W dzisiejszej prasie najciekawsze materiały znajdziemy w „Przeglądzie Sportowym”, gdzie przeczytamy o staraniach PZPN o Superpuchar Europy dla Gdańska, a także m.in. wywiad z Rafałem Siadaczką. Poza tym – dłuższa droga mistrza do Champions League i najdroższa dziecinada świata w PSG.
FAKT
Śmiercionośna broń beniaminka, czyli Górnik i jego rzuty rożne.
Górnik do tej pory strzelił aż siedem goli po zagraniach z rzutu rożnego, czym bije na głowę rywali. Następne na tej liście zespoły Lechii i Lecha zdobyły po cztery bramki. Legii udało się to jeden taz, ale jest też pięć drużyn, które do tej poty w ogóle nie umiały tego zrobić.
Skuteczny sposób na obezwładnienie Górnika? W teorii sprawa jest dziecinnie prosta. Można sobie wyobrazić, jak trener rywala na odprawie w żołnierskich słowach przekazuje swoim piłkarzom cudowną wiedzę: nie odstępujcie na pół kroku Igora Angulo, bo facet strzela gola za golem, no i musi być maksymalna koncentracja przy rzutach rożnych Górnika! Tyle że każdy przeciwnik to wie, ale nie potrafi tych informacji dobrze spożytkować.
Dłuższa droga mistrza Polski do Champions League. UEFA jeszcze mocniej komplikuje i tak już trudną dla nas od wielu lat sprawę.
Ekstraklasa zajmuje obecnie 20. miejsce w rankingu UEFA i w związku z tym nasz mistrz zacznie grę od tego samego etapu, co triumfatorzy rozgrywek na Malcie czy Wyspach Owczych. Odkąd w 2009 roku wprowadzono tzw. reformę Platiniego i cztery etapy eliminacji LM i LE, żadnemu zespołowi zaczynającemu walkę o LM tak wcześnie nie udało się awansować do fazy grupowej (tylko raz luksemburskie Dundelange doszło do III rundy eliminacji).
Nieco częściej niż raz na rok taki zespół przebijał się do grupy LE, ale nigdy nie zrobiła tego drużyna z Polski. Żeby zrozumieć, jak trudne będzie to od przyszłego sezonu, wystarczy rzut oka na zmiany wprowadzone przez UEFA.
Do tej pory 22 miejsca w fazie grupowej (a kiedyś nawet ponad 30) były zarezerwowane dla zespołów przebijających się przez eliminacje. Po reformie zostało ich 13. Drzwi do europejskiej lity właśnie zatrzaskują się dla nas na dobre.
GAZETA WYBORCZA
Dariusz Wołowski o konflikcie w PSG, czyli najdroższej dziecinadzie świata.
Neymar debiutował 13 sierpnia w meczu z Guingamp. Brazylijczyk wykonał wtedy aż 12 podań do Cavaniego, Urugwajczyk odpowiedział sześcioma. Wydawało się, że stworzą wielki duet. Ale z każdym kolejnym spotkaniem współpraca była gorsza. W czterech następnych meczach Neymar podał piłkę Cavaniemu w sumie już tylko siedem razy, Urugwajczyk odpowiedział czterema. Różnica kolosalna.
(…) Swoje racje ma Cavani – do przyjścia Neymara on wykonywał karne. Ale szefowie PSG obiecali Brazylijczykowi, że w Paryżu będzie największą gwiazdą. W Barcelonie był w cieniu Leo Messiego. Tyle że Messi oddawał Neymarowi prawo do wykonywania niektórych karnych i wolnych. Najlepiej pokazuje to przykład 35. kolejki – czyli finiszu ligi hiszpańskiej dwa i pół roku temu. Argentyńczyk miał 40 goli w rozgrywkach i walczył o koronę króla strzelców z Cristiano Ronaldo (39). Ale gdy Barcelona dostałą karnego, pozwolił wykonać go Neymarowi.
SUPER EXPRESS
„Zupa”, czyli Szymon Żurkowski, mocnym punktem Górnika. A kiedyś oprócz piłki w jego życiu było też miejsce na… baseball.
Młody piłkarz w tym sezonie wystąpił we wszystkich spotkaniach zabrzan, zadebiutował też w kadrze Polski U-21. Może również pochwalić się występami w reprezentacji Polski… w baseballu!!!
– Grałem w juniorskich zespołach na pozycji miotacza, łącznika i zapolowego. Wszystko zaczęło się od mojego brata Arka, który był trenerem kadry seniorów i prowadzi Gepardy Żory, którym kibicuję. Baseball to idealny sport, aby się fizycznie rozwijać. Jednak nie miałem takich zdolności i mocnej ręki, żeby zrobić karierę. Poza tym futbol zawsze stawiałem na pierwszym miejscu. Dwaj pozostali moi bracia także mieli związki ze sportem. Wojtek był siatkarzem, a Tomek trenował sztuki walki – opowiada.
Atutem zdolnego gracza Górnika jest wydolność. – W podstawówce startowałem w różnych zawodach – mówi. – Dobrze wypadałem w przełajach, na dłuższych dystansach i w sprintach. W Górniku są szybsi ode mnie, ale żółwiem nie jestem – podkreśla ze śmiechem.
Marcin Robak walczy o koronę króla strzelców i związaną z nią niebagatelną premię.
