Zamachowcy-samobójcy, bomby domowej roboty, zakładnicy, ostrzały – terroryzm, czyli jedna z największych gangren naszych czasów, wielokrotnie uderzał także w sport. Ataki z 11 września 2001 r., od których mija dziś szesnaście lat, stały się niestety początkiem nowej, ciemnej ery także na tym polu, chociaż pobudki morderców bywały różne. W ciągu tych kilkunastu lat kibice naoglądali się więcej krwi, niż być może w całej drugiej połowie XX wieku.
***
Płk Leszek Artemiuk jest prezesem Stowarzyszenia Polskich Specjalistów Bombowych, współpracował m.in. przy zabezpieczeniu strefy kibica na placu Defilad w Warszawie podczas Euro 2012.
Jaki zamach, do którego doszło na obiektach lub wydarzeniach sportowych po 11 września, najbardziej wrył się panu w pamięć?
Zamach na stadionie piłkarskim w Groznym, w którym zginął ówczesny prezydent Czeczenii Achmad Kadyrow (9 maja 2004 r. – red.). Nie był może tak bardzo spektakularny, jak inne, ale pokazał, w jaki sposób można zaplanować atak. Stadion był remontowany i w czasie prac w jego konstrukcję wmurowano bomby. Ktoś niemający wyobraźni poszedł na skróty w kwestii bezpieczeństwa, nie było tam odpowiedniego nadzoru przeciwbombowego, chciano osiągnąć efekt jednym sprawdzeniem, co skończyło się tragicznie. Ten przypadek bardzo mnie poruszył.
W XX wieku mieliśmy wprawdzie zamachy podczas igrzysk olimpijskich w Monachium i Atlancie, ale dopiero po 2001 r. wydarzenia sportowe stały się częstym celem terrorystów. Dlaczego?
Bo takie zgromadzenia ludzi w jednym miejscu stały się doskonałym celem. Niektórzy twierdzą, że sport, a w szczególności piłka, jest jednym z symboli znienawidzonego zachodu i islamscy terroryści podchodzą w ten sposób do tej zgniłej Europy, ale ja jako profesjonalista w tym zakresie raczej nie doszukiwałbym się takich motywów. Według moich obserwacji, atakowane są po prostu te cele, które są dostępne. Proszę mi wierzyć, że najlepszym celem dla terrorysty wcale nie byłaby sama Francja, tylko prezydent. Ale on nie może zostać zaatakowany, bo jest świetnie chroniony. Dlatego wybiera się inne cele: zgromadzenia, imprezy, metro, inne obiekty komunikacji masowej, gdzie też możliwy jest spektakularny atak. Dlatego same obiekt sportowe – o ile oczywiście będą zabezpieczone na najwyższym poziomie – nie zostaną zaatakowane. Ale stadiony niestety nie są dziś wcale twierdzami nie do zdobycia, to wszystko są środki pozorne. Dziś zabezpieczenie imprez, szczególnie piłkarskich, bardziej nakierunkowane jest na niesfornych kibiców wywołujących burdy, niż na terrorystów. Przerażające, ale prawdziwe.
Służby w różnych krajach co pewien czas informują o udaremnionych zamachach. Może być tak, że o wielu niedoszłych atakach nawet nie wiemy?
Sam nie widzę przeszkód, żeby z pewnym opóźnieniem informować o tym społeczeństwa, ale obawiam się, że za tymi magicznymi liczbami jest wiele nieprawdy i jest to czasami chwalenie się niczym. Bardziej chodzi o uspokojenie ludzi, że ktoś działa. Oczywiście, daję wiarę, że służby w Europie mają pewne sukcesy, ale mają też wiele porażek.
Pracował pan przy zabezpieczeniu warszawskiej strefy kibica podczas Euro w Polsce.
Przygotowania rozpoczęliśmy miesiąc przed mistrzostwami. To było bardzo skomplikowane przedsięwzięcie. Najtrudniejsze było to, żeby uświadomić ludzi, że takie zagrożenie jest naprawdę możliwe, a to niełatwe. Powiem wprost: nasze służby państwowe nie są przygotowane do tego, żeby z całą odpowiedzialnością realizować tego typu zadania. Organizuje się pospolite ruszenia, udając że jest to zabezpieczenie terrorystyczne, a w rzeczywistości tak nie jest.
