Reklama

Jeśli kiedyś „Taddy the racer” zapuka do mojej głowy, to go wpuszczę, nie będę się chował

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

08 września 2017, 12:50 • 11 min czytania 1 komentarz

Amerykańskich mistrzów Super Enduro lał tak często, że tamtejsi telewizyjni komentatorzy nadali mu przydomek „Polish nightmare”. Sześć razy sięgał po mistrzostwo świata, pięciokrotnie wygrywał słynny Erzberg, a więc najtrudniejszy z możliwych wyścigów, rozgrywany w austriackiej kopalni. W ten weekend możecie zobaczyć go w polskiej, w Kleszczowie, gdzie będzie promował imprezę Red Bull 111 Megawatt. Tadeusz Błażusiak to jeden z najbardziej utytułowanych polskich sportowców XXI wieku, zapraszamy do lektury dłuższej rozmowy z polskim mistrzem dwóch kółek.

Jeśli kiedyś „Taddy the racer” zapuka do mojej głowy, to go wpuszczę, nie będę się chował

W Ameryce Północnej znają go miliony, w Polsce co najwyżej tysiące. Spotkałem się z taką opinią o tobie.

Na pewno tam jestem bardziej rozpoznawalny niż w ojczyźnie, ale wbrew pozorom u nas mieszka sporo fanów off-roadu, którzy mnie kojarzą. Chociaż oczywiście nie jest to popularność na poziomie Roberta Lewandowskiego, więc Nowym Światem mogę iść bez stresu, że kibice się na mnie rzucą (śmiech).

Odnoszę wrażenie, że zupełnie ci to nie przeszkadza.

Masz rację. Nigdy specjalnie nie zabiegałem o to, by być sławnym. Ważniejsze od lansu było dla mnie zawsze to, żeby zrealizować swoje cele sportowe, co na szczęście udało się zrobić.

Reklama

W tym miejscu warto zadać inne pytanie: dlaczego twoim zdaniem Polska zakochała się w żużlu, a w Super Enduro już niekoniecznie?

Wiesz, nie można powiedzieć, że mój sport jest dla rodaków zupełnie nieciekawy. Przecież jak startowałem na zawodach w Tauron Arenie, cała hala była wypełniona kibicami, weszło tam z piętnaście tysięcy ludzi. Ale faktycznie, żużel jest popularniejszy w Polsce, z drugiej strony według mnie to taki sport, który istnieje właściwie głównie nas. Jaramy się nim, mamy najsilniejszą ligę na świecie, to jest ok.

Lubisz żużel, czy dla ciebie jest za płaski i zbyt monotonny?

Szanuję wszystkie rodzaje ścigania się, widzę w nich sztukę, wiem też, ile czasu trzeba poświęcić, by osiągnąć żużlową perfekcję. Jak ktoś patrzy na sam wyścig, prowadzenie motocykla może mu się wydawać łatwą sprawą, podobnie jak skok narciarski dla Kamila Stocha. Ale przecież aby w każdej z tych dyscyplin osiągnąć mistrzostwo, należy mieć wspaniałą technikę, którą zdobywa się latami.

P-20161212-00938_news

Super Enduro jest bardziej niebezpieczne niż czarny sport?

Reklama

U nas nie brakuje zderzeń, walki łokciami czy wypadków, ale jednak posiadamy jedną istotną rzecz, którą nie mogą się pochwalić żużlowcy, mianowicie… hamulce. Dzięki temu mamy więcej „do powiedzenia” w trakcie wyścigu, przez co nie dochodzi do aż tylu groźnych urazów.

Amerykanie mówią na ciebie „Polish nightmare”. Czym sobie zapracowałeś na to przezwisko?

Przez wiele lat to wyglądało tak: jakiś gość z Polski przyjeżdżał na ich teren i spuszczał im manto. Media zastanawiały się w związku z tym, jaki dać mi „nickname” i w końcu padło na ten. Podoba mi się, może kojarzyć się trochę z jakimś bokserem, w sumie słusznie bo przecież czasem fundowałem rywalom nokaut na trasie.

W USA przywykli do tego, że bijesz ich zawodników, za to do wymowy twojego nazwiska – nie bardzo.

Słyszałem jakiś tysiąc wersji tego Błażusiaka. Jak już spiker podczas zawodów mówił coś na „B”, to wiedziałem, że to będzie o mnie (śmiech). W pewnym momencie uznałem, że im odpuszczę i sam zacząłem o sobie mówić coś w stylu „Błazuzjak”. Wtedy dziennikarze odetchnęli z ulgą, uznali, że nie muszą już się zmagać z polską wersją. Na tej samej zasadzie zostałem w Hiszpanii „Taddym”. Męczyli się z tym Tadeuszem strasznie, za cholerę nie mogli go wymówić, więc wymyślili taką wersję. Spytali, czy mi się podoba, odpowiedziałem, że jest git i tak zostało.

