszedł do Anderlechtu, w którego barwach znalazł się w kadrze meczowej na Milan w Lidze Mistrzów. Zamiast jednak zostać pruszkowskim Pirlo, mając zaledwie 31 lat grał już w okręgówce.
Raport FIFA po mundialu U17 w 1993 roku.
Łukasz Madej za czasów juniorskich był w top 10 piłkarzy na świecie swojego rocznika. Woził się po poważnych turniejach jak po podwórku. On i Grzelak byli jednak na krótkiej smyczy u Ptaka, nie dostali więc nawet szansy rozwoju za granicą. Z tej samej mistrzowskiej drużyny Globisza pamiętam Nawotczyńskiego, który miał być nowym Tomaszem Wałdochem, trzymającym przez lata lejce od obrony reprezentacji. Dariusz Zawadzki poza rozegraniem – klasyczna dycha – był jednym z najlepszych polskich specjalistów od rzutów wolnych jakich widziałem.
Każdy z was ma na pewno swój – użyję tego przewrotnego określenia – “ulubiony” zmarnowany talent. Do wyboru, do koloru – technicznie wybitny Sypniewski, którego pokonała depresja i nałogi. Janczyk, którego pokonała Moskwa. Nawet Grzesiek Piechna – gdzie mógł zajść, gdyby wcześniej odkryto faceta z taką smykałką to strzelania bramek? A Szymkowiak, który zrobił znaczącą karierę, ale pod koniec lat dziewięćdziesiątych nie poszedł do Interu Mediolan? O pewnym Marku z przeszłością w pewnym łódzkim klubie z ostrożności nie będę wspominał, bo ktoś jeszcze gotów uznać, że piszę felietony tylko o nim i o meczach jakie widziałem w czasach, gdy na chleb mówiłem “bep”.
W ostatnich latach coś się zmieniło. Zapewne dlatego, że w Polsce talent piłkarski coraz częściej idzie w parze z talentem do pracy, a nie talentem do baletów. Nie znaczy to naturalnie jednak, że wyrobiliśmy sobie odporność na marnotrawstwo. Wszyscy nie mogą grać w Realu, wszystkim w czasach szalonej konkurencji udać się nie może. Ale wszyscy – lub chociaż zauważalna większość – wierzyliśmy, że Rafał Wolski ma to coś. Iskrę Bożą, dla której przychodzi na stadion.
Oto dzieciak, który panuje nad piłką jakby wychował się w jednej faveli z Ronaldinho (i jego psem). Oto dzieciak, który robi ruletę z PSV – ruletę nie w kole środkowym, tylko w polu karnym, dzięki której zostawia trzech zbaraniałych obrońców i wychodzi sam na sam. Oto dzieciak, po którego grze widać, że ma poszukiwane w dzisiejszym futbolu cechy mentalne: myśli szybciej, nie boi się podejmować odważnych decyzji, a do których wykonania zaprzęga techniczne umiejętności najwyższej próby.
Oto dzieciak, na którego punkcie zagraniczni skauci dostali takiego joba, że Fiorentina nie zawahała się wydać 2.7 miliona euro za kontuzjowanego od miesięcy zawodnika. Wokół Wolskiego kręciło się też BVB, Werder czy Bordeaux.
Panuje powszechne przekonanie, że Wolski od Fiorentiny się odbił. Zrównuje się go niemal z przypadkiem Pawłowskiego w Maladze, który coś tam jednorazowo pokazał, ale generalnie nie dał rady. Historia Wolskiego we Florencji jest moim zdaniem diametralnie inna.
Po pierwsze: trafiał tutaj po miesiącach poważnej kontuzji, a nie po świątecznym przejedzeniu. Lepsi od Wolskiego nie powąchawszy tyle czasu boiska mieliby kłopot z wyjściowym składem.
