Gdyby do Ligi Mistrzów kolejne zespoły byłyby wpuszczane dopiero po przeglądzie formacji, Liverpool miałby problem, bo połowa zespołu musiałaby zostać w domu. Atak? Okej, proszę śmiało wchodzić: Mane, Firmino, Salah czy zaczynający dziś na ławce Coutinho, to piłkarze, którzy we wtorek i środę mają prawo grać, jak najbardziej. Jednak obrona – no, tu już jest inna historia, taka raczej z pucharu sołtysa niż z Ligi Mistrzów. I to się dziś tylko potwierdziło.
Niewiele dziś potrzebowała Sevilla, by dwukrotnie uciszyć Anfield, czyli strzelić Kariusowi dwie bramki. Pewnie, Andaluzyjczykom trzeba oddać skuteczność (trzy strzały w bramkę i dwa gole), ale widać w tym też gościnność ekipy Kloppa. Szczególnie przy pierwszym trafieniu. Poszło płaskie dośrodkowanie z lewej strony od Escudero, które było spokojnie do skasowania, lecz Lovren zamiast to zrobić, nie trafił w piłkę. Jego gapiostwo i niechlujność wykorzystał Ben Yedder, który stał parę metrów za nim i wpakował futbolówkę do siatki. Drugi gol przyjezdnych był już ładniejszy, ale Liverpool znów wyłożył przed nimi czerwony dywan. Muriel zagrał do Correi, ten dość szczęśliwie przyjął zagranie i jednocześnie wypuścił się w pole karne – nikt go nie zatrzymywał, obrona The Reds była zorientowana jak Francuzi w angielskim. No, a Correa oczywiście sytuacje wykorzystał, Karius nie miał szans.
Tyle wystarczyło, by Sevilla wywiozła cenny punkt z Anfield. Ależ to musi boleć kibiców Liverpoolu – to ich ulubieńcy częściej atakowali, a nie byli w stanie rywala pogrążyć. Ktoś powie, że w takim razie ofensywa The Reds również szwankowała, bo mogła ten mecz zamknąć mimo słabej postawy obrony, jednak oni już od piątej minuty musieli gonić wynik. Doszli do rywala mniej więcej kwadrans później, kiedy zagranie Moreno ze skrzydła wykorzystał Firmino, a wyprzedzili znów po kolejnych 15 minutach, gdy Salah uderzył z dystansu, a piłka odbiła się od Kjaera i dość szczęśliwie wpadła do bramki.
Oczywiście, że mogą The Reds żałować zmarnowanej setki Cana czy uderzenia w słupek Firmino z karnego. Lecz przecież jak rzadko trafi się wszystko – atak grał swoje w Liverpoolu, a obrona jak zwykle swoje, jeszcze może dziękować, że w końcówce Muriel nie trafił w bramkę przy dobrej okazji.
*
Co w innych meczach, których nie opisujemy w osobnych tekstach. Zacznijmy od dobrej wiadomości, Milik strzelił bramkę:
Una delle cose più concrete della partita.
Il rigore è ben tirato da #Milik, basso e angolato, non facile da parare.#ShakhtarNapoli pic.twitter.com/BCSX4uNQyL— La mia sul Napoli (@lamiasulnapoli) 13 września 2017
No i to tyle pozytywów, jeśli chodzi o Napoli. Ekipa Sarriego przegrała 1:2 z Szachtarem, do ogólnej przeciętności dostosowali się też Polacy. Zieliński nie pokazał nic ciekawego i zszedł z murawy w 67. minucie, Milik choć strzelił z wapna i był aktywny, nie wykorzystał dwóch kolejnych dobrych sytuacji.
Z kolei Monaco zremisowało 1:1 z Lipskiem. Patrzymy na gola dla Niemców: Glik był w niego nieco zamieszony, kiedy razem z kolegą nie przeciął podania do Forsberga.
Great goal… Emil forsberg scores first ever UCL goal for RB Leipzig. pic.twitter.com/jExeHfPwev
— Flano (@RBLeipzigChief) 13 września 2017
Komplet wyników:
FC Porto – Besiktas 1:3
Tosić 21’(s) – Talisca 13 Tosun 28’ Babel 86’
Feyenoord – Manchester City 0:4
Stones 2’ 63’ Aguero 10’ Gabriel Jesus 25’
Liverpool – Sevilla 2:2
Firmino 21’ Salah 37’ – Ben Yedder 5’ Correa 72’
Maribor – Spartak Moskwa 1:1
Bohar 85’ – Samedov 59’
Lipsk – Monaco 1:1
Forsberg 33’ – Tielemans 34’
Real Madryt – APOEL 3:0
Ronaldo 12’ 51’ Ramos 61’
Szachtar – Napoli 2:1
Taison 15’ Ferreyra 58’ – Milik 72’
Tottenham – Dortmund 3:1
Son 4’ Kane 15’ 60’ – Jarmołenko 11’