Mówią, że podczas zawodów bywałeś showmanem. Przeczytałem takie ładne zdanie: „to gość, który zawsze wiedział, kiedy po finiszu efektownie odrzucić motocykl na bok”.

Generalnie nie przepadam za tym, żeby być w centrum uwagi, nie pcham się na okładki gazet itd., ale jak już miałem za sobą dobry start, to faktycznie potrafiłem czymś błysnąć. Kibicom np. w USA to się podobało, doceniają taki styl. Zresztą po zawodach zawsze prosili mnie o autografy i zdjęcia.

To była garstka osób, czy raczej tłumy?

Nigdy nie zdarzyło się, żebym zadowolił wszystkich, kolejki do fotek były naprawdę spore. Bywało, że pozowałem po 45 minut, a i tak nadal kilkadziesiąt chętnych osób czekało na swoją kolei. Niestety, w pewnym momencie trzeba było powiedzieć „stop”, człowiek musi też przecież kiedyś się zregenerować.

P-20160530-00211_news

Poza „Polish nightmare” jeszcze jeden angielski zwrot na twój temat zapadł mi w pamięć: „kid from poland shocked the world” . Wiesz kiedy został wypowiedziany przez telewizyjnego komentatora?

Tak, po wygranej w Erzbergu w 2007 roku.

Dodajmy – niezwykłej wygranej. Przyjechałeś pierwszy raz w życiu na największy, najtrudniejszy wyścig na świecie i od razu osiągnąłeś sukces.

Po wszystkim większość ludzi była mega zdziwiona. Ja przyjechałem na te zawody dla zabawy, Super Enduro to wtedy nie była moja dyscyplina, startowałem w zupełnie innej bajce. Dzieciak znikąd okazał się jednak najlepszy, to był start mojej poważnej kariery międzynarodowej. Ten sukces można porównać do sytuacji, w której gość będący dobrym maratończykiem wybiera się na trudny górski ultra bieg, gdzie faworytami są specjaliści od pofałdowanej trasy. Mimo wszystko nie mają z nim jednak szans, ku sporemu zaskoczeniu ogółu.

Jeszcze jedna ciekawostka – wygrałeś Erzberg na… pożyczonym motocyklu.

Dali mi sprzęt z KTM-a już po kwalifikacjach, gdy zobaczyli, że nieźle sobie w nich poradziłem. Nie znałem tego motocyklu zbyt dobrze, w samej imprezie pojechałem trochę na wariata. Dzień wcześniej mniej więcej poustawiano mi go pod moje parametry, ale wiadomo, że nie było to zrobione idealnie. Postanowiłem jednak improwizować i cóż, udało się.

Ta impreza odbywa się w bardzo nietypowej scenerii.

Tak jest, startujemy w kopalni, w Austrii. Różnica poziomów w niej wynosi ponad 1000 m. Przebycie trasy zajmuje mniej więcej 2-2,5 h. Na początku jedziemy po drogach szutrowych wyjeżdżających z kopalni, a później zaczynają się te wszystkie stromizny, podjazdy i tak dalej. Generalnie – ciężko to wytłumaczyć, więc jeśli mogę prosić, pokaż czytelnikom Weszło filmik z zawodów, wtedy zobaczą jaka jest skala ich trudności.

Zdarzyło ci się, że nie podjechałeś pod jakąś przeszkodę?

Zawsze dawałem radę, głównie dlatego, że organizatorzy owszem, kombinują jak mogą by utrudnić nam życie, ale jednak wszystko co wymyślają jest „do pokonania”. Pewnie gdyby ktoś się uwziął i stworzył np. przeszkodę pod kątem 90 stopni, to nie dalibyśmy jej rady, pytanie brzmi jednak: po co robić coś takiego? Chodzi o to, żeby było trudno, żeby był show, ale też, żeby jednak jechać dalej, a nie zatrzymywać się na czymś co jest nie do przebycia. Albo doznać ciężkiej kontuzji próbując z tym wygrać.

Skoro już jesteśmy przy urazach – startowałeś kiedyś z połamaną ręką.

Skończyłem sezon w Stanach Zjednoczonych, byłem w świetnej formie, potem pojechałem na testy podczas których zaliczyłem wywrotkę i uszkodziłem m.in. ramie. Strasznie się wkurzyłem, bo za mną były dobrze przygotowania, wiedziałem, że jestem w formie, żal było mi odpuszczać kolejny start, szczególnie, że był w Polsce i walczyłem o obronę tytułu mistrza świata. No więc zaryzykowałem i pojawiłem się na starcie: otejpowany, nafaszerowany środkami przeciwbólowymi, nieźle zamroczony. Przyjechałem tam bronić punktów, tymczasem… wygrałem zawody. Tego się nie spodziewałem, serio. Ale bolało mnie wtedy bardzo, zapamiętam to uczucie do końca życia.

