Mecz o Superpuchar Europy z Manchesterem pokazał przepaść, jaka istnieje obecnie pomiędzy hiszpańską a angielską piłką. Spotkanie w krajowym Superpucharze z Barceloną pokazało przepaść, jaka istnieje wydawała się istnieć między Realem a resztą drużyn La Liga. Trudno było nie mówić po tych meczach, że Real nie odjedzie wszystkim dookoła i że motywacją do wytrwałości w biegu po kolejne zwycięstwa nie będzie oddech rywali na plecach, tylko kolejne rekordy do pobicia, które pojawiały się na horyzoncie.
Wczorajszej nocy Real padł tuż przed pit-stopem, którym był rekord kolejnych meczów ze zdobytą bramką. Królewscy strzelali, strzelali i strzelali w każdym meczu, niezależnie od rozgrywek. Działo się tak od pokonania Realu Sociedad 30 kwietnia 2016 roku aż do teraz, przez 73 mecze, a ostatni rekord drużyny z Europy wynosił 61 takich gier i należał do Bayernu Monachium. Gole zwycięzców Ligi Mistrzów były równie oczywiste, co kac po grubej imprezie, foch dziewczyny chociaż raz w tygodniu za… no – za cokolwiek, trafione karne “Lewego” czy asysty Rafała Kurzawy w obecnym sezonie ekstraklasy.
Ale w końcu coś się zepsuło. Real nie przebił wyczynu Santosu, który także zatrzymał się na 73 spotkaniach i nie będzie już walczył o pobicie światowego rekordu ustanowionego przez River Plate w latach 1936-1939, czyli czasach bardzo odległych. Można zadać pytanie, czy brak 74 (!) meczu ze strzelonym golem to taki problem? Oczywiście, że nie. Ale siedem punktów straty do liderującej w La Liga Barcelony i rozbite trio BBC – już tak.
Benzema jest kontuzjowany, Bale od dawna nie może odnaleźć formy, a frustracja Cristiano wyrzucona na sędziego podczas Superpucharu po jednej z akcji sprawiła, że do gry w lidze wrócił dopiero wczoraj. Przez cztery kolejki oglądane z trybun czy w telewizji kumulował w sobie energię, którą chciał spożytkować od razu w spotkaniu z Realem Betis. Oddał w nim aż 12 strzałów na bramkę Adana. 12, czyli sześć razy więcej od Bale’a, Isco, Modricia, Kroosa i Mayorala. To gigantyczna przepaść, jeśli najczęściej strzelający zawodnik ma 12 uderzeń na koncie, a piłkarze, którzy pod tym względem są drudzy w kolejności – tylko po dwa. Jednak zaangażowanie i strzał za strzałem Ronaldo gówno dały. Dwa razy Portugalczyk się poślizgnął, dwa razy w dobrych sytuacjach wykopał piłkę wysoko w trybuny. Motywacji nie brakowało, ale jej nadmiar nie pozwolił na efektywną grę i chociaż jednego gola.
Wielu obwieściło po meczach z Dumą Katalonii w ramach Superpucharu, że Real zdystansuje rywali i skupi się na wspomnianych rekordach. Ile to osób przyznało już Królewskim mistrzostwo Hiszpanii i kolejny z rzędu sukces w Lidze Mistrzów… My też byliśmy nimi zachwyceni, chociaż z każdym meczem zmienia nam się optyka. Jednak wcześniej logiczne było pytanie, kto i czy w ogóle ktokolwiek byłby w stanie zneutralizować Real Madryt w takiej formie? Szybko dostaliśmy odpowiedź, chociaż prawda jest taka, że nie brzmi ona “Real Betis”. To wewnętrzny problem Realu, bo gdyby faktycznie był w dobrej formie przez dłuższy okres, to inni rozchodziliby się na lewo i prawo, żeby zawodnicy Zidane’a mogli się po nich przejechać. A Valencia, Levante czy wczoraj Real Betis pokazały, że wcale tak nie jest.
Teraz pytanie, co powinni zrobić kibice, którzy wygłosili o kilka wniosków za dużo. Jakie mają możliwości? Przede wszystkim przyznanie się do błędu i zrozumienie, że Real wygrywając Superpuchar z Barcą nie wygrał tym samym ligi, Champions League i miliarda euro w zdrapce. Niektórzy już tak się czuli i zachowywali. Druga opcja to przemilczenie słabszej postawy ekipy Zidane’a, bo czasem lepiej milczeć i być odbieranym za głupka niż się odezwać i rozwiać wszelkie wątpliwości. Oczywiście można też obstawać przy swoim i jeszcze bardziej rozkręcać się z rzucaniem tez o wielkim sezonie Realu, żeby na koniec rozgrywek zagrać na nosie wszystkim śmieszkom. Ale nie wiemy, czy nie byłaby to już pseudologia, bo jaki trzeźwo myślący kibic stwierdzi, że z Realem wszystko jest w porządku?
Jednak niektórzy są zaślepieni, bo mówi tak Zinedine Zidane. Ale umówmy się, że to mistrz dyplomatycznej gadki i nawet jakby Santiago Bernabeu się paliło, to on mówiłby, że wszystko jest w porządku, tylko grzeją na stadionie przed zimą, dlatego dym leci. Poza tym oglądając wczoraj Real i widząc Zidane’a klaszczącego w ostatnich minutach meczu, gratulując swoim piłkarzom ładnej akcji, powstaje wrażenie, że on sam należy do tej trzeciej grupy. Do tej, która żyjąc w oblężonej twierdzy oszukała samego siebie, że jest w raju i problem Realu, to tylko wymysły hejterów.
SS