W 2012 r. też tak było?
Zabezpieczeniem zarządzały władze Warszawy i tutaj też były pewne niedociągnięcia. Wychodziła niekompetencja, były błędy, zła koordynacja działań, robiono odstępstwa od zakazów, do tego minimalizm, czyli ciągłe patrzenie na koszty, chociaż bezpieczeństwo jest przecież bezcenne. Tyle że spełniane były wymogi ustawowe na zasadzie: „na tyle osób ma być tylu pracowników ochrony”. Świadomość zagrożeń jest u nas wciąż niska, dlatego nikt nie chce iść w profesjonalne zabezpieczenia. Ciągle mamy przekonanie, że skoro nie ma u nas mniejszości, nie ma uchodźców, nie ma zagrożenia, to i zamachu nie będzie. Jesteśmy w takim półśnie, samouwielbieniu, dlatego jeśli kiedykolwiek coś takiego się wydarzy, pochłonie wiele ofiar, bo nie jesteśmy na to przygotowani. Nawet jeżeli twierdzimy, że jesteśmy.
***
Puszka Pandory została otwarta 5 września 1972 r., kiedy do wioski olimpijskiej w Monachium wdarło się ośmiu zamachowców z palestyńskiej organizacji „Czarny Wrzesień”. Jak na ironię, w przeskoczeniu płotu okalającego teren pomogła im grupka nieświadomych niczego amerykańskich sportowców, którzy prawdopodobnie wracali z nocnych baletów. Wcześniej Palestyńczyków za prawdziwych sportowców wzięli też monterzy pocztowi. Celem był budynek przy Connollystraße 31, gdzie mieszkali izraelscy olimpijczycy. Dwóch z nich – trenera i ciężarowca – zastrzelili na miejscu, kolejnych dziewięciu wzięli następnie jako zakładników. Postawili ultimatum: uwolnienie ponad dwustu palestyńskich więźniów przetrzymywanych w Izraelu oraz umożliwienie opuszczenia kraju wraz z porwanymi sportowcami.
Sztab kryzysowy zebrał się w Bonn, rozmowy prowadził minister spraw wewnętrznych Hans-Dietrich Genscher. Ultimatum udało się przeciągnąć najpierw z godz. 12 do 15, a następnie do 17. Wtedy zapadła decyzja o podstawieniu dwóch helikopterów. Terroryści mogli nimi odlecieć na lotnisko Furstenfeldbruck pod Monachium, gdzie z kolei czekał na nich samolot. Tam też miała odbyć się akcja odbicia zakładników.
Ta skończyła się jednak fiaskiem, bo niemieckie służby były nieprzygotowane, popełniły szereg błędów. Zginęło wprawdzie pięciu napastników, ale ci wcześniej, widząc że nie mają szans (byli pod ostrzałem snajperów), zabili wszystkich sportowców, którzy siedzieli związani w helikopterach, do jednej z maszyn wrzucając jeszcze granat. Podczas strzelaniny zginął też policjant biorący udział w akcji. Służby zatrzymały ostatecznie tylko trzech Palestyńczyków. Wszędzie panował chaos. Jeszcze o godz. 23.35 telewizji podawała, że przeżyli wszyscy izraelscy sportowcy zaciągnięci na lotnisko, a zamachowcy zostali zlikwidowani. W końcu jednak Jim McKay, prezenter telewizji ABC, przekazał krwawą nowinę: „Mój ojciec mawiał, że nasze największe nadzieje i nasze najgorsze obawy rzadko się urzeczywistniają. Te najgorsze obawy zrealizowały się dziś wieczorem (…) Wszyscy zginęli”.
6 września podczas uroczystości żałobnych przewodniczący MKOl-u Avery Brundage – który co ciekawe już kilka miesięcy wcześniej zapowiadał, że po olimpiadzie złoży rezygnację z funkcji – wypowiedział słynne zadanie, że igrzyska będą trwać mimo tragedii.