Uprawiałeś ryzykowny sport, często czułeś w trakcie treningu strach przed kontuzją?

Nie. Na co dzień w ogóle o tym nie myślałem, nie przepisywałem też przed każdymi zajęciami całego swojego majątku na narzeczoną (śmiech). Oczywiście – byłbym idiotą, gdybym nie wiedział, jakie zagrożenia wynikają z uprawiania Super Enduro, ale naprawdę nigdy nie panikowałem. Wierzyłem, że moje dobre przygotowanie i odpowiednie umiejętności ograniczają szanse na wypadek, chociaż oczywiście wiadomo, że nie można było jej nigdy zminimalizować do zera.

Na motocykl wsiadłeś bardzo wcześniej, mając zaledwie pięć lat.

Zaczynałem od małych automacików zabawek, a potem sprzęt rósł szybciej niż ja. Mam starszego brata, więc przejmowałem maszyny po nim, czasem wyglądało to komicznie, bo naprawdę były dwa razy większe ode mnie. Ale nigdy się ich nie bałem, zawsze na motocyklu czułem się bardzo swobodnie, wiedziałem, że to jest moje środowisko. Chyba mam to we krwi, mój ojciec jako mały chłopak też jeździł na dwóch kółkach. To on zaszczepił nam pasję, a potem potrafił ją we mnie utrzymać. Sporo wysiłku kosztowało go sprowadzanie sprzętu z Niemiec. Ja i ty jesteśmy rówieśnikami, więc pewnie pamiętasz, że w tamtych czasach przywiezienie czegoś z zagranicy – w tym przypadku motocykla w osobowym aucie – nie było łatwą sprawą.

Generalnie to jestem szczęściarzem, bo od zawsze wiedziałem co chcę robić, chociaż oczywiście czasem ten cały sport mnie denerwował. Kiedy byłem nastolatkiem, koledzy chadzali na imprezy, ja w tym czasie szedłem do łóżka gdyż rano trzeba było wstać na trening. Opłacało się jednak poświęcić, dziś jestem spełnionym facetem.

Był moment, że tata powiedział „sorry, nie stać mnie na kupno kolejnego motocykla”?

Na szczęście nie doszliśmy do takiej ściany. W Hiszpanii, na międzynarodowych zawodach, zauważył mnie taki gość, który był współwłaścicielem jednego z teamów. Potem zaprosił mnie z powrotem do tego kraju i zainwestował w sprzęt, więc już jako nastolatek nie musiałem się martwić o to, czym będę jeździł. To zachęciło mnie do tego, żeby jeszcze bardziej cisnąć. Ciężkie treningi przyniosły efekt – w wieku 16 lat podpisałem pierwszy kontrakt.

Wcześniej przeprowadziłeś się z mamą do Krakowa.

Tak, jako dziewięcio czy dziesięciolatek.

Z tym miastem wiąże się ciekawa anegdota – jako dzieciak zacząłeś jeździć do szkoły motocyklem.

Tak, pod koniec podstawówki. Co ciekawe, poruszałem się nim… przez cały rok. Zima, styczeń, a Tadzio twardo zasuwa na dwóch kółkach. Pewnie niejeden człowiek przecierał oczy ze zdumienia, gdy ukazywała mu się taka mała postać sunąca żwawo po śniegu.

Rodzice się o ciebie nie bali?

Albo byli zbyt zajęci pracą, żeby pomyśleć, że to niebezpieczne, albo po prostu uznali, że jestem na tyle dobry, iż nic mi się nie stanie (śmiech). Na samym początku tych przejażdżek nauczyciele w szkole patrzyli się na mnie dziwnie. Chyba nie wiedzieli, czy mama i tata są świadomi co ja wyrabiam. Ale potem przywykli do tego, że istnieje taki oryginalny chłopak, który praktycznie nie odkleja się od motocykla.

W którym momencie przerwałeś edukację na rzecz sportu?

Gdyby nie moja mama, nie miałbym matury. Treningi i starty zajmowały mi w liceum tyle czasu, że ciężko było się porządnie uczyć. Na szczęście chodziła po nauczycielach, tłumaczyła im, że reprezentuje kraj, dzięki czemu ci ludzie patrzyli na mnie przychylniejszym okiem. Trzecią i czwartą klasę LO udało mi się zaliczyć w toku indywidualnym, a potem jakoś zdałem egzamin dojrzałości.

