„Fefe” miał pokazać swoją karteczkę z nazwiskami już w niedzielę wieczorem, ale ostatecznie zrobił to dziś. Obyło się bez większych niespodzianek, bo tak naprawdę nie mogło ich być. Teraz jednak nasi siatkarze – bez strachu przed odstrzeleniem tuż przed samym turniejem – mogą już w spokoju szykować się do inauguracji mistrzostw Europy na Narodowym. I co tu dużo kryć, brak medalu na własnym podwórku będzie sporą wtopą.
Jeśli mamy być szczerzy, to kręciliśmy lekką bekę przyglądając się, jak niektórzy niemalże wariowali z powodu opóźniającego się ogłoszenia naszej kadry na Eurovolley (24 sierpnia – 3 września). Owszem, po wygranym Memoriale Huberta Wagnera – a szczególnie po efektownym zwycięstwie nad Rosją, gdzie popis dali zmiennicy – Ferdinando De Giorgi miał kilka wątpliwości, ale chyba nikt nie wierzył w to, że za pięć dwunasta wykastruje pierwszą szóstkę. Nie było więc odpalenia sportowej atomówki, jaką była chociażby decyzja Stephana Antigi o skreśleniu Bartosza Kurka z kadry na mistrzostwa świata w 2014 r. Chociaż sam Bartek nauczony doświadczeniem pewnie do samego końca podejrzliwie patrzył na „Fefe”.
Skład wygląda więc tak: atakujący – Dawid Konarski, Łukasz Kaczmarek; środkowi – Mateusz Bieniek, Jakub Kochanowski, Bartłomiej Lemański, Łukasz Wiśniewski; przyjmujący – Rafał Buszek, Michał Kubiak, Bartosz Kurek, Artur Szalpuk; rozgrywający – Fabian Drzyzga, Grzegorz Łomacz; libero – Paweł Zatorski, Damian Wojtaszek.
Włoskie addio usłyszeli więc Maciej Muzaj, Aleksander Śliwka (jego chyba najbardziej nam szkoda), Jakub Popiwczak i Michał Kędzierski.
Jakkolwiek personalnie nie wyglądałaby jednak nasza kadra, cel minimum pozostaje jeden – medal. Przypomnijmy, w grupie zmierzymy się z Serbią, Finlandią i Estonią. W pierwszej części turnieju nie gramy wprawdzie z ekipami pokroju Włoch czy Francji, ale ta grupa też może być zdradliwa. Głównie dlatego, że w pierwszym meczu nasi zmierzą się z Serbią (w 2016 r. wygrała Ligę Światową) i w przypadku porażki (tffuu!) mogą mocno skomplikować sobie sprawę. Stanie się tak, bo tylko pierwsza ekipa automatycznie wchodzi do ćwierćfinału, drugą i trzecią czeka dodatkowym mecz barażowy z przedstawicielem innej grupy, a wtedy może być różnie. Idealnie byłoby więc na początek pewnie wygrać z Serbami, tak jak pogoniliśmy ich na inaugurację MŚ w Polsce. Zresztą też w Warszawie.
Nasi czujność powinni jednak zachować także w przypadku Finów i Estończyków. Tym bardziej, że z poprzedniego Euro już w ćwierćfinale wyrzuciła nas Słowenia, z której niektórzy kibice – a wnioskując po wyniku, pewnie też niektórzy zawodnicy – robili sobie przed meczem podśmiechujki. Ich trzeba wykończyć z zimną krwią, jak na zdecydowanego faworyta przystało. Bo po wpadkach z takimi rywalami naszym pozostałoby już chyba tylko jedno – schować się ze wstydu gdzieś w Bieszczadach i upijać się Finlandią.
Fot. fivb.com/pzps.pl