Potem nastąpił czas odwetu izraelskiego Mossadu, którego rozsiani po świecie agenci wyłapywali architektów zamachu. Operacja pod kryptonimem „Gniew Boży” stała się później tematem m.in. znakomitego filmu „Monachium” Stevena Spielberga.
„Widziałem obcięte głowy, dłonie i nogi”
Igrzyska kolejny raz zostały zaatakowane w 1996 r. w Atlancie, czyli dokładnie w setną rocznicę pierwszej nowożytnej olimpiady. Zamachowcem był 30-letni wówczas Eric Rudolph, były żołnierz armii Stanów Zjednoczonych, który chciał ukarać amerykański rząd za – jak później mówił – przyzwolenie na aborcję i homoseksualizm. 27 lipca w tamtejszym Parku Olimpijskich odbywał się koncert. Rudolph, trzy bomby domowej roboty włożył do torby, którą pozostawił pod ławką. Podejrzany pakunek zauważył pracownik ochrony Richard Jewell, ale szybka ewakuacja kilku tysięcy ludzi nie była już możliwa. Doszło do wybuchu. Zginęły dwie osoby, 44-letnia Alice S. Hawthorne i turecki operator telewizyjny, który dostał ataku serca kiedy w panice rzucił się do ucieczki. Rannych zostało aż 111 osób, wiele z nich zostało pokiereszowanych metalowymi przedmiotami, m.in. gwoździami, które z premedytacją wykorzystano przy konstruowaniu bomby. Chociaż w pierwszych dniach media zrobiły z Jewella bohatera, FBI zaczęło go w końcu podejrzewać, że to być może on stał za zamachem. Oczyszczenie imienia zajęło mu kilka miesięcy. Prawdziwego sprawcę, Rudolpha, zatrzymano dopiero w 2003 r. W swoich kryjówkach miał schowany arsenał, m.in. mnóstwo dynamitu. Dwa lata później został skazany na dożywocie.
Prób ataków na najważniejsze święto sportu było jednak więcej. Krwią spłynąć miały igrzyska w Pekinie, ale udało się tego uniknąć. Chińskie służby w ciągu kilku miesięcy zatrzymały około 80 Ujgurów, czyli przedstawicieli ludu tureckiego wyznających islam, którzy szykowali zamach. Na strachu skończyło się także rok temu w Rio de Janeiro, kiedy brazylijska policja zatrzymała dziesięciu mężczyzn planujących atak. Niedoszli zamachowcy sympatyzowali z ISIS, niektóre tropy sugerowały, że próbowali nawet nawiązać kontakt z islamistami. Zagrożenie było realne, chociaż jak się później okazało, zamachowców trudno było nazwać zawodowcami. – Byli kompletnymi amatorami. Dopiero kilka dni temu mówili między sobą, że powinni poćwiczyć sztuki walki – mówił cytowany przez CNN Alexandre de Moraes, brazylijski minister sprawiedliwości. Ostatecznie skazano ośmiu z nich. Lider grupy, 33-letni Leonid El Kadrem, dostał 15 lat i dziesięciu miesięcy więzienia.
Celem były też maratony. Atak podczas Boston Marathon w kwietniu 2013 r. był najkrwawszym zamachem w Stanach Zjednoczonych od czasu 11 września: trzy osoby zabite (m.in. 8-letni chłopiec) i ponad 260 rannych. Część z nich miała amputowane kończyny. Dwie bomby w pobliżu linii mety podłożyli pochodzący z Czeczenii bracia Tamerlan i Dżochar Carnajew, którzy kierowali się zemstą za interwencję USA w Afganistanie i Iraku. Przed sądem federalny ostatecznie stanął tylko 24-letni dziś Dżochar (jego brat zginął w obławie) i został skazany na karę śmierci. Zanim poznał wyrok, musiał spojrzeć w oczy kilkoro poszkodowanym, którzy byli obecni na sali. W swoim 5-minutowym wystąpieniu Carnajew przeprosił za wyrządzone krzywdy. Złożył apelację od wyroku.