Po drugie: trafiał do Florencji jako 21-latek, o którego potencjale wszyscy wiedzieli, ale który miał się w pierwszych miesiącach adaptować do standardów Serie A. Wiem, że to już nie te czasy, gdy polski ligowiec wyjeżdżając na zachód zostawiał za sobą w szatni sześciopak “Żubra”, a na miejscu trafiał na Felixa Magatha i trzech reprezentantów na swoje miejsce, niemniej wciąż jest znacząca różnica.
Po trzecie: Fiorentina to jedna z czołowych ekip calcio, żadne tam Benevento, SPAL czy inna Cesena.. W sezonie 12/13 – Wolak trafił zimą – do ostatniej kolejki walczyła o Ligę Mistrzów, ostatecznie zajmując czwarte miejsce. Strzelili w sezonie więcej bramek niż Juve, czyli ofensywa funkcjonowała. Nie było za bardzo czasu, żeby ogrywać co kolejkę zdolnego młodzieżowca, który i tak dopiero oswajał się z nową rzeczywistością.
W kolejnym sezonie można było już wymagać, że Rafał powoli, nieśpiesznie, ale zacznie odgrywać jakąś rolę w klubie. I dokładnie tak też się stało.
Jesienią nie grał wiele, ale strzelił debiutancką, piękną bramkę. Wiosną, gdy Fiorentina znowu biła się o czołowe miejsca, robiła to już z Wolskim na pokładzie. Fachowiec pokroju Montelli ufał, że Polak pomoże zrealizować ten cel, że dorósł do gry o taką stawkę mimo tak młodego wieku.
Montella wierzył, że przy wyniku 0:1 z Juve lepiej wpuścić Wolskiego niż Joaquina, Ilicicia czy Matriego.
Źródło: transfermarkt.pl
Polak zbierał dobre noty, pokazywał jakościowe zagrania, grał regularnie w jednej z najlepszych włoskich drużyn. Po jednym z meczów pojawił się komiks porównujący go do… Baggio. Oczywiście skrajnie na wyrost, ale pokazujący, że Wolski został dostrzeżony, a jego styl przykuł uwagę.
Latem grał we wszystkich sparingach. Fiorentina miała na niego plan, a on już pokazał, że to wyzwanie go nie przerasta. Wcale nie był wypychany z klubu, tylko sam podjął fatalną w skutkach decyzję.
Fragment wywiadu dla Ekstraklasa.tv:
Zabrakło mi chyba chłodnej głowy. Znałem szatnię, znałem trenera, wiedziałem, czego się ode mnie oczekuje. Ale chciałem grać, więc odszedłem do Bari, które mi tę grę – tak mi się wydawało – gwarantowało. Gdybym został we Florencji, może bym się wreszcie doczekał na prawdziwą szansę. Tym bardziej że grałem w prawie wszystkich sparingach Fiorentiny. Bari było sporym błędem.
Tu dla ŁączyNasPiłka:
Gdybyś mógł cofnąć czas, poszedłbyś raz jeszcze na wypożyczenie z Fiorentiny do Bari?
Nie. Mogłem podjąć inną decyzję, być może zostać w Fiorentinie i cierpliwie czekać na swój czas. W Bari są wspaniali, fanatyczni kibice, klimat dla futbolu, ale brakuje chłodnego spojrzenia. Nie czułem się dobrze przy stylu gry tej drużyny, bo za mało było futbolu, raczej kopanie długich piłek na napastników i walka, walka, walka. Ciężko było czegoś się tam nauczyć, ale i tak zyskałem, bo stałem się twardszy.
W Fiorentinie byłeś, przy tak szalonej konkurencji, na straconej pozycji?
Nie powiedziałbym tak. Wywalczyłem sobie miejsce w kadrze meczowej, w miarę regularnie pojawiałem się na boisku. Może momentami chciałem za wiele, ambicja mnie rozsadzała widząc wokół piłkarzy takich, jak Borja Valero, Juan Cuadrado, Stevan Jovetić, Giuseppe Rossi, Adem Ljajić, Joaquin. W ekipie Violi czułem się wyśmienicie, tylko – tak jak mówiłem – zabrakło mi cierpliwości.
Czytałem jeszcze jeden wywiad z Rafałem – nie potrafię go teraz znaleźć, niech jego autor mi wybaczy – w którym jak byk stało, że wszyscy odradzali mu przenosiny do Bari. Namawiał go tylko… trener nowej drużyny. W Fiorentinie chciano na niego stawiać, wiązano z nim przyszłość, chciano go szlifować. Było środowisko pełne zawodników, od których można się uczyć. “Codziennie miałem do czynienia z zawodnikami klasy światowej. Podpatrywałem zagrania, z którymi się wcześniej nie spotkałem” – a przecież i przed wyjazdem umiał sporo. Gdzie indziej czytamy, jaki dobry kontakt miał z Cuadrado, ówczesnym idolem Violi. Między wierszami można wywnioskować, że Kolumbijczyk trochę wziął Rafała pod skrzydła.
Zapytacie: skoro tak na niego liczyli, to czemu później nie dali mu już szansy? Bo półtora roku w futbolu to wieczność, Fiorentina to zespół europejskiej klasy, a Wolski nie miał tu aż tak mocnej pozycji, by po zmarnowaniu trzech rund pukać do bram stadionu Artemio Franchi w roli innej, niż kibica.
Na swoje nieszczęście przeforsował przenosiny do Bari, skuszony obietnicą gry tydzień w tydzień. Przyznam szczerze, widziałem wtedy kilka meczów tego klubu. Było tak, jak mówił Rafał w wywiadzie: toporny futbol, jaki prezentuje wiele ekip Serie B. Laga na bałagan, poziom finezji: Jagiellonka Nieszawa, III liga sezon 94/95.
Belgia nie ma usprawiedliwienia, po prostu zawiódł. Ale ze wszystkich wywiadów z Rafałem, materiałów takich jak wywiad z jego ojcem czy wizyta w głowaczowskim gimnazjum, wyłania się obraz chłopaka spokojnego, opanowanego, tylko zdezorganizowanego, trochę życiowo nieporadnego. “Chwila z…” Izy Koprowiak:
Raz, jak jechałem do domu, zostawiłem w pociągu laptopa. Torbę miałem pod nogami, a komputer położyłem na górę i potem go nie zdjąłem. Straciłem trochę zdjęć i muzyki, a nie miałem tam w ogóle hasła… Zgubiłem też iPada, jak wypłacałem pieniądze z bankomatu. Była tam taka półeczka, położyłem go, kasę wziąłem, a iPada już nie (śmiech). Na szczęście był tam jakiś gość, który mi go oddał. Ostatnio we Florencji zgubiłem też portfel, ale na drugi dzień ktoś przyniósł go do klubu. Pieniędzy już nie było, przeszukali też wszystkie przegrody, bo widziałem, że poprzestawiali mi dokumenty i karty.
Posłuchajcie fragmentu tego spotkania lub jakiegokolwiek wywiadu video:
Słuchając tego jak Wolski się wypowiada jestem absolutnie gotów uwierzyć w zgubiony laptop, ale nie jestem w stanie uwierzyć, że balował do rana i dlatego np. nie poszło mu w Mechelen. Jestem w stanie uwierzyć, gdy mówi, że nie wchodzi do szatni razem z drzwiami, raczej trzyma się na uboczu i stara się robić swoje. To cecha, która w odpowiednim środowisku będzie go budować, ale to zarazem najgorsza cecha, jeśli w krótkim czasie lądujesz w kolejnej zagranicznej drużynie, w kolejnym obcym ci środowisku.
