Polska za moment wybiegnie na murawę stadionu w Erywaniu by po raz trzeci spróbować wywieźć stamtąd 3 punkty. Niewielu o tym wie, ale mecz jest dla wielu Polaków całkiem wyjątkowym starciem – jedynym, w którym kibicują rywalom naszej kadry. Ormianie to bowiem jedna z najstarszych mniejszości narodowych w Polsce, która na początku tego roku świętowała 650-lecie swojej obecności w granicach naszego państwa. Ilu dokładnie jest Ormian w Polsce? Ilu jest Polaków o korzeniach w Armenii? Ilu jest takich, którzy nie potrafią wskazać, czy bardziej czują się Ormianami, czy Polakami? Nawet w środowisku piłkarskim było ich kilku. Przypomnijmy paru najbardziej znanych.
WAHAN GEWORGIAN
Chyba pierwszy tak głośny i skomplikowany przypadek Polaka-Ormianina. Głośny – bo sympatyczny Wanik przez pewien czas był dużą nadzieją płockiej piłki, występował w melanżowo-piłkarskim dream teamie ze Sławomirem Peszką, Adrianem Mierzejewskim czy Ireneuszem Jeleniem. Skomplikowany – bo Wanik przez pewien czas pozostawał bezpaństwowcem, nie czując się ani obywatelem nieistniejącej już Armeńskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, ani wolnej i niepodległej Armenii, ani Polski, do której przyjechał jako 13-latek. Obywatelstwo otrzymał dopiero w 2003 roku, po 9 latach w naszym kraju, potem zadebiutował nawet w reprezentacji, wchodząc na ostatnie sekundy meczu z USA w Chicago.
Wahan, mimo braku obywatelstwa od zawsze czuł jednak związek może nie tyle z Armenią, co z Ormianami. Doskonale znał młodszych od siebie piłkarzy, utrzymywał kontakt z bardzo silną grupą łódzkich Ormian, którzy od zawsze stanowili zżytą i zwartą mniejszość. Piłkarsko? Cóż, dekada w Płocku, medale za zdobycie Pucharu i Superpucharu Polski. Potem kolejne puchary z Jagiellonią i Zawiszą, z tym drugim jeszcze awans do Ekstraklasy i dobicie do granicy 30 goli na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Z jednej strony sporo, z drugiej – nie wiadomo, gdzie mógłby się znaleźć, gdyby nie wciągnęły go zakłady. Jeden ze starszych graczy z Płocka opowiadał nam kiedyś, że “młodzież” wpadła w hazard tak głęboko, że premie meczowe przegrywała jeszcze w autokarze – zakładając się na przykład o to, który z ptaków pierwszy odleci z chodnika przed szatnią. Obecnie gra w… Playarenie, w jednej drużynie z Rafałem Niżnikiem.
AGWAN PAPIKYAN
Kolejny interesujący przypadek. Agwan obywatelstwo polskie otrzymał dopiero w ubiegłym tygodniu, choć… urodził się w Łodzi, w 1994 roku i nie opuszczał kraju praktycznie do upadku jego rodzinnego ŁKS-u. Rodzina Papikyanów była i wciąż jest jednak bardzo mocno związana z Armenią, a sam piłkarz musiał m.in. odsłużyć służbę w wojsku. Z karabinu nie strzelał, ale jako szeregowy występował w wojskowym Pjuniku Erywań, który jest zresztą jedynym w miarę poważnym klubem z ormiańskiej ligi. Wystąpił też dwa razy w dorosłej reprezentacji Armenii, wcześniej przechodząc przez wszystkie szczeble młodzieżowych kadr. W Polsce przebywał na zasadzie wciąż odnawianych (od 23 lat!) kart pobytu.
Kariera piłkarska? Cóż, nie da się ukryć, że to kolejny talent, który nie wypalił. Michał Probierz porównywał go swego czasu do Maora Meliksona, w Łodzi liczyli już wirtualne dziesiątki milionów, jakie mieli otrzymać za błyskotliwego pomocnika. Skończyło się na jednym sezonie w młodzieżowej drużynie Spartaka Moskwa, z której Agwana wyjęło wojsko. Potem kontuzje, urazy, nieuczciwy menedżer, który obiecał złote góry w dość prowincjonalnym klubie Ulis Erywań – i po latach Agwan musiał wrócić do województwa łódzkiego, konkretnie do GKS-u Bełchatów. Mimo wszystko – jeszcze byśmy go nie skreślali. Obecnie gra w Rakowie, dość regularnie i coraz lepiej. Niby zbliżają się jego 24. urodziny, ale… Ormianie przez tę obowiązkową służbę wojskową odpalają nieco później. Najdoskonalszym świadectwem jest sam Henrich Mchitarian, który w pierwszym poważnym klubie – Szachtarze Donieck – znalazł się jako niemal 22-letni, dorosły chłopak.
A komu Agwan będzie kibicował jutro? Nie zazdrościmy dylematu, ani jemu, ani jego bratu, Wołodii, również piłkarzowi. Ten drugi na Twitterze informuje głównie o sukcesach ormiańskich sportowców, więc nie zdziwimy się, jeśli jutro obaj będą się cieszyć po bramkach naszych rywali.
https://twitter.com/VolodyaPapikyan/status/903690918015926272
VARTAN AYVAZYAN
Vartan piłkarzem nie jest, ale od kilku ładnych lat codziennie uczestniczy w życiu Piasta Gliwice. Najlepiej, jeśli oddamy głos samemu zainteresowanemu, który w Polsce mieszka od kilkunastu lat, ale nadal czuje silną więź ze swoją ojczyzną.
