Dżentelmen na boisku i poza nim. Symbol wielkich sukcesów reprezentacji Anglii i Manchesteru United. A przy tym piłkarz dysponujący tak potężnym strzałem i tak ponadprzeciętną szybkością, że nieuchwytny dla biegających po boisku śmiertelników. Pewnie gdybyście spytali w okolicach Old Trafford, czy Sir Bobby Charlton do tychże zwykłych śmiertelników należał, nie uzyskalibyście wielu twierdzących odpowiedzi.
Równo 61 lat temu 19-letni Bobby zaczął pracować na szczególne miejsce w panteonie sław brytyjskiej piłki kopanej. Na nazwaną swoim nazwiskiem trybunę na Old Trafford. A także na otrzymany wiele lat później tytuł szlachecki. Właśnie wtedy, 6 października 1956 roku, zadebiutował w barwach Manchesteru United. Przeciwko – nomen omen – Charltonowi.
– Strzelałem wiele bramek dla rezerw i wiedziałem, że każdy, kto się wyróżnia, dostanie swoją szansę. Kiedy Sir Matt Busby wezwał mnie do swojego biura, pomyślałem sobie: albo mam kłopoty, albo będziemy rozmawiać o moim debiucie w pierwszym zespole. Nie będę kłamał – czułem, co chce mi oznajmić. Pytał, czy z moją kostką, po kontuzji jakiej nabawiłem się w meczu rezerw z Manchesterem City, wszystko okej i czy nie przeszkodzi mi to w grze. Odpowiedziałem: „Wszystko jest świetnie! Zagram!”. Całą noc przed meczem nie umiałem zasnąć, tak byłem podekscytowany – wspominał wiele lat później na łamach oficjalnej strony klubowej.
Zdecydowanie nie było widać ani tremy, ani nieprzespanej nocy, którą Charlton miał za sobą. Wyszedł na boisko pewny siebie, zupełnie jakby czekało go kolejne spotkanie w rezerwach. Z tym, że zamiast skromnej publiki, tym razem na trybunach zasiadło kilkadziesiąt tysięcy ciekawych nowego piłkarza ich ukochanego klubu kibiców.
Przekonali się, że po kim jak po kim, ale po Bobbym mogą się spodziewać wielkich rzeczy. Dubletu w debiucie nie strzela byle kto, nie przedstawia się w ten sposób trybunom Old Trafford pierwszy lepszy kopacz. Klasę zdradzał też fakt, że – jak wspominał Charlton – nie czuł jakiegoś szczególnego podniecenia bramkami, a raczej radował go fakt, że jego drużyna zwyciężyła.
Jak się później miało okazać, to był tylko przedsmak tego, jak wiele pięknych chwil klubu i reprezentacji stanie się udziałem Charltona. Puchar Europy, Puchar, trzy tytuły mistrzowskie na krajowym podwórku, FA Cup. A także mistrzostwo świata w 1966 roku. Jedyne zresztą w historii piłki nożnej w jej ojczyźnie.