Reklama

Lewandowski kontra Bayern. Czy taka polityka klubu ma prawo przetrwać?

redakcja

Autor:redakcja

12 września 2017, 10:55 • 9 min czytania 62 komentarzy

– Bayern nie rośnie z rynkiem tak jak Real czy Manchester United. Bundesliga potrzebuje 4-5 drużyn w ścisłej czołówce, to nakręciłoby rynek. Bayern jak dotąd nie zrobił większego transferu niż 40 milionów euro, a w światowej piłce to już dawno przeciętna kwota. Różnica w porównaniu do najwyższych stawek jest ogromna – tak Robert Lewandowski żalił się ostatnio na łamach Der Spiegel. Jego słowa stoją w oczywistej sprzeczności z filozofią Bayernu, a także m.in. z niedawnymi deklaracjami prezydenta klubu, Uliego Hoenessa: – Nie chcemy kupować zawodnika za 100 milionów euro, żaden piłkarz na świecie nie jest tyle wart. Na uwagi Polaka momentalnie odpowiedział też dyrektor generalny klubu, Karl-Heinz Rummenigge, przypominając naszemu napastnikowi do kiedy obowiązuje jego kontrakt (oraz że jest bez klauzuli, jak u każdego w Bayernie), a także wyrażając zdanie, że zawrotne sumy transferowe obowiązujące dziś na rynku trzeba uregulować i zmniejszyć.

Lewandowski kontra Bayern. Czy taka polityka klubu ma prawo przetrwać?

Bez wchodzenia w to, kto w tym sporze ma rację, czy zawodnik powinien publicznie wywlekać swoje żale, jaka powinna być reakcja klubu, a także czy Robert właśnie zaczął swoją grę na transfer, przyjrzymy się faktom. Każdy intuicyjnie czuje, że Bayern ma kasę, i że należy do ścisłej finansowej czołówki. Ale jak wypada na tle innych największych oraz – no właśnie – jak wypada bawarska polityka transferowa na tle najnowszych światowych trendów?

POTĘŻNE PRZYCHODY

Zacznijmy od sprawdzenia, jak w ostatnich latach urósł Bayern i czy faktycznie słabiej, niż wspomniani przez Lewandowskiego Real i Manchester United. Spójrzmy na roczne, zsumowane przychody wszystkich trzech klubów na przestrzeni pięciu ostatnich lat. Za raportem “Football Money League 2017” przygotowanym przez Deloitte dane kształtują się następująco (kwoty w milionach euro):

Reklama

Kiedy Lewandowski w 2014 roku trafił do Bayernu, przychody klubu wynosiły 488 milionów euro, natomiast w ostatnim pełnym roku finansowym sięgnęły już 592 milionów euro. To wzrost o przeszło 21 procent. W analogicznym okresie Real urósł tylko o 13 procent, a Manchester United aż o 33 procent, co pokazuje, że Bayern plasuje się niemal dokładnie pomiędzy Anglikami i Hiszpanami. Co więcej, pod względem przychodów osiągniętych w 2016 roku Bayern ze swoimi 592 milionami euro zajmuje czwarte miejsce w całej stawce, ustępując jeszcze tylko Barcelonie (620 milionów euro) i znacznie wyprzedzając grupę pościgową, którą tworzą Manchester City (525), PSG (521) i Arsenal (468). Pozycja Bawarczyków jest więc bardzo dobra, a różnice pomiędzy najbogatszymi naprawdę nieznaczne, zwłaszcza w kontekście faktu, że w kolejnym roku Manchester United nie zgarnie już pokaźnej premii z Ligi Mistrzów, bo w niej nie występował (a w 2016 roku było to niemal 40 milionów euro).

