Gdy przez ostatnie dni oczy kibiców skierowane były na reprezentację, ktoś najwyraźniej zakradł się, zabrał ekstraklasę i podmienił ją na inną ligę. Lecz jeśli ktoś z was wpadłby na pomysł, by zgłaszać to na policję, ani się ważcie! Złodziej był bowiem pijany albo niespełna rozumu, zabrał gorszą ligę i zostawił lepszą – takie mamy przynajmniej wrażenie po piątku, który w porównaniu do poprzednich siedmiu kolejek był fantastyczny. Najpierw naprawdę dobry mecz obejrzeliśmy w Lubinie, potem prawdziwe show dostaliśmy w Gdyni.
Zapowiedź, że nad morzem będą się działy duże rzeczy, dostaliśmy już w piątej minucie spotkania. Wtedy dużo miejsca parę metrów od pola karnego Arki dostał Małecki, więc postanowił uderzyć. Ileż razy takie próby kończyły się w ekstraklasie tragicznie: dla kibiców w 20. rzędzie, dla ptaków, dla samochodów stojących na stadionowym parkingu. A tutaj poszkodowana była tylko Arka, pomocnik Wisły przymierzył cudownie, piłka odbiła się jeszcze od słupka – absolutnie poza zasięgiem Steinborsa – i wpadła do siatki.
Pan piłkarz Patryk Małecki. Nigdy nie powiem już złego słowa. pic.twitter.com/O6gGW5bUZr
— Tomasz Szczygieł (@TomekSzczygiel) 8 września 2017
Wyrównanie? Też po bardzo ładnym trafieniu, ale już bardziej przewidywalnym – Siemaszko, choć na wychowaniu fizycznym pewnie nie błyszczał w koszykówce, na piłkarskich boiskach wali z główki aż miło. Choćby finał Puchar Polski, mecz z Midtjylland, a teraz starcie z Wisłą. Kapitalnie dorzucił Marciniak, Siemaszko ustawiony między dwoma stoperami zmieścił piłkę w bramce, stojąc gdzieś 13 metrów od niej. Miód.
Jeśli jednak sam styl trafienia był przewidywalny, to moment na gola dla Arki już taki nie był. Gdynianom po golu Małeckiego ewidentnie dzwoniło w uszach, odstawali od rywala. To goście mieli swoje okazje do podwyższenia wyniku, ale albo bronił Steinbors (strzał Cywki), albo po delikatnym rykoszecie piłka mijała bramkę (Carlitos). Arka w tym czasie skupiła się na kopaniu w trybuny, królowali w tym Piesio, Nalepa i Siemaszko, który po dobrej wrzutce Marciniaka spóźnił się do piłki i przerzucił ją nad bramką.
No, ale jak już gospodarze wzięli się do roboty, to na całego. Ledwie pięć minut po wyrównaniu wyszli na prowadzenie – piłkę przed polem karnym opanował Piesio, Boguski biegał wokół niego jak oparzony, ale nic nie wskórał, natomiast piłkarz Arki posłał kapitalne podanie do Sambei. Ten przyjął podarunek od kolegi, a potem spokojnie pokonał Buchalika po długim rogu.
Pan Piesio #ARKWIS pic.twitter.com/HTntiRZzuJ
— Maciej Sypuła (@MaciejSypula) 8 września 2017
Czy był to wynik specjalnie sprawiedliwy? Nie do końca, ale futbol w dupie ma sprawiedliwość, a skoro Wisła była nieskuteczna i w ciągu pięciu minut dała się dwa razy zaskoczyć jak dziecko, też nie mogła specjalnie narzekać. Musiała ruszyć do odrobienia strat i starała się to zrobić, ale choćby dwukrotnie w kapitalny sposób zatrzymywał ją Steinbors. Najpierw wyjął strzał z wolnego Carlitosa, który tylko mógł śmiać się z tego, co zobaczył, bo pewnie sam nie mógł uwierzyć, że Łotysz był w stanie pofrunąć tak efektownie. Parada bramkarza przy próbie Gonzaleza też była cudna – Hiszpanowi piłkę zgrał Głowacki, ale z trzech-czterech metrów Steinbors nie dał się zaskoczyć, odbił piłkę, ta trafiła w Gonzaleza i jakoś przeleciała nad poprzeczką.
Nie myślcie jednak, że mecz wrócił do stanu z pierwszych 30 minut, gdzie Wisła cisnęła, a Arka głównie stała. Nie, gdynianie wskoczyli na zupełnie inny poziom, chcieli strzelać kolejne gole – kolejne kapitalne gole, dodajmy. Piesio pieprznął z dystansu w słupek z niebywałą siłą, strzał Nalepy (nożycami!) wyjął Buchalik.
Mecz więc był na styku, między podwyższeniem wyniku a remisem. Stanęło na tym pierwszym, bo Buchalik miał zaćmienie i pomylił sporty. Gdynianie oddali dość słaby strzał, który Buchalik odbił w stylu Zagumnego, do góry, na ścinę – w okolicach nie było jednak Bartosza Kurka, tylko Jurado, który uderzeniem z głowy zamknął mecz.
Aż szkoda, że ten się skończył. Więcej takich, nie oddawajcie nam tamtej ligi!
[event_results 356082]
Fot. FotoPyk