Słowenia to fenomen. Kraj o powierzchni województwa podlaskiego i liczbie ludności porównywalnej do Warszawy, niedawno zdobył mistrzostwo Europy w koszykówce. W półfinale pokonali Hiszpanię (23 razy większa populacja), wcześniej Ukrainę (22 razy), Francję (33 razy) i Polskę. Jesteśmy częściowo usprawiedliwieni, bo populacją przewyższamy ich tylko 19 razy… Oczywiście, wielkość kraju i liczba mieszkańców nie decydują o wynikach w sporcie, w innym wypadku we wszelkich finałach spotykałyby się Chiny i Indie, większe od Słowenii jakieś 700 razy. Ale i tak wyniki malutkiego państwa znad Adriatyku muszą robić mega wrażenie.
Słoweńcy to kumaty naród. Dość powiedzieć, że ich kraj ma najwyższe PKB nie tylko z państw byłej Jugosławii, ale także jest jedno z największych w całej Europie Środkowo – Wschodniej. Od 10 lat w Słowenii obowiązuje Euro, ale w przeciwieństwie do Słowacji czy Litwy, tam sobie to chwalą. Słoweńcy ogarniają także turystykę – w ubiegłym roku odwiedziły ich ponad 3 miliony turystów (czyli więcej niż mieszkańców kraju). Czy to dużo? Cóż, 15 razy większa Polska może się pochwalić wynikiem nieco powyżej 6 milionów.
Kiedy zapytać wujka Googla o najbardziej znanych słoweńskich sportowców, podpowiada nazwisko Merlene Ottey. Urodzona na Jamajce sprinterka, multimedalistka największych imprez, od 2002 reprezentuje właśnie Słowenię, w której mieszka od 20 lat. Prawda jest jednak taka, że jej nowa ojczyzna wcale nie potrzebuje farbowanych lisów. Lista znakomitych sportowców urodzonych w kraju nad Sawą jest imponująca.
– Jesteśmy małym krajem, nie stać nas na marnowanie talentów – powiedział mi kiedyś Andrej Urlep, słoweński trener koszykarzy Anwilu Włocławek na pytanie, jak to możliwe, że tak mały kraj wysyła w świat tak wielu dobrych koszykarzy. Od najmłodszych lat kładzie się nacisk na sportowe szkolenie młodzieży, nie ma mowy o odpuszczaniu zajęć wuefu. A nauczyciele są specjalnie przeszkoleni, bo ich zadaniem jest nie tylko prowadzenie lekcji, ale także wyłapywanie talentów, które następnie trafiają do klubów. Gdyby zresztą chodziło tylko o koszykówkę, można by powiedzieć, że po prostu mają ją w genach, jak choćby Litwini (2,8 mln). Rzecz w tym, że Słoweńcy mogą się pochwalić sukcesami w bardzo wielu kompletnie różnych sportach. Piłka nożna? Proszę bardzo: mają jednego z najlepszych bramkarzy świata (Jan Oblak, Atletico Madryt), mistrz kraju gra w Lidze Mistrzów (Maribor, 95 tysięcy mieszkańców), a Aleksander Ceferin jest prezesem UEFA. Mało? Poprzedni mecz o punkty z Polską? 3:0. W ogóle ostatnie spotkania wszelakich reprezentacji naszego kraju ze Słoweńcami to jakaś masakra. Koszykarze na Eurobaskecie? 81:90. Siatkarze na Euro w Polsce? 0:3. Hokeiści w eliminacjach do igrzysk w Pjongczangu? 1:6. Ręczni na igrzyskach w Rio? 20:25. Jak na 38 milionów mieszkańców vs 2 miliony trochę cienko…
– Koszykówka zawsze była na Bałkanach piekielnie silna. W dawnych latach liczyły się USA, ZSRR i Jugosławia. Potem powstało kilka małych krajów, z których najlepiej radziły sobie Serbia i Chorwacja, Słowenia była trochę w cieniu. Teraz wreszcie wszystko zaskoczyło i nie ma w tym cienia przypadku – mówi Krzysztof Sendecki, szef redakcji sportowej TOK FM, a jednocześnie koszykarski ekspert. – Słowenia to bogaty kraj, w którym na sport przeznacza się duże pieniądze. Na treningi przychodzą tłumy dzieciaków, którymi zajmują się profesjonalni trenerzy. Talentów pewnie rodzi się tam tyle samo, co gdzie indziej, może odrobinę więcej. Rzecz w tym, że wszystko jest świetnie zorganizowane. Co więcej, szkolenie jest kompleksowe. Chodzi o to, że nawet, jeśli ktoś nie zrobi kariery zawodniczej, to najczęściej i tak zostaje w sporcie, jako trener, menedżer, czy w jakiejś innej roli. U nas tego bardzo brakuje, co szczególnie widać właśnie w przypadku koszykówki.
Co ważne, wcale nie jest tak, że Słoweńcy ogarniają tylko sporty drużynowe. Wręcz przeciwnie. Wybitnych reprezentantów mają także – a może nawet przede wszystkim – w sportach indywidualnych.