Potęgę finansową Bayernu najlepiej jednak widać po wynagrodzeniach. Sam Lewandowski ze swoimi 20 milionami euro brutto rocznej pensji należy do ścisłej światowej czołówki najlepiej zarabiających piłkarzy. W przykładowej Serie A, dla której kilka dni temu La Gazzetta dello Sport opracowała szczegółowy raport zarobków, najwyższe pensje mają Leonardo Bonucci i Gonzalo Higuain, którzy rocznie – dla celów porównawczych po przeliczeniu na brutto – inkasują niewiele ponad 13 milionów euro. Na tym poziomie jest to różnica naprawdę znacząca.

DRUGA LIGA ŚWIATA

Podobnie nieźle prezentuje się sytuacja całej Bundesligi, która pod względem finansowym jest drugą ligą świata i ustępuje jedynie Premier League. Tutaj sięgnijmy do innego raportu Deloitte, czyli do opublikowanego półtora miesiąca temu “Annual Review of Football Finance”. Prezentowane przychody dotyczą jeszcze sezonu 2015/16, ale z pewnością pokazują pewne trendy i sporo można z nich wyczytać (kwoty ponownie w milionach euro):

Bundesliga robi co może, by maksymalizować zyski poprzez umowy sponsorskie czy wpływy z dnia meczowego (średnie wykorzystanie stadionów na poziomie 90 procent, przy 76 procentach w Hiszpanii i 52 procentach we Włoszech). Ale jednego nie przeskoczy – relatywnie niskich wpływów z praw TV. Mówił też o tym Lewandowski, który wskazywał mało popularny język niemiecki jako główną przyczynę mniejszego zainteresowania Bundesligą zagranicą. W sezonie 2015/16 z tytułu transmisji liga niemiecka zarobiła o przeszło 1,6 miliarda euro mniej niż Premier League. I niewiele zmieni tu nowy lukratywny kontrakt podpisany przez DFL, który klubom pierwszej i drugiej Bundesligi gwarantuje 1,16 miliarda euro rocznie do podziału. W praktyce bowiem Bayern otrzyma z tego tytuły “ledwie” o 19 milionów euro więcej niż w minionym sezonie. Jasne, są to pieniądze, które Bawarczycy będą mogli dołożyć chociażby do jakiegoś transferu, ale wciąż sporo zabraknie do kwoty, jaką zainkasuje ostatnia drużyna Premier League. A konkretnie, w obecnym sezonie Bayern zarobi na transmisjach jakieś 97-98 milionów euro, podczas gdy spadkowicz z Premier League z 20. miejsca w tabeli dostanie około 110 milionów. Sytuacja na rynku telewizyjnym nie jest jednak niczym nowym, a Lewandowski musiał ją przecież znać, kiedy kilka lat temu decydował się na kontynuowanie kariery w Niemczech.

Reklama

Ogólnie jednak kondycja finansowa zarówno całej ligi niemieckiej, jak i przede wszystkim samego Bayernu jest więcej niż dobra. I tu właśnie należałoby postawić pytanie – dlaczego czwarty najbogatszy klub świata tak ostrożnie porusza się na rynku transferowym? Wydaje się, że pod względem zarządzania Niemcy są podobnie wyrachowani, jak i na boisku. Świadomie nie chcą brać udziału w transferowym szaleństwie, pomimo że spokojnie byłoby ich na to stać.

FILOZOFIA BAYERNU

Problemem nie są więc pieniądze, a filozofia klubu. Bayern oczywiście sporo wydaje na transfery, w letnim okienku pobił przecież swój rekord ściągając Corentina Tolisso za 41,5 miliona euro. Z drugiej strony zapłacił za niego ledwie o półtora miliona więcej, niż w 2012 roku za Javiego Martineza (a wtedy roczny przychód klubu wynosił nie 592, a 368 milionów euro). To zresztą można rozciągnąć na całą Bundesligę, której rekord został pobity w 2015 roku przez Juliana Draxlera, za którego Wolfsburg zapłacił 43 miliony euro. W minionym okienku aż osiem niemieckich klubów pobiło swoje rekordy transferowe, ale w każdym przypadku było to przebicia nieznaczne, sięgające ledwie kilku milionów euro. Najmocniej uderzyło FC Koeln, które za Jhona Córdobę zapłaciło o 7 baniek więcej niż za swój poprzedni najdroższy transfer. To wciąż jednak nie jest skokowy wzrost transferowych sum, jaki obserwujemy w innych częściach Europy.

