Eliminacje do mistrzostw świata w 2006 roku były dla Polaków wyjątkowo udane – to znaczy, tradycyjnie dostawaliśmy w trąbę od Anglików, ale wygraliśmy mecze z pozostałymi rywalami. Wyczyn to, przyznajmy, spory, bo przecież nawet kadra Nawałki potrafi stracić punkty z Kazachstanem czy innymi Szkotami. Ekipa Janasa tak uprzejma wobec równorzędnych i słabszych rywali nie była, choć nie brakowało horrorów. Na przykład z Austrią u siebie.
Austriacy wiedzieli, że na mundial pewnie nie pojadą – my mieliśmy 18 punktów, oni 11. Przepaść. No, ale byli żądni rewanżu po tym jak dość niespodziewanie ograliśmy ich na wyjeździe – wtedy Austriacy mieli remis z Anglią i wygraną z Azerbejdżanem, Polska miała nie stanowić aż tak wielkiego problemu, tymczasem klops, 1-3. Mieli więc co udowadniać i rzeczywiście – nie złożyli broni.
Dwukrotnie wychodziliśmy na dwubramkowe prowadzenie, a oni i tak zawracali nam gitarę za sprawą Linza. Miał ten mecz dramaturgię, oj miał. Przy stanie 3:2 goście trafili w poprzeczkę, my odpowiedzieliśmy tym samym. Jeszcze później z linii bramkowej piłkę wybijał jeden z naszych po uderzeniu głową Austriaka. A karny Żurawskiego na 3:1? Wykonany źle, ale bramkarz tak szczęśliwie odbił piłkę, że Magic miał szansę na dobitkę i tym razem nie zawiódł.
Jeszcze graliśmy w czarnych spodenkach – przedziwna partia.
W każdym razie, po tym spotkaniu byliśmy już o krok. Nie rozkraczyliśmy się na finiszu, wymęczyliśmy Walię 1:0 u siebie, a potem nawet porażka na Old Trafford nic nam nie zaszkodziła, bo korzystnie ułożyły się mecze w innych grupach, więc pojechaliśmy na mundial bezpośrednio z drugiego miejsca. Szkoda, że z kolei mundial nie miał już historii żadnej, a przynajmniej nie miał historii dla nas ciekawej.