Wisła Płock miała dziś wszelkie dane ku przerobieniu Korony Kielce na mielone. Weszła w mecz z rozmachem godnym Wisły, ale tej krakowskiej czasów Henryka Kasperczaka, rozjeżdżającej kolejnych ligowych przeciwników jak walec. Zwykle w meczach naszej ligi palce obu rąk wystarczają z nawiązką, by policzyć błyskotliwe zagrania, celne wrzutki, nieoczywiste – i przy tym trafne – wybory. Tutaj, w kontekście Wisły, zaczęło nam ich brakować po dwóch kwadransach. I tych mielonych, a właściwie jednego, wielkiego klopsa koniec końców się doczekaliśmy. Z tym że – niestety dla ekipy Jerzego Brzęczka – takiego, który pozbawił Nafciarzy jakichkolwiek punktów.
43. minuta. Piłkę po rzucie wolnym Możdżenia Seweryn Kiełpin próbuje łapać, względnie piąstkować (po efekcie ciężko stwierdzić). Zamiast tego wrzuca ją w tylko sobie wiadomy sposób do bramki.
Zamiast zasłużonego prowadzenia Wisły Płock, do przerwy wynik brzmiał dokładnie odwrotnie. Mieli w tym udział także zawodnicy ofensywni Nafciarzy, którzy potrafili w tym meczu zmarnować każdą sytuację. Strzał głową Kante po znakomitej wrzutce Recy, sytuacja sam na sam Michalaka, wjazd Recy w pole karne Korony i uderzenie z ostrego kąta… To tak jakby cztery razy pójść na randkę, cztery razy sprowadzić dziewczynę do domu tylko po to, by za każdym razem wykopać ją za drzwi w połowie drugiej lampki wina.
Koroniarze zaś byli tysiąc razy bardziej konkretni. W pierwszej połowie oddali trzy celne strzały w dwóch sytuacjach. Pierwszy – Kiełba – odbił przed siebie Gostomski. Drugi – dobitka Soriano – wpadł do siatki, ale po konsultacji z wideoasystentem bramka nie została uznana.
VAR znów na straży sprawiedliwości. Sędzia Kwiatkowski nie uznał gola po tym spalonym #KORWPŁ pic.twitter.com/VG8zan8RPS
— Konrad Mazur (@KonradMazur89) 13 października 2017
Trzeci zaś, to wspomniany klops numer dwa. Gol, który będzie się Sewerynowi Kiełpinowi śnić przez kilka najbliższych tygodni w najgorszych koszmarach.
Jakby tego było mało, druga połowa wcale nie była szczególnie różna od pierwszej. Znów Wisła Płock stworzyła sobie gros niezwykle dogodnych sytuacji, na czele z tą Vareli po zagraniu od Kante. I znów spaprała koncertowo wszystko, co udało się wypracować. Znów wykopała piękną dziewkę za drzwi, a ta raz jeszcze przyjęła umizgi Korony. Tym razem po rożnym Kiełba główkował rezerwowy Dejmek, a piłkę do siatki skierowała noga Jukicia. Bo on sam nie miał przy tym zbyt dużego udziału poza tym, że akurat przebywał w okolicach piątki i dał się nabić.
Cholernie dziwny to był mecz, bowiem Korona zachowała czyste konto mimo fatalnej postawy obrońców – Rymaniak był objeżdżany na jednej stronie, Miś na drugiej, Kovacević przegrywał pojedynki powietrzne, a najwięcej kluczowych interwencji zanotował Diaw, który jednak także potrafił zagrać niepewnie czy wręcz ryzykownie. Jak wtedy, gdy nierozmyślnie machnął nogą we własnym polu karnym, cudem unikając sprokurowania jedenastki – bo nie trafił w piłkę, ale w rywala także. Defensywny pomocnik Żubrowski zagrał zaś jedne z najgorszych (najgorsze?) zawodów od przejścia do Korony, które zwieńczył bandyckim faulem ukaranym przez Tomasza Kwiatkowskiego tylko żółtą kartką. Jedynym trzymającym poziom zawodnikiem obrony był Maciej Gostomski, niekwestionowany bohater meczu, który już w pierwszym kwadransie ustrzegł kielczan od utraty dwóch niechybnych bramek.
Cholernie dziwny jest więc też wynik. Dwa gole strzela Korona, która prawdziwie dogodne sytuacje zaczęła sobie stwarzać dopiero przy 2:0 (wyjście trzy na dwa i trzy kolejne strzały blokowane przez obrońców i Kiełpina). Żadnego – Wisła Płock, której huraganowe szturmy powinny przynieść naprawdę obfity i smakowity owoc. A wyszedł z tego, no właśnie, klops.
[event_results 369799]