W sobotę zdjęcie Łukasza Piszczka podpowiadającego kolegom z LKS-u Goczałkowic z kulą w rękach obiegło internety. Dziś publikują je także Fakt i Super Express.
FAKT
Łukasz Piszczek sobotę spędził na meczu LKS-u Goczałkowice.
Sobotnie spotkanie Borussii z RB Lipsk (2:3) oglądało z trybun w Dortmundzie ponad 80 tysięcy kibiców, podczas gdy mecz LKS-u śledziło na żywo niespełna 100 osób. Dla Piszczka nie ma to jednak znaczenia. Najważniejsza jest miłość do futbolu i do lokalnej drużyny, której wyniki śledzi w każdej wolnej chwili. Obrońca bardzo przeżywał sobotni mecz. Kilka razy w ożywiony sposób gestykulował przy ławce, wcielając się w role trenera. Może po zakończeniu kariery będzie chciał realizować się właśnie jako szkoleniowiec?
Tomas Vestenicky źle znosi to, że poszedł w odstawkę.
Szefowie klubu zapłacili za niego ponad rok temu Romie około dwóch milionów złotych. Vestenicky nie może jednak rozwinąć swojego talentu. Jedyne okazje gry dostaje w młodzieżowej reprezentacji swojego kraju, jednak w Krakowie kompletnie poszedł w odstawkę. Choć nie ma żadnej kontuzji, od dwóch miesięcy nie pojawił się na boisku, a w ostatnich pięciu spotkaniach tylko raz był w kadrze meczowej. – Jeszcze nigdy nie byłem w takiej sytuacji – przyznaje napastnik. – Psychicznie jest to dla mnie trudne. Gdy piłkarz gra, czuje się zdecydowanie lepiej. Nie mogę odzyskać wiary w siebie, siedząc na trybunach – przyznaje.
GAZETA WYBORCZA
GW pisze o odmienionej Legii.
Walcząca, biegająca intensywnie, dynamicznie atakująca przeciwnika, zacięta do ostatniej minuty. A do tego czerpiąca radość z gry – tak grającej Legii jej fani nie widzieli dawno. Przyzwyczajeni do zawstydzających upokorzeń w końcu mogli dziękować piłkarzom za wygraną. Ci wreszcie zagrali z pasją. Dzięki niej zdobyli bramkę, która dała im zwycięstwo. W ósmej minucie Guilherme został sfaulowany w środku pola, ale szybko się poderwał i podał na skrzydło do pędzącego skrzydłem Michała Kucharczyka. Skrzydłowy Legii przepchnął przeciwnika, kopnął w bramkę słabszą, lewą nogą. I choć Dusan Kuciak jego strzał wybronił, to wobec dobitki biegnącego od początku za akcją Jarosława Niezgody był bezradny. Napastnik Legii strzelił gola z poświęceniem. W niedzielę to była największa jakość odmienionej Legii.
Obok tekst o rannej prawej stronie reprezentacji.
Piszczek należy do nielicznej grupy zawodników, o których selekcjoner mówi: „Nieważne, czy grają, ważne, by byli zdrowi”. Nawałka nie przejmuje się, jeśli obrońca zaczyna mecz Borussii na ławce, przeciwnie, cieszy go, że odpoczywa i nie naraża się na urazy. Poprzedni trener Dortmundu Thomas Tuchel nie eksploatował nadmiernie Piszczka, unikał sytuacji, w których piłkarz grał trzy mecze w ciągu ośmiu dni. Bosz nie miał wyjścia, bo kontuzje spustoszyły mu boki obrony. Leczą się Raphael Guerreiro, Erik Durm i Marcel Schmelzer, na lewej obronie w tym sezonie najczęściej grał zaledwie 18-letni Dan-Axel Zagadou, a na prawej bez przerwy biegał Piszczek. Od 9 do 30 września na siedem razy zaczynał mecze w pierwszej jedenastce, tylko raz został zmieniony. Uraz nie jest jednak konsekwencją przemęczenia, po przyjeździe na zgrupowanie Piszczek był w świetnej formie. On ma w reprezentacji wizerunek gladiatora, na siłowni trzeba go hamować, a nie zachęcać do pracy.
