Kiedy jedzie po płaskim terenie, nie zważając na własny dyskomfort osłania swojego lidera od wiatru. By szef tracił jak najmniej energii, dowozi mu także bidony i energetyczne żele. A gdy wspinają się w górach, bardzo często „holuje” go do uciekającej grupy. Kolarski pomocnik haruje ciężko na innych, a więc w sumie to pełni rolę podobną do defensywnego pomocnika w futbolu. I podobnie jak on czasem miewa swoje chwile chwały. Polscy kibice mogli się o tym przekonać w poprzednim tygodniu, kiedy to Paweł Poljański w końcu wyszedł z cienia Rafała Majki i dwukrotnie zajmował drugie miejsca na etapach Vuelta a Espana. Wydaje się, że to wcale nie jest kres możliwości zdolnego cyklisty z grupy Bora-Hansgrohe…
2014, Giro d’Italia. Jadący w barwach Tinkoff-Saxo Rafał spisuje się na włoskich szosach wspaniale i zajmuje w klasyfikacji generalnej szóstą pozycję. Jednym z jego głównych pomocników w tym wyścigu jest Poljański.
2015, Vuelta a Espana. Majka jako drugi Polak w historii – po Zenonie Jaskule – wskakuje na podium jednej z trzech największych wieloetapowych imprez świata. Po wszystkim Rafał bardzo mocno dziękuje swoim kolegom z drużyny pośród których, a jakże by inaczej, jest oczywiście Paweł.
2016, Giro. Piąte miejsce Majki to jego najlepszy wynik w we włoskiej imprezie. Rafał w prywatnych rozmowach podkreśla, że katorżnica praca „Poljana” wydatnie przyczyniła się do tego sukcesu.
– Z Rafałem bardzo dobrze się rozumiemy, znamy się od bardzo dawna, mieszkamy razem we Włoszech i tak naprawdę spędzamy ze sobą więcej czasu, niż z naszymi dziewczynami – to fragment wywiadu jakiego Poljański udzielił w 2015 roku „Dziennikowi Bałtyckiemu”.
– Ich przyjaźń bardzo ułatwia współpracę podczas wyścigów. Paweł powiedział kiedyś, że dla Rafała może sobie wypruć żyły i jechać na 120 %. Pewnie dla kogo innego jechałby na sto, no ale za Majkę jest gotów niemalże paść z wycieńczenia – mówi nam Adam Probosz, komentator kolarstwa w Eurosporcie.
Zdolny góral, który jest idealny w roli pomocnika, ale nie ma mentalności lidera. W taki sposób wielu kolarskich kibiców i ekspertów postrzega Poljańskiego. Paweł utwierdził ich w tym przekonaniu m.in. podczas Tour de Pologne 2015, gdzie nie udźwignął funkcji szefa drużyny Tinkoff-Saxo. Po jednym z etapów był kompletnie załamany:
– Całą noc nie spałem, bo aż sam nie wierzyłem, że beze mnie odjechało czterdziestu ludzi, jeszcze nie na podjeździe, tylko na terenie płaskim. W pewnym momencie chciało mi się płakać, że w taki głupi sposób odjechał mi wyścig, klasyfikacja generalna. Przyjechałem jako lider, a tutaj wszystko się posypało.
Wtedy wydawało się, że „Poljan” już zawsze będzie jeździł na chwałę innych. Teraz nie jest już to takie pewne, bo przecież podczas tegorocznej Vuelty dał niezły show – dwukrotnie zajmował na etapach drugie miejsca. Swoje sukcesy skomentował w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”:
– Każdy kolarz musi znać miejsce w szeregu. Jestem przyzwyczajony, że jadąc na wyścig podporządkowuję się ekipie i pomagam liderowi, więc niewielu kibiców widziało mnie w takich akcjach, jak teraz w Hiszpanii. Nie miałem takich możliwości, po prostu. Teraz jest inaczej, każdy ma wolną rękę. Dyrektorzy sportowi powiedzieli, że mam próbować, kiedy tylko odpowiednio się czuję.
