Sierpień 2017. Nad Bartoszem Bereszyńskim zaczynają zbierać się czarne chmury. Podczas przygotowań do sezonu traci miejsce w składzie Sampdorii na rzecz Jacopo Sali i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że przykuje się do ławki rezerwowych na stałe. Z dużym prawdopodobieństwem można oszacować, że to Bereś z trójki Polaków z Genui pogra w tym sezonie najmniej. Włoskie media spekulują, że Marco Giampaolo postawił na Polaku tak duży krzyżyk, że ten w zasadzie może już szukać sobie nowego klubu. Inne włoskie media podają zespoły z Serie A, które mogłyby być zainteresowane wyciągnięciem do Polaka ręki. Bereszyński wciąż znajduje się na liście powołanych do reprezentacji, ale w meczach z Danią i Kazachstanem brakuje dla niego miejsca nawet na ławce rezerwowych. Ogląda je z perspektywy trybun. Od Adama Nawałki słyszy, że jeśli będzie w klubie tylko statystą, nie może liczyć na nic więcej w reprezentacji. Wydaje się, że ta systematycznie pchana w górę kariera wpadła właśnie w dołek. Dołek, z którego może być ciężko się wydostać.
Półtora miesiąca później Bereszyński jest już podstawowym piłkarzem swojego klubu i reprezentacji Polski.
Polski piłkarzu, jeśli nie wiesz jak wydostać się z ciemnej dupy, w której właśnie się znalazłeś, popatrz na Beresia i zainspiruj się, że jednak można nie tylko z niej wyjść, ale wręcz zrobić to z gracją szefa. Jeszcze wczoraj Bereszyński był schowany do szafy, dziś wydostał się z tej szafy prosto na autostradę do pierwszego składu reprezentacji w Rosji. Gdybyśmy napisali, że były piłkarz Legii i Lecha po meczach z Armenią i Czarnogórą dał Nawałce alternatywę na lewej stronie obrony, byłoby to lekkie niedopowiedzenie, bo Bereś drzwi do miejsca w pierwszym składzie reprezentacji po prostu wyważył. Jeśli mielibyśmy dziś zgadywać, kto rozpocznie mundial w Rosji na lewej stronie, prawdopodobnie najbliżej byłoby nam właśnie do niego. Nad dotychczasowymi kandydaturami z różnych powodów można stawiać znaki zapytania:
a) Artur Jędrzejczyk znacząco obniżył loty (być może to efekt kontuzji, z którą grał),
b) Maciej Rybus miewa problemy z bronieniem dostępu do bramki.
Bereszyński po meczu w Erywaniu powiedział pół żartem (ale chyba bardziej pół serio), że to był tak naprawdę jego debiut w reprezentacji. Wcześniej rozegrał połówkę u Fornalika i dwa mecze u Nawałki: jeden w składzie ligowców (w tym samym meczu grali Brzyski, Masłowski czy – WTF?! – Leszczyński) oraz 90 minut ze Słowenią rok temu. W meczu o punkty znalazł się na boisku po raz pierwszy. Spisał się jednak na tyle dobrze, że w Warszawie Nawałka – mając już do dyspozycji zdrowego Rybusa – i tak postawił na Beresia. I o ile w tym pierwszym meczu obrońca zagrał po prostu dobrze, o tyle wczoraj trzeba było uznać go za najjaśniejsze ogniwo naszego bloku defensywnego. Zadziorny, nieustępliwy, a przy tym niebywale spokojny – zupełnie, jakby rozgrywał swoje pięćdziesiąte spotkanie w biało-czerwonej koszulce, a nie piąte. Można się było lekko dziwić, że Nawałka w obliczu absencji Jędrzejczyka i bardzo możliwej absencji Rybusa nie decyduje się na awaryjne powołanie choć jednego nominalnego lewego obrońcy. Selekcjoner po raz kolejny pokazał jednak, że… zwyczajnie widzi więcej.
Z równie dużym rozmachem Bereszyński przedarł się do wyjściowego składu w Sampdorii, gdzie najpierw zaliczył wejście z ławki na dwadzieścia minut, później na całą połówkę, a gdy już znalazł się w pierwszym składzie, to od razu trafił jedenastki kolejki Serie A. Jeśli Bereszyński miałby ambicje do pisania książek, śmiało mógłby przygotować motywacyjną lekturę pt. “Jak wykorzystywać szanse, które daje ci los”.
Byłby w tym naprawdę wiarygodny, skoro na oczach całego kraju właśnie udowodnił, że można zmienić swoją pozycję o 180 stopni w zaledwie 1,5 miesiąca.
Fot. FotoPyK