Bardziej niż mama do twojego sukcesu przyczynił się brat, Wojtek.

Faktycznie, dzięki niemu w ogóle… istnieje. Namówił rodziców na młodsze rodzeństwo, czym zresztą lubi się do dziś publicznie pochwalić, choćby w filmie „Taddy”. (śmiech).

„Uwielbiam się ścigać, nie robiłem w życiu niczego innego” – to twoje słowa. Jak ktoś taki odnalazł się w świecie po zakończeniu kariery?

W ogóle to ja myślałem, że nie wsiądę na sportowy motocykl przez kilka lat. Błąd, wytrzymałem tylko pare miesięcy. Teraz czasem trenuję, dzięki czemu utrzymuję formę – odkąd się nie ścigam, przytyłem tylko dwa kilo. Wracając do twojego pytania: moje nowe życie naprawdę może się podobać. Mam jedno założenie: robię tylko to, na co mam ochotę. Jeżeli np. chcę spać do 10 to nie ma problemu, spełniam te życzenie, bo przecież rano nie muszę wstawać na zajęcia. Generalnie to mam teraz fajne dolce vita w Andorze, zobaczyłem świat z innej, spokojniejszej perspektywy, więc absolutnie nie mogę narzekać. Lubię to miejsce, wielu moich kolegów w nim mieszka, słońce świeci przez cały rok, wiele więcej do szczęścia człowiekowi nie potrzeba.

P-20170617-00367_news

Kontaktu ze światem sportu jednak nie urwałeś.

No jasne, jestem ambasadorem kilku marek, więc często bywam na zawodach i pracuję na przykład dla Red Bull TV, gdzie pełnie funkcję reportera z trasy. Jadę z kolegami po torze i dzięki kamerce pokazuje ludziom, jak on wygląda z perspektywy zawodnika. Swoją drogą – skoro nadal jestem w stanie utrzymać się z najlepszymi, to znaczy, że aż tak nie zardzewiałem.

Brzmisz jak gość, który za jakiś czas może wrócić do ścigania.

Wiesz, ja nie podpisałem krwią kontraktu, w którym było napisane, że nie wznowię kariery, więc tego nie wykluczam. Śmieje się, że jeśli kiedyś „Taddy the racer” zapuka do mojej głowy, to na pewno go wpuszczę, nie będę się chował.

Nawet jeśli byś wrócił, to pewne jest jedno: nie wygrasz już nowego tytułu, bo wszystkie masz. Jako jeden z niewielu sportowców na świecie możesz powiedzieć o sobie, że jesteś absolutnie spełniony.

Prawda, w końcu sześć razy sięgałem po MŚ w Super Enduro, pięć razy z rzędu triumfowałem w Erzbergu, co do dziś jest rekordem tej imprezy. Dodatkowo zdobyłem inne trofea, więc mogę być usatysfakcjonowany.

To może powinieneś poszukać wrażeń gdzie indziej, na przykład na Rajdzie Dakar?

Odpowiem tak, dyplomatycznie: wolę szukać dziesiątek sekund do urwania na torze, niż nie mylić się na minuty w nawigacji na pustyni.

Na twoim sporcie da się nieźle zarobić?

Tak.

Jesteś ustawiony do końca życia?

Tak, chociaż oczywiście nie mam tylu pieniędzy, żeby latać własnym samolotem. Ale generalnie nie mogę narzekać na finanse, musiałbym kompletnie oszaleć, żeby stracić swoje oszczędności. Ale jestem po trzydziestce, więc mi to chyba nie grozi – skoro sodówka nie odbiła mi do teraz, to myślę, że będę miał już z nią spokój na zawsze.

P-20160918-01981_news

Spokoju nie masz za to w ten weekend – w Bełchatowie organizujecie fajny event.

Tak jest, Red Bull 111 Megawatt. To czwarta edycja, impreza odbędzie się w sobotę i niedzielę na terenie Kopalni Węgla PGE Bełchatów w Kleszczowie. Dla widzów wstęp jest bezpłatny, będziecie mogli podziwiać ponad 1100 motocyklistów plus… celebrytów. W wyścigu koparkami udział wezmą Asia Jóźwik, Marek Dąbrowski, Konrad Bukowiecki i ja. Już się jaram na myśl o tej rywalizacji, ścigałem się w życiu już chyba wszystkim, ale koparkami to akurat nie!

ROZMAWIAŁ KAMIL GAPIŃSKI

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Trela: Cienka czerwona linia. Jak bałkańscy giganci wzajemnie się unikają

Michał Trela
1
Trela: Cienka czerwona linia. Jak bałkańscy giganci wzajemnie się unikają

Komentarze

1 komentarz

Loading...