– Skoro on mi powiedział, że chyba był przed meczem koniaczek gruziński, bo ja ciągle o tych Gruzinach, to ja mu potem odpowiedziałem, że mi zaleca koncentrację, a ta przydałaby się bardziej sędziemu liniowemu, bo przeoczył bramkę Lewandowskiego. A generalnie to my to jesteśmy z Borkiem jak stare dobre małżeństwo. Tyle meczów razem skomentowaliśmy. Poznaliśmy się jako młodzi ludzie, ja, on, Piotrek Świerczewski. I to, że Mati często z nami przebywał i słuchał sprawiło, że nauczył się piłki – mówi w rozmowie z “SE” o swojej relacji z Mateuszem Borkiem Tomasz Hajto.
FAKT
Gino Lettieri opowiada o tym, jak wypadek przerwał jego piłkarską karierę.
Włoski trener Korony Gino Lettieri (51 l.) pracę szkoleniową rozpoczął w młodym wieku. Wszystko dlatego, że gdy był nastolatkiem, miał wypadek samochodowy, który przekreślił jego marzenia o karierze piłkarskiej.
– Przeszedłem całe szkolenie w TSV 1860 Monachium. Zapowiadałem się bardzo dobrze. Miałem duży talent. Mimo że byłem pomocnikiem, strzelałem wiele goli. W jednej sekundzie wszystko padło – wspomina.
– To, że nie zostałem zawodowym piłkarzem, już zawsze będzie mnie jakoś boleć. Pierwsze, co pomyślałem po wypadku, to czy będę mógł grać w piłkę. Nic innego mnie nie interesowało. Mimo że próbowałem, okazało się, że nie mogłem – przyznaje.
Rafał Kurzawa – lider „nowego” Górnika – chciał zrezygnować z zawodowej piłki.
Pomocnik Górnika nie zawsze przeżywał w klubie tak dobry czas jak teraz. Kilka lat temu nie dostawał szans gry. A gdy dostawał, to był rzucany na różne pozycje, co mu nie pasowało.
– Był coraz bardziej sfrustrowany. Dodatkowo tęsknił za domem, więc zastanawiał się, czy nie wrócić do siebie i nie szukać sobie jakiegoś klubu w Wielkopolsce – mówi Faktowi ojciec piłkarza Aleksander.
W Cracovii byli ludzie Jagiellonii kompletnie nie dają sobie rady. To dla jagiellończyków przeklęty klub?
W tym klubie spadała na nich lawina nieszczęść. Przemysław Kulig (36 l.), Marek Wasiluk (30 l.), Marek Citko (43 l.) – po przeprowadzce do Pasów kariera byłych jagiellończyków mocno hamowała lub – jak w przypadku Kuliga – dobiegła końca (…). Trenerzy związani z Jagą też mieli w Krakowie pod górę. Artur Płatek (47 l.) skonfliktowany z wiceprezesem Jakubem Tabiszem (44 l.) szybko się pożegnał. Teraz w Cracovii swoich sił próbuje Michał Probierz (45 l.). Z Jagą zdobył wicemistrzostwo, dziś jego Cracovia jest ostatnia. Tyle że trener dopiero rozpoczął pracę. A może to właśnie on przełamie fatum?
GAZETA WYBORCZA
W „GW” futbolu dziś brak. Lecimy dalej.
SUPER EXPRESS
W rozmowie z „SE” Tomasz Hajto mówi o swojej relacji z Mateuszem Borkiem i o myleniu Kazachów z Gruzinami.
Na placu gry, zamiast Kazachów, widziałeś też kilka razy Gruzinów…
To ze względu na… notatki. Miałem przy sobie również te ze starszych meczów, gdy graliśmy z Gruzją. Oglądałem powtórkę na monitorze, potem spojrzałem w notatki i ta Gruzja mi wyskoczyła…
Przejmujesz się takimi pomyłkami?
Nie! Bo potrafimy z tego wybrnąć z Mateuszem Borkiem, obrócić w żart. Skoro on mi powiedział, że chyba był przed meczem koniaczek gruziński, bo ja ciągle o tych Gruzinach, to ja mu potem odpowiedziałem, że mi zaleca koncentrację, a ta przydałaby się bardziej sędziemu liniowemu, bo przeoczył bramkę Lewandowskiego. A generalnie to my to jesteśmy z Borkiem jak stare dobre małżeństwo. Tyle meczów razem skomentowaliśmy. Poznaliśmy się jako młodzi ludzie, ja, on, Piotrek Świerczewski. I to, że Mati często z nami przebywał i słuchał sprawiło, że nauczył się piłki. Przecież on tego wszystkiego nie miał od razu. Ale chłonął dużo i bardzo się rozwijał. Teraz to już telewizyjna wyga. Skurczybyk potrafi wychwytywać niuanse, których przeciętny kibic nie zauważy.
