Jeżeli wydaje wam się, że tzw. eurowpierdol to wynalazek XXI wieku, to jesteście w wielkim błędzie. Lata temu nasi pucharowicze również potrafili go zebrać, i to nawet tacy złożeni z naprawdę konkretnych piłkarzy. Tak było na przykład dokładnie 23 lata temu, kiedy to Legia Pawła Janasa jechała do Splitu na mecz rewanżowy z Hajdukiem w walce o Ligę Mistrzów. Pierwsze starcie przy Łazienkowskiej zakończyło się skromną porażką 0:1, ale też miał to być jedynie wypadek przy pracy. Bo z pewnością nie był to wynik, którego w rewanżu nie dało się odrobić. Wiara w zespole oraz wśród kibiców wciąż była duża.
Wtedy jednak marzenia o grze w elicie zostały legionistom brutalnie odebrane. Po bardzo słabym meczu podopieczni Janasa przegrali 0:4 i nie brakowało głosów, że z tymi piłkarzami Legia niczego w Europie nie osiągnie. W obliczu dwumeczu z Chorwatami, którego wynik brzmiał 0:5, właściwie trudno było się z tym nie zgodzić.
Ratajczyk, Zieliński, Jałocha, Fedoruk, Mandziejewicz, Michalski, Pisz, Podbrożny – każdy z nich grał od początku podczas blamażu w Spicie i każdy z nich po roku miał mniejszy bądź większy udział w historycznym sukcesie klubu, jakim był ćwierćfinał Ligi Mistrzów. Z Hajdukiem z różnych powodów nie zagrali obecni już wtedy w klubie Szczęsny, Jóźwiak, Lewandowski i Bednarz, którzy także mieli udział w przyszłych sukcesach. Innymi słowy, była to drużyna, która musiała się tylko dotrzeć, bo już wtedy miała w sobie ogromny potencjał. I która chyba naprawdę zaliczyła wypadek przy pracy.
To, co wyglądało na klasyczny eurowpierdol, miało więc swoje bardzo pozytywne następstwa. Zresztą Hajduk to nie były żadne leszcze, a bardzo solidna ekipa, która doszła w tamtej edycji – tak jak Legia rok później – do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, odpadając dopiero z późniejszym triumfatorem, Ajaksem. Przegrać z taką drużyną nie było więc żadnym wstydem, chociaż oczywiście rozmiary porażki były mocno niepokojące.
Po odpadnięciu Legii w klubie nie było wielkiej rewolucji. Szybko pożegnano jedynie Wojciecha Kowalczyka, który przeniósł się do Betisu, a przed nowym sezonem z pierwszej jedenastki ze Splitu odeszli także Kruszankin i Robakiewicz. Reszta drużyny wraz z trenerem pozostała jednak w Warszawie. Uzupełnienia były więc punktowe – sprowadzono Stańka, Wieszczyckiego i Kucharskiego. I to wystarczyło, by napisać jedną z najpiękniejszych kart w historii klubu.
Jak ulał pasuje tu więc powiedzenie – złe dobrego początki. Przekonajcie się zresztą sami:
Aha, zapomnielibyśmy. Przy okazji tamtego meczu warto przypomnieć, jak się niegdyś pisało o piłce. Lekcja dziennikarstwa od Romana Kołtonia: