Białystok kocha futbol. Nawet gdy nie miał solidnego obiektu, na ekstraklasowych meczach stadion potrafił pękać w szwach. Gdy 9 sierpnia 1987 debiutowali w lidze z Widzewem, na meczu zjawiło się – na oko – pół miasta. Dzisiaj Jaga ma już swoją świątynię, która widziała już niejeden dobry mecz, widziała pitch invasion, widziała Jagę bijącą się do ostatnich sekund o mistrzostwo Polski. Ten piękny dom Jagiellonii otwarto trzy lata temu.
Dzisiaj fantastyczne otwarcie stadionu w Białymstoku. Pod względem oprawy, realizacji (ujęcia z drona – Liga Mistrzów), w końcu poziomu piłkarskiego. Można było odnieść wrażenie, że piłkarze Probierza są tak naładowani, iż dzisiaj w Polsce ograliby każdego.
Już przed meczem pisaliśmy, że Jaga w ostatnich pięciu kolejkach jest najlepsza w ekstraklasie. Widać to zresztą w naszej niewydrukowanej tabeli, gdzie gdyby nie kilka błędów sędziów, byłaby liderem. Oczywiście jeszcze się to w trakcie sezonu pozmienia, Probierz kilka razy się potknie, ale dzisiaj może spojrzeć dookoła i powiedzieć „a nie mówiłem?”. Śmiali się wszyscy z Wasiluka, a on dziś zaliczył asystę, kluczowe podanie i kilka razy dynamizował akcje. Pytali kim jest Romańczuk, a facet wchodzi z ławki i notuje w meczu odbiory, z których potem padają bramki.
Jagiellonia czasami oddawała dziś inicjatywę Pogoni, posiadanie piłki w trakcie meczu miała nawet mniejsze. Ale to się nie mogło inaczej skończyć niż wygraną gospodarzy. Wdowczyk nie miał dziś Robaka. Kilka innych kontuzji solidnie przetrzebiło mu skład. Co z tego, że kilka rajdów zrobił Murayama, jak w drugiej linii przez cały mecz była jedna wielka dziura, a Jaga co wyprowadziła kontrę, to zawsze coś pod bramką Janukiewicza się działo.
Jaga grała z rozmachem. Tuszyński próbował przewrotki, Dżalamidze zasuwał jakby zapomniał, że istnieje coś takiego jak zmęczenie, w środku rządził Gajos. No i jeszcze ten Piątkowski. Dzisiaj dwa gole i asysta. W sumie ma w tym sezonie więcej bramek niż Bełchatów, Ruch i Korona. Moglibyśmy te cukier dla Jagi ciągnąć jeszcze przez kilka akapitów, ale na dziś wystarczy. Podlasie może być dumne. W Białymstoku brakuje już tylko lotniska.
Trzy lata później lotnisko nadal jest w fazie planów, natomiast stadion okazał się skrojony pod Jagiellonię. Co prawda komplety udaje się osiągać dość rzadko – głównie na hitowych meczach z Legią, jak w 35. kolejce ubiegłego sezonu, gdy białostoczanie grali z warszawiakami w spotkaniu na szczycie Ekstraklasy. Regularnie jednak zasiada na stadionie kilkanaście tysięcy widzów – liczba raczej nie spada poniżej 10 tysięcy, nawet przy meczach z Sandecją w środku wakacji, a przy spotkaniach z silniejszymi rywalami potrafi przekroczyć 15-17 tysięcy osób. Co ważniejsze – Jagiellonia prawie w ogóle nie doświadczyła „efektu nowego stadionu”. Już w pierwszych miesiącach po otwarciu frekwencja na mniej atrakcyjnych meczach wahała się między 10 a 13 tysiącami widzów – i tak pozostało do teraz. Nie ma skoków frekwencji, naturalnie poza przyjazdem największego rywala ze stolicy, nie ma też wrażenia, że stadion jest pusty – bo zazwyczaj dość szczelnie zapełniona jest trybuna za bramką oraz obie „proste”, pusta zaś ta, na której znajduje się sektor gości.
Czy mógłby być mniejszy? Pewnie by mógł, ale przecież po reformie z Legią i Lechem u siebie można grać dwa, a przy sukcesach w pucharach nawet trzy razy w sezonie. Jak na miasto z niespełna 300 tysiącami mieszkańców – jest przyzwoicie. Mógłby być na pewno nieco bardziej gościnny – bo z różnych przyczyn sektor gości wielokrotnie pozostawał w Białymstoku kompletnie pusty. Ogółem jednak – to bardzo sympatyczna arena, z której mecze ogląda się przyjemnie. I to nie jest jedynie zasługa dobrej gry Jagiellonii w ostatnich kilku sezonach.