Swoją historię rodzinną opowiada Carlitos. Jego dziadek był torreadorem.
Ty walczysz z obrońcami, a twój dziadek walczył z bykami. To prawda, że był torreadorem?
Tak. To dziadek zabierał mnie na corridę. Sam zawodowo się tym zajmował i choć nie jest to łatwa profesja, to na szczęście żaden byk nigdy nie zrobił mu krzywdy.
Skoro o tym mowa, to pobiegłbyś w tej słynnej gonitwie w Pampelunie, gdzie ludzie uciekają przed bykami?
(śmiech) Szczerze? Nie czułbym się komfortowo, biegnąc, bez oglądania się za siebie, ze świadomością, że za mną pędzą wielkie byki.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Szeroko o Borussii Dortmund opowiada Carsten Cramer, od siedmiu lat dyrektor marketingu i sprzedaży.
Traktujecie kibiców bardziej jak partnerów niż klientów. W Europie, gdzie kluby coraz bardziej kojarzą się z korporacjami, BVB wydaje się być enklawą.
Cieszę się, że ma pan taką opinię. Tłumaczę, że tak jest, choć to niełatwe, kiedy pada z ust gościa od marketingu. Zwłaszcza w kręgu naszych najbardziej fanatycznych fanów. Oczywiście, że są różnice: otwartość, sposób informowania, ustalanie cen… Jasne, że koszulki są drogie, bilety także. Jeśli jednak porówna się je z cenami w innych dużych niemieckich klubach, nie mówiąc o Premier League, futbol w Dortmundzie jest wciąż dostępny dla całego społeczeństwa. To ważne. Kibice są naszą największą wartością.
Dlaczego obraliście taką strategię?
To nie strategia. To część naszego DNA: skromność, autentyczność, kontakt z ludźmi. W ten sposób zdobywa się lojalność, a nie ma nic bardziej wartościowego. Kilkanaście lat temu byliśmy na skraju bankructwa. Lojalność ludzi w tamtym fatalnym okresie nas uratowała. Czy może być coś lepszego? To uświadomiło nam jak ludzie są ważni dla klubu, ale także jak klub jest ważny dla ludzi. Pielęgnujemy tę relację.
Wyjątkowy rywal. Lech to dla Macieja Skorży symbol wielkiego sukcesu i równie wielkiej porażki.
Najpierw wcale nie tak długa, ale zaskakująco skuteczna walka o ligowy tron, a potem równie szybki i spektakularny upadek zakończony dymisją – po takich przeżyciach w Lechu Poznań Maciej Skorża długo nie wracał na trenerską ławkę. Zajmował się ważnymi sprawami rodzinnymi, ale dał sobie też czas na zawodową refleksję. W Kolejorzu miał być trenerem na lata, uchodził za wymarzonego kandydata właściciela klubu Jacka Rutkowskiego, który kiedyś zatrudniał go w Amice Wronki, zanim w ślad za Pawłem Janasem skupił się na pracy w sztabie szkoleniowym reprezentacji Polski. Po latach Rutkowski znowu dał mu kontrakt i tym razem przy Bułgarskiej miałby może nawet ustanawiać krajowe rekordy trenerskiej długowieczności. Nic z tego. Przegrał. I mocno to przeżył.
Gino Lettieri odnosi się kolejno do wszystkich stawianych mu zarzutów w okresie przygotowawczym. Tutaj fragment o archaicznych metodach treningowych i zastąpieniu Macieja Bartoszka.
Zarzucano panu, że w okresie przygotowawczym zawodnicy dużo biegali bez piłki, co praktykowało się trzydzieści lat temu.
Ludzie, którzy tak mówili, nie mają pojęcia i nie powinni się wypowiadać. Biegaliśmy bardzo dużo, ale zanim zaczęliśmy, zrobiliśmy porządne badania i indywidualnie dopasowany plan. Trzydzieści lat temu się tego nie robiło. Wtedy biegało się od chorągiewki do chorągiewki, kilometr w dwie minuty. Tu każdy miał obciążenia dopasowane do siebie. To było bieganie regeneracyjne, które było niezbędne po tak krótkiej przerwie, jaka jest w Polsce. Zawodnicy nie byli przyzwyczajeni do właściwej pracy. Przywykli do trenowania zawsze na najwyższym poziomie, ale tu zauważyli, że zajęcia są dopasowane do ich potrzeb. Na początku tego nie rozumieli. Narzekali, że muszą biegać. Teraz robią to chętnie, bo wiedzą, co dzięki temu osiągniemy.
