Gruby jak Berto. Dziurawy jak obrona Piasta. Skuteczny jak Angulo. Kilka kolejek wystarczyło, by sporo nowych porównań zagościło na dłużej w ligowym słowniku. Wśród nich trzeba też znaleźć miejsce na to dotyczące poznańskiego Lecha – obsadzony jak skrzydła Kolejorza. Czyli, krótko mówiąc, na bogato.
Zebrani do kupy skrzydłowi Górnika Zabrze mają na koncie siedeom strzelonych lub wypracowanych bramek. O jedną więcej niż boczni pomocnicy Legii i Pogoni. Pięć na koncie mają z kolei hasający przy linii bocznej gracze Śląska (Mak, Pich, Kosecki) i Cracovii (Wdowiak i Zenjov). Lech? Lech kasuje ich wszystkich, o reszcie ligowej stawki nawet nie wspominając.
Maciej Makuszewski: 2 gole, 2 asysty (+ 1 kluczowe podanie)
Nicklas Barkroth: 3 asysty
Kamil Jóźwiak: 1 gol
Mario Situm: 2 gole, 1 asysta
Jedenaście punktów w klasyfikacji kanadyjskiej. O cztery więcej niż drugie najlepsze skrzydła ligi, o pięć więcej niż piłkarze największego ekstraklasowego rywala i aktualnego mistrza kraju. A przecież mówimy o klubie, w którym poza orbitą zainteresowań trenera jest Szymon Pawłowski, do niedawna jeden z czołowych bocznych pomocników ligi. O klubie, gdzie w poprzednim sezonie większość meczów na boku rozegrał kontuzjowany dziś Darko Jevtić, w minionych rozgrywkach autor 8 goli, 7 asyst i 3 kluczowych podań. Czyli mający udział przy 18 trafieniach Lecha, przebity w Poznaniu jedynie przez Radosława Majewskiego (8 goli, 8 asyst, 3 kluczowe podania) i Marcina Robaka (18 goli, 3 asysty). Aż strach pomyśleć, jak mocny na bokach może być Lech, gdy i Szwajcar dojdzie do pełni sił.
No bo już dziś Kolejorz ma zdecydowanie wyklarowany duet podstawowych skrzydłowych: Makuszewski i Situm, a także parę prawdziwych superrezerwowych. Jak inaczej nazwać wypracowującego kolegom gola średnio raz na 46 minut Barkrotha? Co innego powiedzieć o Jóźwiaku, który przez 112 minut na boisku dwa razy otwierał dla Lecha wynik (gol na 1:0 w 82. minucie meczu z Cracovią, wywalczony karny w 40. minucie meczu z Piastem)? Gdy niektórzy zmagają się ze skrzydłami naprawdę niskich lotów, ciesząc się z posiadania choć jednego przyzwoitego zawodnika na boku pomocy, Lech ma ich aż w nadmiarze.
Nie trudno też dostrzec, że taka rywalizacja sprawia, iż jeden napędza drugiego. Maciejowi Makuszewskiemu wiecznie brakowało czegoś, by wskoczyć do czołówki polskich skrzydłowych. Zwykle tym „czymś” były liczby. Bo choć robił dużo wiatru, był też często niechlujny, podejmował sporo złych decyzji, w efekcie zamiast bramki czy asysty była strata i poirytowanie. Jego, kolegów, kibiców. Nie ma przypadku w tym, że dziś po tę lepszą wersję „Makiego”, napędzaną chęcią gry w Lechu mimo ogromnej konkurencji, sięga Adam Nawałka. To znak, że Makuszewski poczynił wreszcie postęp wystarczający, by móc dać dodatkową wartość ofensywie kadry.
Zresztą nie tylko on jest dziś najlepszą wersją samego siebie. Situm? W siedmiu meczach wypracował już o jednego gola więcej niż przez cały poprzedni sezon w Dinamie Zagrzeb. Barkroth? Nigdy wcześniej w dorosłej karierze po pięciu rozegranych meczach któregokolwiek sezonu (a ma już ich na koncie osiem, ten jest dziewiąty) nie miał trzech wypracowanych goli, zwykle rozkręcał się nieco później. Jóźwiak? Co i rusz chwalony za ambicję, typowany na kolejnego gracza sprzedanego za grube miliony przez Lecha. A u nas legitymujący się wysoką średnią not 5,67, mimo że czasu, by zrobić dobre wrażenie miał przecież bardzo mało (112 minut, tylko raz od pierwszej minuty, oceniony za 3 spotkania).
I jeśli tylko Nenad Bjelica będzie potrafił sprawić, że każdy z nich będzie zadowolony ze swojej roli w drużynie i potrzebny Lechowi do zdobycia mistrzostwa Polski, to jesteśmy przekonani, że w tym rejonie boiska będzie mieć swój początek naprawdę wiele bramkowych akcji Kolejorza.
Fot. 400mm.pl