Zarzuty Kucharskiego, który grzmiał, że Wolski musi się zdecydować czy chce być piłkarzem? Przekonująca odpowiedź w wywiadzie Izy Koprowiak:
“Rozmawiałem z nim na ten temat. Zdenerwowałem się, gdy to usłyszałem. Nie bardzo to rozumiem, bo tej wypowiedzi nie oparł na faktach, a jakichś słuchach, które do niego dochodziły. Nie był na żadnym treningu Fiorentiny, nigdy nie widział, jak pracuję. Nagle rzucił takie słowa. Moim zdaniem pochopnie. Choć wiem, że z boku tak mogło wyglądać, że nie gram, więc coś ze mną nie tak. Ale wystarczyło zapytać o mnie sztab, który był zadowolony z moich postępów. Pracowałem na tyle dobrze, że w tak mocnym klubie, jak Fiorentina, wreszcie dostałem szansę. Jeśli ktoś mówi, że nie chciałem być piłkarzem i grać we Włoszech, myli się.”
Dzisiaj, jeśli ktoś nie wie, panowie już nie współpracują. Nie wiem jak było, ale postawiłbym tezę, że już w momencie wypowiedzi Kucharskiego musiało się między nimi nieźle psuć. Być może Wolski już szukał alternatywy, a wypowiedź menadżera była czymś pomiędzy szpilą, a próbą wywołania nacisku.
Wolski twierdzi, że dojrzał, chłopca dawno zostawił gdzieś między Toskanią a Warszawą. Nie mam powodu by nie wierzyć, co nie zmienia faktu, że moim zdaniem nigdy nie będzie wodzirejem szatni i jest jednym z tych, którzy potrzebują w drużynie trochę cieplarnianych warunków. Zauważam jednak, że od lat jest z tą samą dziewczyną – zapachniało wam Pudelkiem? A jednak poukładane życie osobiste to często koło zamachowe postępu w karierze.
Nie pamiętam u kogo przeczytałem ostatnio, że zrobił wielkie wrażenie na ostatnim zgrupowaniu. Czy u Tomka Włodarczyka, czy Łukasza Wiśniowskiego, ale generalnie umiejętności Wolaka chwaliła cała starszyzna. Zresztą, to się szczególnie nie zmieniło, dziś odkopałem wywiad z Pawłem Brożkiem sprzed Euro 2012, w którym Broziu opowiada jak to Wolski zakłada kadrowiczom siatki i rzuca no-look passy. Kolejny dowód, że pakiet zdolności Wolaka to na polskie warunki coś wyjątkowego.
Nasza kadra ma trzon, którego może pozazdrościć niejedna reprezentacja. Śpi jednak pod krótką kołdrą, czytaj: nie ma długiej ławki. Widzę w Wolskim potencjał na dżokera, jakiego jej potrzeba – może nie asa w rękawie, ale jednak zawodnika, który w trudnym momencie będzie w stanie dać impuls. Wyczarować coś z niczego techniką, dryblingiem. Zmylić przeciwnika, wprowadzić zamieszanie pod bramką rywala, nie przestraszyć się.
Rezerwowy arsenał Nawałki nie obfituje w różnorodność, wielu zawodników aspirujących prezentuje podobny styl. Wolski jest obietnicą czegoś zupełnie innego, a jestem pewien, że pod skrzydłami doświadczonych kadrowiczów mógłby nabrać pewności siebie, by wypełnienie tej niełatwej roli stało się możliwe. Liczę, że ten scenariusz się spełni i na mundialu będziemy mieli w nim solidne wzmocnienie.
Dla niego to ostatni dzwonek, by w pełni wykorzystać i “sprzedać” swój talent: w przyszłym roku skończy 26 lat. W dzisiejszych realiach, gdy kluby wolą skupować dzieciaki i je kształtować, to sporo. Ale też nie tak znowu sporo, by wykluczać porządną karierę zagraniczną.
Leszek Milewski
Napisz autorowi, że za mało o Citce i meczach z lat dziewięćdziesiątych
Fot. FotoPyK