Rozmawiamy o problemach pierwszych tygodni pracy w Kielcach. To chyba pokazuje, jak trudno było przejąć zespół po Macieju Bartoszku?
Trudno będzie poprawić jego wynik. Ale dla mnie najważniejsze jest rozwijanie zawodników i systemu gry. Mieliśmy tego lata oferty, jakich w Koronie nie było nigdy. Bartosza Rymaniaka chcieli we Francji, Nabil Aankour miał cztery propozycje, byli chętni na Mateusza Możdżenia, na Shawna Barry’ego. Bartek Kwiecień został sprzedany do Jagiellonii. W krótkim czasie każdy na tyle się poprawił, że wiele drużyn zwróciło na nich uwagę. Ale piłkarze chcieli tu zostać. To sukces mój i całego klubu, że zawodnicy nie chcą uciekać przy pierwszej ofercie.
Obok wywiadu z Gino Lettierim, historia transferu do Gdańska Mato Milosa.
– Bylem w Chorwacji, gdy nagle zadzwonił do mnie agent. Mówi: „Jutro jedziemy do Lizbony. Pakuj się, mamy rozmowy z Benficą”. Nie mogłem uwierzyć. Byłem w szoku. Z ekscytacji aż ciarki przeszły mnie po plecach. Trzy dni i było po wszystkim. Testy, badania, kontrakt – opowiada Mato Milos. Nowy piłkarz Lechii w sierpniu dwa razy zmienił klub. Najpierw z Istrii przeszedł do Benfiki, a pod koniec okna transferowego podpisał kontrakt z gdańszczanami.
Martin Kostal, czyli piłkarz Wisły z przygodą w La Masii. Wszystko dzięki programowi The Chance.
– Kiedy miałem piętnaście albo szesnaście lat, zgłosiłem się do programu The Chance organizowanego przez firmę Nike. Przy jego pomocy szukano talentów wśród zawodników, którzy nie mieli podpisanych kontraktów z żadnym klubem (…) – opowiada nowy piłkarz krakowskiego klubu. Kostal, występujący w słowackim FK Nitra, nie przestraszył się starszych konkurentów. Wygrał w Żylinie eliminacje, a następnie kolejny, już międzynarodowy etap w Pradze.
– Znalazłem się w gronie stu zawodników z całego świata, którzy dostali zaproszenie na światowy finał do Barcelony. Trenowaliśmy w słynnej akademii La Masia. Podczas zajęć i sparingów eksperci obserwowali, bo potrafimy. Ćwiczyliśmy z Javierem Mascherano, Alexisem Sanchezem, Pedro Rodriguezem i Sergio Busquetsem – wspomina Słowak.
W „Chwili z…” Izy Koprowiak tym razem Szymon Matuszek. Opowiada między innymi o dorastaniu w Jastrzębiu, sklepikowej kradzieży i renomie „na dzielni” Kamila Glika.
Osiedle Przyjaźń uczyło życia.
Moje było spokojne, ale idąc na treningi MOSiR-u Jastrzębie musiałem przejść przez niebezpieczne blokowiska. Krótko po pierwszej komunii wracałem z kolegą. Otoczyła nas grupka starszych, kumpel musiał oddać złoty łańcuszek. Mama czasem wysyłała po nas mojego starszego brata. Kiedyś przyjechał na rowerze i musiał go oddać. Na szczęście chłopak z innej grupy stanął w jego obronie, więc odzyskał sprzęt. Gdy szedłem do Kamila, czy Marty (obecnie żona Glika – przyp.red.) niejeden raz mnie zaczepiano. Hasło „znam Glika i jeszcze jednego kolegę” chroniło przed pobiciem. Mieli renomę na osiedlu.
Glik opowiadał, że gdyby nie Marta, pewnie zostałby na ławeczce, zamiast grać w piłkę.
Żony piłkarzy często nazywa się złośliwie WAG’s. W przypadku Marty i Kamila z radością patrzę na ich szczęście. Nie ma nic wspólnego z WAG’s. Wiem, ile pracy włożyła w karierę męża. Była dla niego drugą matką i starszą siostrą, która brała go za fraki i kazała jechać na trening.
Dziś trenerzy mówią o panu: wzór. W młodości też tak było?
Gdybym powiedział chłopakom z Górnika, że w podstawówce okradałem sklepik szkolny, pewnie by nie uwierzyli. Było nas trzech. Zauważyliśmy, że podczas przerwy pani ze sklepiku wychodzi na fajkę. Szybka akcja: jeden trzymał okienko, drugi miał plecak, trzeci wchodził i ładował słodycze.
fot. FotoPyK