Ledwie kilka tygodni temu w tej samej hali w Las Vegas spotkali się Floyd Mayweather Jr. i Conor McGregor. Walka potrwała trochę dłużej niż zakładano, ale był to jednak przede wszystkim skok na kasę, cyrk. Giennadij Gołowkin i Saul Alvarez podniosą z ringu nieporównywalnie mniej hajsu, ale pod względem czysto sportowym ich potyczkę należy uznać za jedną z najważniejszych w ostatnich latach. Tutaj nawet nie trzeba pompować balonika. On już dawno napełnił się sam z siebie.
Chociaż będzie to bitwa w kategorii średniej, to jednak z gatunku absolutnie najcięższych. Z jednej strony kazachski mistrz świata federacji WBA, WBC, IBF i IBO Giennadij „GGG” Gołowkin, który rozjechał wszystkich swoich dotychczasowych 37 przeciwników, z drugiej zaś Saul „Canelo” Alvarez, były mistrz federacji WBC, który z 51 pojedynków przegrał tylko jeden (plus jeden remis). To tak ważna i pożądana walka, że obaj dla podgrzania atmosfery wcale nie musieli – jak to w boksie często bywa – straszyć siebie nawzajem zmasakrowaniem twarzy w ringu, obrażać własnych matek, ani jak Tyson Fury biegać na konferencji prasowej w stroju Batmana. Po prostu boks.
O Gołowkinie napisano już wszystko. 35-letni gwiazdor pochodzący z Karagandy jest na dobrej ścieżce, żeby jego nazwisko było kiedyś wymieniane w wąskim gronie największych bokserów wszech czasów. Wiele mówiły już chociażby słowa byłego mistrza świata Raya Manciniego, który w 2015 roku powiedział Floydowi Mayweatherowi, że ten będzie mógł uznać się za najlepszego pięściarza w historii tylko wtedy, kiedy pokona Gołowkina. Ale takiej uczty kibice niestety nigdy się nie doczekali. Kazach ma już na koncie 18. udanych obron tytułu z rzędu, a więc depcze po piętach rekordziście Bernardowi Hopkinsowi, któremu ta sztuka udała się dwadzieścia razy. Przy czym „GGG” jest jak czołg, aż 33 walki zakończył nokautem. Ostatnią z Danielem Jacobsem wygrał wprawdzie dopiero na punkty, ale był to dla niego pierwszy taki przypadek od… 2008 roku. Przez tyle lat jego nazwisko oznaczało dla rywala jedno: dechy.
Co czyni go tak wyjątkowym? Eksperci podkreślają świetny balans ciałem, pracę nóg, technikę, serwisy bokserskie wyliczają średnią uderzeń zadawanych przeciwnikom od wątroby po sam ryj, ale kto wie, czy najlepiej nie zrecenzował go nasz Grzegorz Proksa, który w 2012 roku po jego ciosach padał aż trzy razy.
– Facet bił, jakby miał młotek – przyznał wtedy Grzesiu. I tezę, że Kazach bije mocniej od niejednego „ciężkiego”, potwierdza wiele jego ofiar.
Ale Saul Alvarez nie wygląda jak materiał na ofiarę. Wystarczy przypomnieć, że serwis boxrec.com w rankingu najlepszych pięściarzy bez podziału na kategorie klasyfikuje go obecnie na pierwszym miejscu (Gołowkin jest szósty). 27-latek wygrał na zawodowym ringu aż 49 walk, bo zaczynał już jako 15-latek. Jest szybki, słynie z efektownych kombinacji, ale ma też umiejętność przyjmowania ciosów. W swojej jedynej porażce w karierze – z Mayweatherem w 2013 roku – też nie dał się znokautować. Alvarez był już mistrzem świata w wadze średniej, ale pasa WBC zrzekł się w 2016 roku po zatargu z włodarzami federacji. Tytuł trafił z automatu do Gołowkina, dlatego Meksykanin już zapowiedział, że w przypadku wygranej, tego pasa akurat nie przyjmie.
Jego ostatnim przeciwnikiem był w tym roku Julio Cesar Chavez Jr. i okładał go jak worek przez wszystkie dwanaście rund, wygrywając ostatecznie jednogłośnie na punkty.
W Las Vegas trudno wskazać zdecydowanego faworyta. Bukmacherzy dają wprawdzie więcej szans „GGG”, ale nie brakuje głosów, że szanse rozkładają się po połowie. Promotor Meksykanina Oscar De La Hoya nie wierzy, że walka rozegra się na pełnym dystansie. Przewiduje, że będzie brutalna, a „piekło potrwa osiem-dziewięć rund”.
Początek czeluści piekielnych około 5 nad ranem.