Adam Probosz:
– Moim zdaniem te dwa etapy były dla Pawła pewnego rodzaju psychicznym przełamaniem. Oby dzięki nim uwierzył, że może wygrać jeden z odcinków Vuelty. Kolarsko jest na to przygotowany od jakiegoś czasu, Poljański to przecież bardzo dobry góral.
– Widzisz go kiedyś w roli lidera grupy na dużym wyścigu?
– Aż tak to może nie, ale myślę, że w imprezach trwających siedem czy dziesięć dni może powalczyć o wygrane. A w trzech największych tourach ma szanse na etapowe sukcesy.
Dariusz Baranowski w przeszłości był jednym z najlepszych pomocników w światowym peletonie. W rozmowie z Weszło podkreśla, że za jego czasów polski kibic nie zawsze doceniał takich zawodników.
– Kiedy zatrzymywałem się wtedy podczas treningów na kawkę w górach w Hiszpanii, podchodzili do mnie fani, klepali po plecach i mówili, że wykonuję dobrą robotę. U nas w kraju coś takiego mi się nie zdarzało. Ale myślę, że od tego czasu biało-czerwoni fani dużo lepiej poznali specyfikę kolarstwa, dlatego potrafią uszanować osiągnięcia Pawła.
Wracając na chwilę do piłkarskiej nomenklatury: Poljańskiego można porównać również do pomocnika, któremu większą frajdę niż zdobywanie bramek sprawia zaliczanie efektownych asyst. Świadczy o tym chociażby ta wypowiedź, dla portalu naszosie.pl:
– Mówiąc szczerze dobrze czuję się w roli pomocnika, ponieważ nie lubię stresu, ani w życiu zawodowym, ani w życiu prywatnym. Trzy lata w Tinkoff pracowałem dla Alberto Contadora, Petera Sagana i Rafała Majki. Gdy wykonam dobrą robotę w wielkim tourze, to daje mi to satysfakcję.
To właśnie Saxo Tinkoff było pierwszą zawodową grupą „Poljana”. Podpisał z nią kontrakt w 2014 roku, a czas spędzony w tym zespole wspomina (w rozmowie z naszosie.pl) tak:
– Pierwszy rok to była dla mnie nowość, bo to był mój pierwszy zawodowy kontrakt. Osobiście dużo zawdzięczam Bjarne Riisowi, człowiekowi, który nauczył mnie kolarstwa. Gdy jesteś młody i trafisz na kogoś, kto wie o tym sporcie wszystko, to jest to znakomita okazja. Gdy Oleg Tinkov wyrzucił Bjarne, to w Tinkoff zaczęło się komplikować. Drużynie nie brakowało pieniędzy, ale pogorszyły się kwestie organizacyjne i mentalne przygotowania zawodników. Dla Tinkova posiadanie kolarskiej ekipy było przygodą, a nawet zabawą, zaś dla nas była to praca. O tym, że ta przygoda się skończy wiedzieliśmy rok wcześniej i to także popsuło atmosferę w drużynie. Mimo wszystko jednak do Olega Tinkova trzeba mieć szacunek za to, że miał pasję i wykładał prywatne pieniądze na kolarstwo. Tacy ludzie są tej dyscyplinie potrzebni. Natomiast wracając do spraw czysto sportowych, to zdecydowanie przez te trzy lata dużo się nauczyłem i zdobyłem doświadczenie.
Dariusz Baranowski pamięta Poljańskiego jeszcze z czasów, gdy był orlikiem:
– Ścigałem się z nim pod koniec swojej kariery, na górskich mistrzostwach Polski. Wygrał ze starszymi od siebie bez większych problemów, już wtedy było widać, że góry to teren Pawła, że czuję się w nich bardzo swobodnie.