SUPER EXPRESS
Superak także pisze o Piszczku i Goczałkowicach.
To właśnie z maleńkich Goczałkowic-Zdroju w 2001 r. Piszczek ruszył na podbój świata. IV-ligowy (5. poziom rozgrywkowy) obecnie zespół mierzył się z Bytomskim Sportem Bytom – kontynuatorem tradycji Polonii Bytom. Choć mecz odbył się w Bytomiu, to Goczałkowice pełniły funkcję gospodarza, a na ławce rezerwowych LKS-u pojawił się sam Piszczek. Prawy obrońca BVB, który wielokrotnie podkreślał przywiązanie do klubu, w którym się wychował, przez cały mecz głośno dopingował zawodników LKS-u. W pewnym momencie zaczął nawet nimi dyrygować, zupełnie jakby był ich trenerem. Goczałkowice wygrały 3:1 po bramkach Damiana Furczyka, Adama Grygiera i Adama Złotka, a po meczu Piszczek razem z nimi świętował cenne zwycięstwo, po którym LKS awansował na 10. miejsce IV ligi II grupy śląskiej. Do lidera GKS Radziechowy-Wieprz tracą zaledwie 4 punkty.
Zawodnika do Legii polecił… Emmanuel Olisadebe.
Emmanuel Olisadebe (39 l.) zaproponował Legii zdolnego napastnika z Nigerii. Jeśli mistrz Polski zdecyduje się skorzystać z oferty, to trzeci strzelec nigeryjskiej ekstraklasy zawita na Łazienkowską w zimowym okienku transferowym. Kingsley Eduwo – tak nazywa się zawodnik wypatrzony w nigeryjskiej ekstraklasie przez Olisadebe. „Oli” od kilku lat znów mieszka w afrykańskiej ojczyźnie, działa w sektorze budowlanym, ale próbuje też sił w menedżerce. I właśnie transfer Eduwo byłby pierwszym w wykonaniu byłego snajpera reprezentacji Polski i uczestnika finałów mundialu 2002. Eduwo ma dopiero 21 lat, ale już spore doświadczenie w nigeryjskiej ekstraklasie. Jest piłkarzem drużyny Lobi Stars, w poprzednim sezonie zdobył 14 bramek w lidze i 3 w pucharze.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Okładka:
PS uważa, że po wygranej z Lechią Legia może pójść w górę.
Zespół z Łazienkowskiej wreszcie zdominował środek pola – trener Jozak wymienił pół składu, posadził na ławce m.in. Michała Kopczyńskiego oraz Thibaulta Moulina, którzy dwa tygodnie temu bardzo zawiedli w Poznaniu. Zastępcy – Tomasz Jodłowiec i Krzysztof Mączyński nie odpuszczali, grali z pełnym zaangażowaniem, długo nie pozwalali gościom rozwinąć skrzydeł. Przez pół godziny zupełnie zdominowali bezradnych gości, ale z trzech doskonałych szans Niezgoda wykorzystał tylko jedną. Energii starczyło na długo, choć później musieli liczyć na doskonałe interwencje Malarza. (…) Kiedy sędzia Stefański gwizdnął ostatni raz wszyscy w Legii głęboko odetchnęli – po ostatnich wstrząsach w klubie zwycięstwo było potrzebne jak tlen. Tym razem obyło się już bez złośliwych przyśpiewek z trybun, szydery, kpin oraz wyzwisk. Kibice skoncentrowali się na dopingowaniu, a piłkarze na graniu. Powoli zaczynają odbudowywać zaufanie, przewaga do liderów – Lecha, Górnika oraz Zagłębia – znowu stopniała do trzech punktów. Za tydzień Legia gra w w Krakowie – mecz z Wisłą może dać odpowiedź, czy sytuacja w klubie powoli wraca do normy.
