Na to czekaliśmy całe lato. Po kilku kolejkach ekstraklasy, po pokazówkach (co prawda świetnie opakowanych, ale o pietruszkę) podczas letnich tournee, wreszcie dostaliśmy mecz, który przypomina nam, że futbol to najważniejsza z nieistotnych spraw. Albo najmniej ważna z tych istotnych. Real i Barca dały nam widowisko, o którym mówić będzie się do rewanżu i jeden dzień dłużej. A ten szykuje się niezwykle ciekawy, bo odrobienie dwubramkowej straty będzie cholernie trudne. Zwłaszcza, że Katalończycy będą musieli dokonać tego na Santiago Bernabeu.
Od początku chłonęliśmy grę, po prostu cieszyliśmy się, że znowu możemy oglądać pojedynki Suareza z Ramosem, Kroosa z Rakiticiem, Benzemy z Pique, no i przede wszystkim Messiego z Ronaldo. No właśnie, Gran Derbi bez Cristiano… Był to dziwny widok i dowód na to, że Portugalczyk dojrzewa. Albo mówiąc dosadniej – starzeje się. Bo kiedyś nawet nie dopuściłby myśli, że może usiąść na ławce na Camp Nou. Teraz czekał niemal do 60. minuty, żeby wejść na murawę. A jednak nie zagrał nawet pół godziny… Ale o tym później.
Poziom był niewyobrażalny. Przynajmniej po tak długiej przerwie, bo ostatni mecz Realu z Barcą o stawkę oglądaliśmy przecież w kwietniu, a już w obecnym sezonie do tej pory karmiliśmy nasze oczy głównie ekstraklasą. To jakby wpuścić Takeru Kobayashiego (mistrz świata w jedzeniu hamburgerów) po czterech miesiącach ze szpitalnym żarciem do McDonalds’a. Nic, tylko się delektować.
A jak już przy tym temacie jesteśmy, to trzeba wspomnieć o Luisie Suarezie, który zmarnował dziś więcej dobrych okazji niż przez ostatnich kilka miesięcy. Kiedyś chcieliśmy sprezentować Bartkowi Pawłowskiemu plakat Szymona, ale niestety były piłkarz Malagi (ekhem!) się obraził. Dziś na adres klubowy Barcelony moglibyśmy wysłać polecony dla Luisa Suareza z plakatem Daniego Suareza, tego z Górnika Zabrze – Varane z Urugwajczykiem radził sobie doskonale. Pokazał, że już na dobre wyszedł z cienia Pepe.
Za to jego vis a vis, czyli Gerard Pique, być może ma już przegrzany telefon, bo zakładamy, że właśnie dziś będzie miał najwięcej powiadomień na wszystkich możliwych platformach w swoim życiu. „Se queda” w wiadomościach, komentarzach i tweetach przeczyta pewnie jakieś 222 miliony razy. Hiszpan zaliczył dziś hat-tricka, zaczynając od spektakularnego samobója po asyście od Marcelo.
Właśnie od momentu trafienia do władnej siatki przez Pique, spotkanie nabrało takiego tempa, że prawie dostaliśmy oczopląsu. Przede wszystkim stuprocentową sytuację na 2:0 spierdzielił Carvajal. Po fantastycznej akcji Benzemy, który zagrał jak monsieur – a może nawet jak Messi – do prawego obrońcy, ten nie potrafił umieścić piłki w pustej bramce. A w zasadzie nie pustej, bo na linię zdołał wrócić Jordi Alba. Interwencja podobna do tej Michała Pazdana z Piastem Gliwice kilka dni temu.
Przy 2:0 byłby spokój, a tak Barca zepchnęła Real do obrony. Nawet kiedy Królewscy odbierali piłkę, to nie potrafili jej utrzymać i pressing Blaugrany szybko prowadził do strat piłkarzy Zidane’a. Jednak gospodarze nie potrafili wykorzystać kolejnych okazji, głównie winić można za to Luisa Suareza, któremu nawet gdy odgwizdano spalonego, a był sam na sam z Navasem i strzelił na bramkę, to trafił jedynie w boczną siatkę.
Odnotujmy, że w międzyczasie na murawie pojawili się Cristiano Ronaldo i Marco Asensio.
Cristiano był nabuzowany i chciał się popisać przewrotką po dośrodkowaniu Bale’a, ale nie trafił czysto w piłkę. Chwilę później strzelił gola, ale – jak uznał sędzia – ze spalonego. I tego (pół kroku za linią ofsajdu, nie decyzji sędziego) należało żałować, bo już po chwili akcja toczyła się w drugim polu karnym, a Navas sfaulował/bądź nie sfaulował Luisa Suareza. Powtórki pokazały, że raczej o faulu mowy nie było. Jednak Urugwajczyk wydzierał się i miotał, a sędzia wskazał na jedenasty metr. Piłkę ustawił sobie Leo Messi było 1:1.
Fani Realu mogli czuć się rozgoryczeni po uznaniu spalonego przy golu Cristiano, a następnie mocno dyskusyjnym karnym na Suarezie. Ale długo to nie trwało, bo z kontrą ruszył właśnie CR7, który zakręcił Gerardem Pique i trafił w okienko bramki Ter Stegena.
Minęły dwie minuty, Cristiano znów wpadł w pole karne, a w zasadzie to w nim padł i to jest w tej sytuacji najistotniejsze. Nie symulował, lecz upadł po starciu ciało-ciało z Umtitim, co wydawało się całkowicie naturalne. Wielkie było nasze zdziwienie, kiedy zobaczyliśmy, że sędzia Bengoetxea idzie do Ronaldo, a ten się odwraca, patrzy w górę i widzi czerwoną kartkę. A to dlatego, że po golu postanowił skopiować cieszynkę Messiego z pokazaniem koszulki i dostał żółtko za jej zdjęcie. Dodajmy, że oczywiście rzucił ją na murawę, żeby pokazać światu, że nie ma lipy i treningi na siłowni odbywa regularnie. Jednak oceniając zachowanie sędziego, należy uznać je za absurd, bo druga żółta kartka za rzekome symulowanie była absolutnie niesłuszna. Tym samym Cristiano po 20 minutach zakończył swój występ.
Wydawało się, że dla przyjezdnych będzie tylko gorzej, a Barca rzuci się do ataku, aby nie jechać na Bernabeu ze stratą bramki. I tak to wyglądało do czasu, gdy Real nie wyszedł z kontrą. A gdy to się stało, Lucas Vazquez zachował się niesamowicie rozsądnie wstrzymując tempo akcji i czekając na pokazanie się kolegów, a następnie zagrał prostopadle do Asensio. Wydawało się, że Pique już go ma i na wiele nie pozwoli, aż nagle rezerwowy Realu strzelił jak z armaty tuż pod poprzeczką bramki Ter Stegena. Tu należy zaznaczyć, że Asensio zdobył bramkę w kolejnym debiucie. Dziś w Superpucharze Hiszpanii, przedtem w LaLiga, Pucharze Króla, Champions League i Superpucharze Europy.
Niesamowite, że gol Ronaldo padł 12,37 sekundy od odbioru piłki przez Real pod swoją „szesnastką”, a Asensio na gola po kontrze potrzebował jedynie 10,51 sekundy. Tymi dwoma ciosami, w które mocno zamieszany był Pique i jego wcześniejszym samobóju, Real stworzył bardzo solidny fundament pod rewanż i już pewnie szykuje odpowiednio wystawne miejsce w muzeum na umieszczenie najnowszego trofeum.