W tamtych czasach „Poljan” zanotował największą wpadkę w karierze – dopingową. W jego organizmie wykryto obecność salbutamolu, który spożył w leku dla astmatyków. W rozmowie z portalem bikeWorld.pl kolarz szczegółowo tłumaczył tę historie, sami oceńcie czy jego słowa są wiarygodne:
– Zaraz po przylocie do kraju z mistrzostw świata juniorów, które odbywały się w RPA, złapało mnie przeziębienie. Na początku nie przejmowałem się tym – miałem nadzieję, że to chwilowa niedyspozycja. Jednak z dnia na dzień czułem się coraz gorzej, wystąpił: ból głowy, gardła, uporczywy kaszel, oraz stan gorączkowy. Udałem się wtedy do lekarza pierwszego kontaktu, który zdiagnozował zapalenie oskrzeli i przypisał mi, m.in., lek salbutamol. Zdawałem sobie sprawę, że jest to środek znajdujący się na liście zakazanych, jednak myślałem, że w tej sytuacji mogę go zastosować do zwalczenia choroby – zbliżały się Górskie Mistrzostwa Polski, a ja wyjeżdżałem na zgrupowanie przed tym wyścigiem. Moim zamiarem nie było skorzystanie z niedozwolonego środka, który pomógł by mi wygrać, chciałem po prostu jak najszybciej wyzdrowieć, by w pełni wykorzystać czas na zbliżającym się zgrupowaniu, które ostatecznie miało mnie przygotować do zdobycia medalu MP, na którym bardzo mi zależało. Na tydzień przed startem czułem się już dobrze, więc odstawiłem wszystkie lekarstwa jakie przypisał mi lekarz – włącznie z salbutamolem. Po wygranym wyścigu zostałem wytypowany na kontrolę antydopingową, byłem pewien, że tak jak zawsze, wszystko będzie w porządku. Jednak myliłem się – w mojej próbce moczu wykryty został środek, którym leczyłem się przed MP, na początku był to dla mnie olbrzymi szok. Używałem go przecież, by dojść do stanu, w którym mógłbym w ogóle wsiąść na rower i w miarę normalnie trenować, co było niemożliwe w stanie w jakim znajdowałem się wcześniej. Salbutamol spożyłem ostatni raz na tydzień przed startem, nie wiedziałem, że środek ten utrzymuje się aż tak długo w organizmie.
W wyniku tej wpadki Poljański pauzował przez wiele miesięcy. Jak zapewnia, nie myślał wtedy o zakończeniu kariery, a wręcz przeciwnie – czuł wielką chęć, by powrócić do kolarstwa. Kiedy nie mógł go uprawiać, w sezonie 2010 startował w… amatorskich zawodach MTB.
Po powrocie na szosę Paweł unikał kontrowersji przez wiele lat, aż do lipca tego roku. Wówczas zrobiło się o nim głośno na całym świecie, bo na portalach społecznościowych pokazał, jak wyglądają nogi kolarza po ekstremalnym wysiłku:
Tę fotkę skrytykował m.in. Czesław Lang, który powiedział Onetowi, że „nie za bardzo wie, jak skomentować zdjęcie Pawła. Na pewno było to niesmaczne. Taki widok nie budzi podziwu, a raczej odstrasza i jest antypromocją sportu”.
Szczerze to nie zgadzamy się z legendą polskiego kolarstwa. Naszym zdaniem Poljański najpierw pokazał na zdjęciu, jak ciężki sport uprawia, a kilka tygodni później, podczas Vuelty, udowodnił, że może być widoczną częścią swojej dyscypliny. Ważną był od dawna, ale teraz 27-letni kolarz z cienia powoli wychodzi na słońce. Oby w tym roku w Hiszpanii zaświeciło mu w oczy jeszcze raz – kiedy przekroczy metę jednego z etapów jako pierwszy…
KAMIL GAPIŃSKI