Jeżeli ktoś myślał, że Betis zrani przeżywającą w ostatnich tygodniach ciężkie chwile Barcelonę, grubo się pomylił. Jeśli ktoś natomiast myślał, że w dzisiejszym meczu zobaczy zalążek nowej Blaugrany grającej wreszcie przynajmniej przyzwoity mecz, nie zawiódł się ani trochę. Oczywiście, to jeszcze nie była katalońska lokomotywa w najlepszym wydaniu, ale są podstawy, którą mogą dawać nadzieję, że niebawem Barca powróci na właściwe tory.
Inauguracja sezonu dla Barcelony odbyła się w niezwykle smutnej atmosferze, bo smutek po czwartkowym zamachu nadal unosił się nad Camp Nou. Widać też było nostalgię po stracie Neymara, ponieważ każdy rzut wolny z prawej strony rysował w głowie kibiców Blaugrany scenariusz, w którym Brazylijczyk precyzyjnie uderza w okienko bramki. Cóż, Barcelona trochę przypomina 40-latka cierpiącego na kryzys wieku średniego. Szukają nowej jakości, nowatorskiego sposobu, innych pomysłów, ale nie jest to takie proste, gdy przez długi czas człowiek żył zupełnie innym życiem – spokojnym, ustabilizowanym i w gruncie rzeczy fajnym. Jednak co najważniejsze dla kibiców Barcy – widać, że piłkarze serio chcą i z tej mąki może być jeszcze chleb.
Oczywiście lekiem na całe zło, które spotkało Barcelonę w ostatnim czasie, nie mógł być nikt inny jak Leo Messi. Argentyńczyk tylko w pierwszej połowie uderzał cztery razy na bramkę Betisu. Kilkukrotnie było blisko, a centymetry dzieliły go od bramki, gdy rozegrał niesamowitą ,,grę na ściankę” z Sergio Busquetsem. Podobnie było po rzucie wolnym, którego bił z idealnego miejsca dla Neymara. Gdy później rzut wolny był z miejsca bardziej naturalnego dla piłkarza lewonożnego, brakło już naprawdę milimetrów (piłka trafiła w słupek). No, ale tam gdzie Messi nie może, tam Gerard Deulofeu pomoże. Młody Hiszpan od początku był bardzo aktywny i już w pierwszych minutach znalazł się w doskonałej sytuacji, jednak ostatecznie jego strzał był niecelny. Później było już dużo bardziej szczęśliwie, bo najpierw dostał podanie od Leo Messiego, a następnie tak dośrodkował, że piłka wpadła do bramki. Co prawda gola w protokole mu nie zapisali, bo futbolówkę musnął jeszcze Tosca, ale czy to ważne? Zaraz potem, w przeciągu kilku minut od pierwszej bramki, zaliczył genialny odbiór pod bramką rywala i natychmiastowo dograł do Sergiego Roberto, który podwyższył prowadzenie Barcelony. Co ciekawe wcale tak nie musiało być, bo chwilę wcześniej Barcelonę uratował Mascherano, który wygarnął piłkę profesorskim, a zarazem ryzykownym wślizgiem spod nóg Joaquina. No, ale w końcu, kto ma robić takie rzeczy, jeśli nie Argentyńczyk, który już niejeden raz w taki właśnie sposób ratował swoją drużynę.
Druga połowa była trochę spokojniejsza, ale to głównie dlatego, że Barca miała już bezpieczny wynik. Oczywiście, to nie był typowy poniedziałek z ekstraklasą albo grzybobranie z 70-letnią sąsiadką, bo ciężko narzekać, jeśli na boisku jest Leo Messi, który po raz kolejny w swoim stylu przyspieszył i uderzył z dystansu, ale to zdecydowanie nie był jego szczęśliwy dzień, ponieważ piłka znowu wylądowała na słupku. No, a żeby tego pecha było mało, to Argentyńczyk w słupek uderzył też po raz trzeci. Aktywny był również Sergi Roberto, co tylko potwierdza, że w obecnej sytuacji jest żyłą złota dla Barcelony. Poza tym było jeszcze kilka dość groźnych sytuacji:
– Żwawe wejście Deulofeu w pole karne, ale o dziwo jeszcze lepsza interwencja obrońcy Betisu.
– Rajd Messiego i podanie do Vidala, którego minimalnie uprzedził Adan.
– Kolejny strzał Messiego, ale bramka Adana nadal była zaczarowana dla 30-latka.
Cóż, właśnie zorientowaliśmy się, że nie piszemy nic o poczynaniach Betisu, ale nic w tym nadzwyczajnego, jeżeli ich najgroźniejszą sytuacją był mocno chybiony strzał Fabiana Ruiza w samej końcówce spotkania. Poza tym dno i wodorosty, a więc nic dziwnego, że dzisiaj z Barceloną mieli dokładnie takie same szanse, jak Marcin Najman w starciu z Anthonym Joshuą.
Barcelona – Betis 2:0 (2:0)
1:0 Tosca 36′
2:0 Sergi Roberto 39′