Łukasz Olkowicz prześwietla Ireneusza Mamrota.
Na jednym z wielu staży był pan w Górniku u Adama Nawałki. Łączy was to, że u niego także latały kosze w szatni.
W szatni są sytuacje, kiedy jest spokojnie, ale zdarzają się burzliwe chwile, nerwowe. Gdyby odnieść to do Fergusona, u niego były „suszarki”, a z łuku brwiowego Beckhama polała się krew. W wielu szatniach dochodzi do takich zdarzeń. Ważne, żeby nie były za często, bo jeśli staną się codziennością, piłkarze przestaną reagować. Zachowywałem się tak, kiedy widziałem problem z motywacją i zaangażowaniem. Najczęściej w meczach z drużynami z dolnych rejonów tabeli.
Pan jest cholerykiem?
Narzuciłem sobie taką presję, że może do niektórych spraw podchodziłem za nerwowo. Jeśli pan zapyta w Białymstoku, czy teraz tak jest, nikt nie potwierdzi. Może wcześniej czułem, że zaczyna uciekać mi czas? Ktoś powie, że Mamrot to młody trener. Jednak 47 lat, to już nie taki młody. Za chwilę pięćdziesiątka i powiedzą, że jestem starym. Bałem się, że jeśli nie uda się awansować z Chrobrym, nigdy nie popracuję w ekstraklasie.
PS odwiedza młodych Polaków w Dortmundzie – Robina Wodnioka i Davida Kopacza.
W piątek świętowanie z rodziną, w sobotę ze znajomymi. W międzyczasie prestiżowy mecz U-19 z Schalke. Obejrzany z trybun. Robin Wodniok inaczej wyobrażał sobie osiemnaste urodziny. Miał wykańczać kolejne akcje zawodników Borussii Dortmund. 8 listopada miną jednak dwa lata, od kiedy po raz ostatni pojawił się na boisku. Zerwane więzadła w kolanie i pięć operacji całkowicie wyhamowały jego karierę. – Ciężko mi patrzeć na kolegów jako kibic. Z każdym tygodniem coraz trudniej – wyznaje nam po polsku wysoki napastnik. Choć urodził się w Niemczech (rodzice wyjechali w 1989 roku), to w ojczystym języku umie się porozumieć. Nie mówi płynnie, ale można go zrozumieć. – W Borussii ma bardzo dobrą opiekę medyczną. I całe szczęście, bo po pierwszej operacji usłyszeliśmy, że gdyby jej pilnie nie wykonali, mógłby stracić nogę – wspomina jego ojciec.
Fragment felietonu Przemysława Rudzkiego.
Pomiędzy analizami taktycznymi, przewidywaniami co do składów, felietonami brytyjskich publicystów, które staram się czytać, odsiewając lepsze od gorszych, czasem natrafiam na informację obyczajową, taką jak ta: „Andriej Arszawin rozwodzi się drugi raz, tym razem po roku”. Powód? Czytam, że ten sam co zawsze u piłkarzy. Zdrady, zdrady, zdrady, niezliczone zdrady, z których zawsze w końcu jakaś wyjdzie, co nieustannie ich partnerki dziwi. Krótki tekst o prywatnych problemach Arszawina opatrzony jest fotografią, na której Rosjanin pokazuje cztery, czyli swojsko mówiąc: „cietyrje”. To liczba goli, które strzelił dla Arsenalu Liverpoolowi w niesamowitym meczu przed laty (4:4). Zdjęcie może mieć jednak również inną wymowę. Troje dzieci z poprzedniego małżeństwa plus jedno z kolejnego. Czworo dzieci nie będzie miało normalnej rodziny, ty przygłupie. To dużo smutniejsze niż wszystkie porażki Arsenalu w historii.