Robak już dwa razy był królem strzelców Ekstraklasy (jako gracz Pogoni Szczecin i Lecha Poznań), a teraz ma szansę na trzecią koronę, bo szybko pnie się w górę klasyfikacji strzelców i zajmuje już czwarte miejsce. Od osoby będącej bardzo blisko Śląska wiemy, że były gracz Lecha zapewnił sobie we Wrocławiu dobre warunki finansowe: 180 tys. euro netto rocznego kontraktu, co daje ponad 60 tys. zł miesięcznie. Na tym jednak nie koniec. Jeśli Robak zdobędzie koronę króla strzelców, to zainkasuje 130 tys. zł dodatkowej premii.
Wpisywanie takich bonusów do kontraktów napastników się zdarza, ale nie zawsze i nie wszędzie. Marco Paixao na przykład, który rok temu został królem strzelców właśnie ex aequo z Robakiem i teraz też walczy o to trofeum, nie ma w umowie z Lechią bonusu za króla strzelców. Ale ma inne zapisy, które sprawiają, że jego pensja (250 tys. euro netto) może podskoczyć do ponad 300 tys. za sezon.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Drzwi do Ligi Mistrzów mocno zatrzaśnięte dla mistrza Polski – o tym pisaliśmy już przy okazji „Faktu”. Ale Zbigniew Boniek chce, by w Polsce był przynajmniej jeden duży mecz pucharowy – Superpuchar Europy w 2019 roku.
Tydzień temu UEFA opublikowała 70–stronicowy Raport Ewaluacyjny. Najlepsze recenzje otrzymały dwa obiekty, polski i turecki, co do których nie było właściwie żadnych zastrzeżeń w wybranych kryteriach (pojemność, wygoda kibiców, pomieszczenia organizacyjne, boisko, obsługa VIP, TV i media, bezpieczeństwo). Pozostałe stadiony były surowiej ocenione w niektórych kategoriach. Trudno powiedzieć, czy raport wysunął dwóch faworytów i będzie miał wpływ na środowe głosowanie członków Komitetu Wykonawczego. Warto zaznaczyć, że Vodafone Park, uznany w 2016 r. za jeden z najlepszych stadionów świata, stara się też o organizację finału Ligi Europy. Możliwe, że konkurent odpadnie sam.
Jarosław Niezgoda mówi, dlaczego mimo niewielkiej liczby meczów w Legii nie może narzekać na to, że nie dostał szansy.
Po niedzielnym meczu z Cracovią ma pan podbite oko jak bokser, ale na tym podobieństwa się kończą, bo na razie w Legii walczy pan głównie z własnym zdrowiem, a nie z rywalami.
Trochę tak to wygląda. od samego początku mojego pobytu przy Łazienkowskiej. Najpierw pojechałem na obóz przygotowawczy na Malcie. Wszystko było w porządku, ale przed pierwszym meczem źle uderzyłem piłkę i „poszło” kolano. Mogłem trenować, ale cały czas miałem problem z mocniejszym kopnięciem. Za trenera Besnika Hasiego doznałem urazu drugiego kolana. Gdy się wyleczyłem, przyszedłem do Ruchu, tam dłuższej przerwy nie miałem. Kiedy jednak wróciłem do Warszawy, na treningu przed startem ekstraklasy źle stanąłem, doznałem kontuzji stawu skokowego. Kolejna przerwa. Nigdy nie narzekałem, że w Legii nie dostałem szansy od trenerów, bo jak mieli mi ją dać, skoro nie byłem zdrowy?
Obok – Fornalik za Wdowczyka w Piaście, Rumak zwolniony z Bruk-Betu.
Rafał Siadaczka był mistrzem Polski i grał w Champions League, dziś prowadzi sklep budowlany. W wywiadzie wspomina m.in. okoliczności zdobycia krajowych tytułów i zakończenia kariery.
Wokół meczów Legii z Widzewem, które w 1996 i 1997 roku decydowały o tytule, powstało wiele legend.
Mogę tylko powiedzieć, że w obu przypadkach czuję się pełnoprawnym mistrzem Polski. A jaka jest prawda? Nigdy się nie zastanawiałem, czy ktoś coś puścił. W Widzewie nikt o tym nie mówił. Zresztą równie dobrze w Łodzi mogli mieć pretensje, że Sylwek Czereszewski mi uciekł i strzelił na 2:0. A przecież specjalnie tego nie zrobiłem. Inna sprawa, że z Tomkiem Łapińskim lubimy wspominać ten mecz z 1997 roku przy Jacku Zielińskim. Przy prowadzeniu 2:0 piłkarze Legii się ściskali i opowiadali, co kupią sobie za premię… A my wygraliśmy 3:2 i zdobyliśmy tytuł. I to według mnie uczciwie. Podobnie jak pierwszy, rok wcześniej. Wiem o plotkach. Mówiło się, że Grajewski i Pawelec przywieźli do Warszawy pieniądze dla Legii za podłożenie się nam. Tyle że to były nasze zaległe premie, które miały nas zmotywować. I podziałało.
Poważne granie w piłkę musiał pan zakończyć nie z powodu papierosów, a cukrzycy.
To nie było tym spowodowane.
Nie? Taka wersja obowiązuje od lat.
Miałem swoje problemy z Legią, ale chciały mnie inne kluby. Gdy zadzwoniło KSZO, dyrektor Janusz Olędzki powiedział, że mam cukrzycę i on nawet nie wie, czy ja jeszcze mogę grać w piłkę. I być może z tego powodu nikt już po mnie się nie zgłosił.
fot. FotoPyK