Sam Bayern oczywiście potrafi szastać pieniędzmi na rynku transferowym. Tak można chyba nazwać wspomniane 40 milionów euro za Martineza czy zeszłoroczne 35 milionów za Renato Sanchesa. Dla niektórych rozrzutnością było też 37 milionów za Goetze czy ostatnie 41,5 miliona (plus ewentualne 6 w bonusach) za Tolisso. Ale Bayern nie wydaje jednorazowo większych kwot, przez co większość topowych gwiazd pozostaje poza jego zasięgiem. Dość napisać, że Bawarczycy nie zmieściliby się wśród 15 europejskich klubów z najwyższymi rekordami transferowymi. Swego czasu więcej za swoich piłkarzy płacili PSG (Neymar – 222 miliony euro), Barcelona (Dembele – 105), Manchester United (Pogba – 105), Real (Bale – 101), Juventus (Higuain – 90), Manchester City (De Bruyne – 74), Liverpool (Keita – 70), Chelsea (Morata – 62), Lazio (Crespo – 55), Arsenal (Lacazette – 53), Everton (Sigurdsson – 49), Inter (Vieri – 46), Monaco (James – 45), Wolfsburg (Draxler – 43) i Milan (Bonucci – 42). Ba, mistrzów Niemiec biją także trzy kluby chińskie – Shanghai SIPG (Oscar – 60), Jiangsu Suning (Teixeira – 50) i Guangzhou Evergrande Taobao (Martinez – 42).

Co więcej, tylko w tym okienku inne europejskie kluby zrobiły aż 13 większych transakcji niż rekord transferowy Bayernu. Przykładowy Manchester City zrobił ich od razu trzy (Mendy – 58, Walker – 51, Silva – 50). Z kolei PSG wydało na Neymara przeszło pięć razy więcej niż Bayern na Tolisso. Nawet Real Madryt prawdopodobnie więcej zapłaci za Viniciusa Juniora (rocznik 2000), który podczas dopinania transakcji miał jeszcze 16 lat, i który założy koszulkę Królewskich najwcześniej za dwa lata. Z pewnością rację ma więc Lewandowski mówiąc o ogromnych różnicach pomiędzy tym, ile płaci Bayern oraz tym, ile płaci się we Francji, Hiszpanii, Anglii i Włoszech.

Wczoraj bardzo ciekawe zestawienie opublikowali autorzy projketu “CIES Football Observatory”. Wyliczyli oni sumę transferowych wydatków potrzebnych na skompletowanie składów poszczególnych drużyn z pięciu najlepszych lig Europy. Pierwsze miejsce zajął Manchester City z najdroższym zespołem w historii futbolu (stworzonym za 853 miliony euro), a Bayern z wynikiem 350 milionów euro znalazł się na dalekiej 11. pozycji. Poniżej pełne zestawienie (kolejno: klub, suma wydatków transferowych na wszystkich zawodników w kadrze w milionach euro, różnica względem zeszłego września w milionach euro):

Jak Bayern doszedł do swojego wyniku? Posłużmy się tu trochę innymi danymi z portalu transfermarkt.de, które dają odrobinę większą sumę 352,6 miliona euro. No to po kolei: Tolisso (41,5), Martinez (40), Vidal (37), Hummels (35), Neuer (30), Thiago (25), Ribery (25), Robben (24), Coman (21), Sule (20), Boateng (13,5), James (13), Bernat (10), Kimmich (8,5), Rafinha (5,5), Ulreich (3,5), Alaba (0,1), Lewandowski (0), Muller (0), Rudy (0). Jakkolwiek spojrzeć, potęga zbudowana za bardzo rozsądne pieniądze.