Moja przygoda zaczęła się kilka lat temu – najpierw byłem kamerzystą, kręciłem filmiki z meczów, kulisy spotkań i tym podobne. Potem przyszedł taki etap, jakieś trzy, cztery lata temu, że byłem redaktorem naczelnym strony internetowej kibiców Piasta. No i rok temu, gdy stworzyliśmy oficjalne stowarzyszenie, przejąłem rolę rzecznika prasowego. Oczywiście to brzmi nieco poważnie, ale nadal funkcjonuję przede wszystkim w środowisku fanatyków – kręcą mnie wszystkie sprawy związane z trybunami.
Ciężko jest, nie będąc Polakiem, dostać się w struktury kibicowskie polskiego klubu?
Pewnie, że jest ciężko i sam się czasami dziwię, że tak to się wszystko potoczyło. Pamiętam pierwszy mecz na którym poszedłem w wieku 14 lat, nie znając wówczas jeszcze języka polskiego, a były to czasy, kiedy, wydaje mi się, na trybunach było o wiele bardziej restrykcyjnie niż jest dzisiaj. Trafiłem wówczas w sam środek młyna, gdzie bez znajomości śpiewnika kibicowskiego nie ma co się pokazywać, a co dopiero bez znajomości podstawowych słów w języku polskim. Chyba trochę uratował mnie wtedy mój wiek, bo nikt nie wykręcił z tego powodu większej afery. Dwa lata później byłem jednak na wyjeździe i rzeczywiście, gdy kibice przeczytali moje nazwisko, to na początku pojawiło się lekkie zakłopotanie. Pamiętam, że od razu dostałem krótkie pytanie o to, co ja tutaj robię. Dzisiaj pewnie mocno bym się takimi słowami przejął, ale wtedy nie zrobiło to na mnie wrażenia. Zresztą – z tymi samymi ludźmi, którzy wtedy byli zaskoczeni moją obecnością, a którzy kręcą ruchem kibicowskim w Piaście, dziś jestem w bardzo dobrych relacjach i niejednokrotnie pomagali mi w aklimatyzacji w kraju.
Jeśli chcecie poczytać więcej – zrobiliśmy z nim wywiad przed ostatnim meczem z Armenią. Całość TUTAJ, niżej jeszcze jeden fajny fragment.
Piast grał w europejskich pucharach z zespołem Karabach Agdam w ramach eliminacji do Ligi Europy. Na początku, gdy usłyszeliśmy o przeciwniku, musieliśmy trochę pogooglować, by pozyskać jakiekolwiek informacje. Okazało się, że ten klub ma niewiele wspólnego ani z samym miastem Agdam, ani też z Karabachem, który jest częścią autonomicznego państwa i dużo osób pytało mnie wtedy o co w tym wszystkim chodzi. Kiedyś w drodze powrotnej z jakiegoś wyjazdu zilustrowałem kibicom całą sytuację, opowiedziałem o tym, że ten zespół został reaktywowany na początku lat 90. jako klub-propaganda, że rokrocznie w drużynę pompowane były i są ogromne pieniądze tylko po to, by występował jak najwyżej i zgarniał kolejne trofea. Znajomi z Polski całkiem poważnie przejęli się całą sytuacją, bo nakreśliłem im też tło historyczno-religijne konfliktu Armenii z Azerbejdżanem.
I wtedy zaczął wam pewnie świtać w głowie jakiś fortel.
Dosłownie dzień przed meczem dostałem od jednego z kibiców telefon. Treść była mniej więcej taka: „Gdybyś przypadkiem w dniu meczu miał ze sobą flagę Górskiego Karabachu, to naprawdę – nikt by się nie obraził gdyby wisiała na trybunie”. No cóż, problem był jeden – mało który Ormianin trzyma w domu takie rzeczy, ale wybrnąłem z tego. W myśl pierwszego zdania z hymnu Armenii, który mówi o „fladze uszytej własnymi rękoma”, znalazłem stare skrawki materiału, pociąłem, pozszywałem i w trakcie spotkania została zawieszona. Strona azerska dopiero w drugiej połowie ją zauważyła. Przyjezdni się wściekli, zaczęli szukać delegata, który miałby przerwać mecz i zdjąć flagę. Właściwie to im się udało i kiedy wydawało się, że wszystko zostało zażegnane, na drugi dzień przeczytałem artykuł o tym, że Karabach będzie apelował do UEFY o to, by Piast został ukarany karą finansową za obrazę w postacie pojawienia się tej flagi. Poza tym oficjalny fanpage tej drużyny zamieścił dość agresywny komunikat, który potem jednak szybko usunął.
***
Ormiańskie korzenie ma też na przykład Sonia Bohosiewicz, Robert Makłowicz czy ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zalewski (Isahakian-Zaleski), Ormian bez trudu da się wypatrzeć w Gliwicach czy w Łodzi, a na kultowym Rynku Bałuckim w Łodzi swego czasu miała nawet mieć miejsce przestępcza wojna o panowanie nad tą strefą handlową, w której stronami byli młodzi gniewni i szalenie lojalni wobec swojej grupy bałuciarze oraz młodzi gniewni i szalenie lojalni wobec swojej grupy Ormianie.
Czyli łączy nas nie tylko trudna historia, nie tylko 650 lat Ormian w Polsce, ale i coś więcej. Dlatego dla naprawdę wielu Polaków jutrzejszy mecz będzie nie tylko wyjątkowy, ale i bardzo specyficzny w kwestiach czysto kibicowskich.
Fot.FotoPyK