– No, nareszcie! – mogą powiedzieć Szymon Kołecki i Marcin Dołęga. Nasi sztangiści po latach w końcu odebrali w siedzibie Polskiego Komitetu Olimpijskiego medale z igrzysk w Pekinie w 2008 r., gdzie zostali przekręceni przez koksiarzy. No dobra, a co z Anitą Włodarczyk i jej złotym medalem z Londynu? Krążka jak nie było, tak nie ma. Coś czujemy, że szybciej będzie, jak Anitka sama pofatyguje się po ten medal do leżącego w okolicy Morza Czarnego rodzinnego miasta koksiary Tatiany Łysenko.
Bądźmy szczerzy: to są jakieś jaja. Za niecałe dwa tygodnie minie już rok, kiedy Międzynarodowy Komitet Olimpijski oficjalnie pozbawił Rosjankę Tatianę Łysenko (dziś Biełoborodową) złota z igrzysk w Londynie, za to że zamiast zdrowych odżywek, wpieprzała na trzecie danie steryd anaboliczny turinabol. Już rok temu odtrąbiono, że to Polka – wtedy druga – tak naprawdę została mistrzynią olimpijską.
I co? I nic.
Kołecki i Dołęga mogli dziś wziąć do rąk swoje medale (kolejno złoty i brązowy), ale w przypadku Włodarczyk MKOl na spółkę z IAAF wciąż ślimaczą się niemiłosiernie. W Polskim Komitecie Olimpijskim na razie więc cisza. Jak powiedziała nam dziś niezwykle treściwie Marzenna Koszewska, dyrektor działu olimpijskiego i programów solidarności olimpijskiej, „MKOl robi to sukcesywnie, teraz zajął się przetasowaniami w Pekinie”.
Sukcesywnie.
– W ostatnim czasie nie dotarły do nas żadne nowe informacje. Cóż, wydaje się, że skoro Anita nie odzyskała olimpijskiego złota do końca sezonu lekkoatletycznego, to nie wierzymy, żeby cokolwiek miało zmienić się do końca roku – mówi Weszło Marcin Rosengarten, menedżer Włodarczyk. – Szkoda, że nie mogła odebrać medalu ostatnio w Londynie, czyli w miejscu, gdzie go zdobyła.
Bo przypomnijmy, w sierpniu podczas lekkoatletycznych mistrzostw świata w Londynie IAAF taką ceremonię zaplanował. Międzynarodowa federacja lekkoatletyki, która próbuje sprzątać po koksiarzach, wręczała wprawdzie wtedy medale tylko za MŚ, ale nie brakowało głosów, że i Polka powinna zostać zaproszona. Ale nie, ona nie dość, że nie mogła odebrać olimpijskiego złota, to wciąż jeszcze nie rozwiązano nawet śmierdzącej sprawy z MŚ 2013 w Moskwie, gdzie Włodarczyk też przegrała tylko ze skompromitowaną Łysenko (tego tytułu póki co jeszcze jej nie odebrano).
– Nikt, Boże broń, nie chciał celowo Anity pominąć, a brak jej nazwiska na liście osób do spóźnionego uhonorowania bierze się po prostu z tego, że przedłużyły się nieco procedury wyjaśniające. Ich zakończenie to kwestia kilku dni, najwyżej tygodni – mówił później cytowany przez „Przegląd Sportowy” Yannis Nicolau, rzecznik IAAF-u.
Sprawa jest o tyle dziwna, że na stronie Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego przy igrzyskach w Londynie podane jest wyraźnie:
MKOl w oficjalny raporcie z 11 października 2016 r. podał, że Łysenko ma obowiązek zwrócić medal i dyplom. Czy Rosjanka to zrobiła? Cholera wie, być może wciąż trzyma te nagrody gdzieś w kredensie rodzinnego domu w Batajsku. Trochę daleko, ale warto sprawdzić, skoro biurokracja MKOl-u i IAAF-u działa mniej więcej tak, jak polskie sądy. Kto wie, pewnie naprawdę szybciej będzie, jeśli Anita sama się tam pofatyguje.
Tam gdzieś może być to złoto.
Fot. 400mm.pl