TRANSFEROWE SZALEŃSTWO

Pierwszy wniosek z całego zestawienia jest taki, że – patrząc po ostatniej aktywności transferowej Manchesteru City czy PSG – gdzieś za chwilę pęknie miliard euro. A drugi jest taki, że trzeba docenić pracę wykonaną właśnie w Bayernie, ale też w Borussii Dortmund czy w Atletico Madryt, gdzie stosunkowo niewielkim nakładem transferowym stworzono bardzo silne zespoły. Jeżeli chodzi o sumy zapłacone za piłkarzy, Bayern i Everton wydali mniej więcej tyle samo na swoje drużyny, podobnie jak Atletico i Crystal Palace. A gdyby takie pary miały się spotkać na boisku, prawdopodobnie oglądalibyśmy starcia gołej dupy z batem. Ogólnie też wysokie miejsca tak wielu angielskich klubów – które od dawna są brutalnie obijane w Lidze Mistrzów – raczej nie stanowią argumentu przeciwko filozofii Bayernu.

Być może Niemcom właśnie odjechał pociąg i być może prędzej czy później będą musieli zmienić podejście i sięgnąć głębiej do kieszeni. Ale może też tak być, że to piłkarski świat zwariował, a oni jedni pozostali rozsądni. Bo przecież słuszną drogą mogą się okazać projekty pokroju Lipska, gdzie – z wykorzystaniem świetnej akademii – młodymi i anonimowymi graczami podbija się Bundesligę. Albo projekty pokroju Borussii, gdzie zamiast wydawać na gwiazdy, po prostu się je tworzy. W Dortmundzie ściągają i szlifują największe piłkarskie perełki – właśnie sprzedano Dembele za 105 milionów euro, a za jakiś czas bohaterami wielkich transferów mogą zostać Weigl, Pulisić, Philipp czy Guerreiro. Wreszcie projekty pokroju Bayernu, czyli klubu opartego na najlepszych niemieckich piłkarzach, którzy w piłce reprezentacyjnej wygrywają ostatnio wszystko jak leci.

* * *

Odkąd w 2013 roku Bayern wygrał Ligę Mistrzów, był eliminowany z tych rozgrywek wyłącznie przez hiszpańskie zespoły – dwukrotnie przez Real, raz przez Barcelonę i raz przez Atletico. Przez ostatnie pięć lat raz był najlepszy w Europie, trzy razy był trzeci (ex aequo z jednym zespołem) i raz piąty (ex aequo z trzema zespołami). W zeszłym sezonie odpadł z późniejszym zdobywcą trofeum dopiero po dogrywce w dwumeczu, a także przy niewykorzystanym rzucie karnym i kontuzji Lewandowskiego. Innymi słowy, ścieżka obrana przez Bayern wciąż może prowadzić do sukcesu w Lidze Mistrzów, tyle że w decydujących meczach – jak to w sporcie – potrzebne będzie szczęście, a o ostatecznym powodzeniu zdecydują najmniejsze detale.

Czy można dziś z całą stanowczością napisać, że Bayern jest słabszy od Barcelony, Atletico, Juventusu, PSG czy klubów angielskich? Z całą pewnością nie. Największym problemem Bawarczyków – i nie tylko ich – wydaje się ogromna jakość, jaką w swoich szeregach udało się zebrać Realowi. Jasne, Bayern wciąż może pokonać Królewskich, był przecież tego bardzo bliski jeszcze w kwietniu tego roku. Ale też najmocniejszy argument za tym, by jednak w najbliższym czasie rozważyć odejście od ostrożnej polityki transferowej, nazywa się właśnie Real Madryt.

MICHAŁ SADOMSKI

Najnowsze

Hiszpania

Mbappe wraca z dalekiej podróży. Taki Real kibice chcą oglądać

Patryk Stec
0
Mbappe wraca z dalekiej podróży. Taki Real kibice chcą oglądać
Koszykówka

Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Michał Kołkowski
3
Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Weszło

Koszykówka

Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Michał Kołkowski
3
Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark
Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
37
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Boks

Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Jakub Radomski
6
Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Komentarze

62 komentarzy

Loading...