Do równie tragicznego ataku doszło w 2008 r. na przedmieściach stolicy Sri Lanki. Zamachowiec-samobójca, którym później okazał się członek organizacji Tamilskie Tygrysy, zdetonował ładunek na starcie maratonu, który był jedną z atrakcji towarzyszących obchodom noworocznym. – Widziałem obcięte głowy, dłonie i nogi. Krew i ciała były wszędzie – mówi agencji Associated Press świadek Nalin Warnasooriya. Ostatecznie zginęło dwanaście osób, w tym minister transportu Jeyaraj Fernandopulle (był celem) oraz olimpijczyk, długodystansowiec Kuruppu Arachchige Karunaratn. Rannych zostało około 100 osób.
Zwłoki porzucone na pustyni
Wysoko postawieni oficjele byli także celem ataku, do którego doszło w 2006 r. w Bagdadzie, gdzie porwano m.in. szefa irackiego komitetu olimpijskiego Ahmed al-Hijiya. Akacja została bardzo dokładnie zaplanowana. Grupa uzbrojonych mężczyzn (było ich od 50 do 60) ubranych w rządowe stroje szturmowe uprowadziła łącznie trzydzieści osób, w większość pracowników Narodowego Komitety Olimpijskiego.
Polowania terrorystów na ludzi sportu w tym kraju nie są jednak rzadkością. Nie wszystkie zdarzenia poruszają media na całym świecie, ale jedno pamiętane jest do dziś. W 2006 r. na pustyni niedaleko Al-Ramadi w prowincji Anbar znaleziono trzynaście ciał zawodników drużyny taekwondo, która w dziwnych okolicznościach zaginęła rok wcześniej w drodze na zgrupowanie. Zwłoki były już oczywiście w stanie rozkładu, pozostały jedynie kości. Dowód osobisty znaleziono tylko przy jednym ciele, dlatego rodziny mogły zidentyfikować swoich bliskich jedynie po odzieży. Sprawców nie ustalono, chociaż głównym podejrzanym było państwo islamskie.
Na celowniku ekstremistów coraz częściej są też oczywiście piłkarze. Zamachowcy wybierają wydarzenia, których duża oglądalność pomoże jeszcze bardziej nakręcić spiralę strachu. Tylko w ciągu ostatnich siedmiu lat doszło do trzech głośnych zamachów (nie licząc tych mniejszych): 2010 r. – separatyści z Frontu Wyzwolenia Kabindy ostrzeliwują autobus reprezentacji Togo podróżującej na Puchary Narodów Afryki, giną trzy osoby; 2015 r. – terrorysta uzbrojony w pas szahida próbuje dostać się na trybuny Stade de France, gdzie rozgrywany jest mecz Francja-Niemcy. Po reakcji ochrony i ucieczce wysadza się pod stadionem, łącznie pod obiektem dochodzi do trzech wybuchów; 2017 r. – na trasie autobusu Borussii Dortmund jadącego na stadion na mecz z AS Monaco wybuchają trzy ładunki wybuchowe, jedna osoba zostaje ranna. Atak Rosjanina Siergieja W. nie jest jednak kierowany pobudkami ideologicznymi (zamachowiec chciał zarobić na spadku akcji klubu).
Trudno zapomnieć też historię z 2002 r., kiedy separatyści z ETA wysadzili ukrytą w samochodzie bombę pod Santiago Bernabeu, zaledwie godzinę przez pierwszym gwizdkiem meczu Real-Barcelona w półfinale Ligi Mistrzów. Rannych zostało siedemnaście osób.
Do mistrzostw świata w Rosji pozostało dziesięć miesięcy i dla Kremla najważniejszą sprawą wcale nie jest miejsce reprezentacji Stanisława Czerczesowa, czy wysokość przychodu po imprezie. Władimir Putin nie może narzekać na brak wrogów, dlatego wszystkie stadiony mają być twierdzami. Z budżetu szacowanego na około 800 mld rubli, na zabezpieczenia pójdzie grubo ponad 100 mld.
RAFAŁ BIEŃKOWSKI
Fot. thedailybeast.com