Zdarzają się w futbolu serie, które zdarzać się niby nie mają prawa. Jedną z nich jest ta, że Diego Simeone jako trener Atletico nigdy w lidze nie wygrał z Barceloną. Zdobywał mistrzostwo kraju, dochodził do finału Ligi Mistrzów, prowadził zespół do mnóstwa niesamowitych meczów, ale „Barca” w LaLiga – nieskonsumowana.
Dzisiaj w przerwie meczu mógł pomyśleć – do dwunastu razy sztuka, dzisiaj ich mam.
Nic z tego.
Hit ligi hiszpańskiej dał nam dokładnie to, czego można było oczekiwać. Atletico broniło i kontrowało, tym bardziej broniło, im bardziej wierzyło, że da się do ostatniego gwizdka dociągnąć z wynikiem 1:0. A Barcelona próbowała znaleźć lukę operując piłką na połowie przeciwnika, ale przez długi czas luk tam żadnych nie było. Jak to zwykle bywa, wszystko miał na swoje barki wziąć Leo Messi i jak to się czasami – rzadko – zdarza, barki odmawiały posłuszeństwa. W drugiej połowie Argentyńczyk dwa razy trafiał w słupek, w tym raz z rzutu wolnego.
Atletico chciałoby z gry defensywnej uczynić sztukę, ale tak naprawdę dzisiaj po przerwie wielkiej sztuki w tym nie było – raczej sporo szczęścia, że mecz finalnie goście zdobyli tylko jednego gola (główka Suareza po dośrodkowaniu Sergiego Roberto), bo im dłużej spotkanie trwało, tym bardziej miażdżąca stawała się przewaga Barcelony. Wisienką na torcie mogła być sytuacja z ostatniej sekundy, czyli rzut wolny niemal z linii pola karnego, obroniony przez Oblaka.
Po ośmiu kolejkach Barcelona może pochwalić się doskonałym bilansem: 7 zwycięstw, 1 remis, 0 porażek, ale fakt faktem, że dzisiaj Real – po męczarniach z Getafe – odrobił dwa punkty straty i teraz różnica między tymi zespołami wynosi pięć oczek.