Genialna jest na przykład Tina Maze. Dwukrotna mistrzyni olimpijska i czterokrotna mistrzyni świata w narciarstwie alpejskim to pierwsza z grona wybitnych przedstawicieli sportów zimowych. Była jeszcze Petra Majdić, znakomita rywalka Justyny Kowalczyk, medalistka igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata, trzy razy wybierana najlepszym sportowcem swojego kraju, zwyciężczyni 16 zawodów Pucharu Świata i trzykrotna zdobywczyni Pucharu Świata w sprincie. Nie można zapomnieć też o całej grupie doskonałych skoczków narciarskich, najpierw walczących z Adamem Małyszem, teraz z Kamilem Stochem i spółką. O ile taki Rok Benković błysnął raz, a dobrze, sensacyjnie zdobywając mistrzostwo świata w 2005 roku, o tyle już Robert Kranjec (7 zwycięstw w Pucharze Świata), czy Primoż Peterka (15) przez długi czas należeli do światowej czołówki. Teraz na szczycie jest Peter Prevc (22), który może się pochwalić także dwoma medalami olimpijskimi, Pucharem Świata i zwycięstwem w Turnieju Czterech Skoczni. Po piętach depcze mu jeszcze młodszy brat, Domen, który poprzedni sezon zaczął od trzech zwycięstw w czterech startach i z pewnością nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Inne sporty? Proszę bardzo. Na przykład Katarina Srebotnik to mistrzyni Wimbledonu w grze podwójnej oraz była liderka rankingu deblowego. W przeciwieństwie do Polski, Słoweńcy mogą się też szczycić zwycięstwem singlowym w Wielkim Szlemie – w 1977 w Roland Garros triumfowała urodzona w Mariborze Mima Jausovec.
Po latach nieurodzaju dziś wreszcie możemy się cieszyć sukcesami polskich kolarzy. Słowenia także – Primoż Roglić nie tylko wygrał etapy na Giro d’Italia i Tour de France, ale także był… mistrzem świata juniorów w skokach narciarskich (w drużynie)!
A propos skoków narciarskich – słoweńska Letalnica to druga największa skocznia świata, przy okazji obiekt, na którym tradycyjnie kończy się sezon i wręcza nagrody najlepszym. Ponoć najlepsze zawody Pucharu Świata są w Polsce, ale te w Planicy ustępują im tylko o włos, o czym możecie choćby przeczytać w reportażu Weszło. Wygląda na to, że organizacyjnie Słoweńcy także dają radę.
Na Letalnicy co roku meldują się tłumy kibiców. Wolnych miejsc nie było także na przykład na trybunach Sportpark Areny w Lublanie, kiedy siedem lat temu Rafał Jackiewicz walczył o mistrzostwo świata z Janem Zaveckiem. Najkrótsza relacja jest taka – było tak, jak w meczach reprezentacji: ich faworyt, nasz faworyt, łomot.
Na ostatnich igrzyskach Polska zdobyła 11 medali. To oznacza jeden medal na jakieś 3,5 mln obywateli i na 22 reprezentantów. Słoweńcy z Rio przywieźli cztery krążki, czyli jeden na pół miliona mieszkańców i na 15 olimpijczyków. Jeszcze lepiej było w Soczi. Tam z ich 66-osobowej ekipy aż 8 razy ktoś meldował się na podium, dzięki czemu medal przypadał na 250 tysięcy Słoweńców. Dla nas to także były świetne igrzyska, ale skończyło się na 6 podiach (jedno na 6,3 mln Polaków).
Wiadomo, to tylko statystyki, które często bywają złudne – bo przecież gdy idę z psem na spacer, to statystycznie mamy po trzy nogi. Faktem jednak jest, że malutka Słowenia regularnie zawstydza dużo większe kraje, nie tylko przecież Polskę.
Wróćmy na przykład do koszykówki, która przecież była pretekstem do powstania tego tekstu. W NBA gra obecnie tylko Goran Dragić, w sumie ma na koncie ponad 600 meczów w najlepszej lidze świata, podobnie jak Marcin Gortat. Rzecz w tym, że pozostałych dziewięciu Słoweńców w NBA rozegrało łącznie ponad 3,200 spotkań. Nasza odpowiedź? Maciej Lampe i Cezary Trybański, w sumie 86 meczów. 10 graczy w elicie na dwumilionowy kraj to zresztą niewyobrażalny wynik. Niemcy (82 mln) miały w sumie 18 koszykarzy w NBA, Hiszpania (46 mln) – 17, a Włochy (60 mln) – tylu samo, co Słowenia!
– Słowenia jest trochę jak Ajax Amsterdam. To nie jest klub z europejskiego topu, ale regularnie gra w pucharach, nie schodzi poniżej pewnego poziomu, stawia na szkolenie młodzieży i produkuje mnóstwo talentów – dodaje Sendecki. – Nie ma w tym przypadku, to lata tradycji i ciężkiej pracy. Dlatego, kiedy do klubu NBA zgłaszają się dwaj agenci, z których jeden proponuje młodego, zdolnego Polaka, a drugi młodego, zdolnego Słoweńca, to wybór jest prosty.
Na koniec jedno pocieszenie: podczas gdy my jesteśmy bardzo blisko awansu na rosyjski mundial, Słoweńcy mogą mieć kłopot nawet z wywalczeniem miejsca w barażach. Póki co tracą sześć punktów do Anglii, jeden do Słowacji, mają tyle samo oczek co Szkocja. W ostatnich dwóch meczach zagrają na Wembley oraz u siebie ze Szkocją. Nawet dwie wygrane mogą nie dać awansu. No, chociaż tyle!
JAN CIOSEK