Jeśli gdzieś jeszcze uchował się wam znajomy, który nadal twiedzi, że włoska piłka to nuda, defensywka, catenaccio, bramki a’la Filippo Inzaghi i jeszcze więcej defensywki, pokażcie mu czym prędzej powtórkę dzisiejszego meczu o Superpuchar Italii. Na pewno nie typowalibyśmy dziś, że akurat to spotkanie wyrwie nas z foteli, a jednak po końcowym gwizdku tak właśnie można się było czuć. Od 2:0 do 2:2 w sześć minut, ba – od 2:0, przez 2:2, aż do 3:2 w minut dziewięć. To, co działo się dziś na Stadio Olimpico, było jedną z najlepszych reklam, jakie zafundowało sobie w ostatnich latach calcio.
Juventus miał dziś dostać pierwszą, jeszcze nie wiążącą, ale na pewno bardzo istotną odpowiedź na pytanie: jak duże spustoszenie zasieje brak Bonucciego. Jak będzie wyglądać najlepsza, najtwardsza w ostatnich latach defensywa Europy, gdy wyjmie się z niej tak kluczowy element. No i wyglądała źle. Były długie fragmenty, gdy Juve rozregulowane brakiem lidera obrony kończyło rozgrywane od tyłów akcje już w momencie zagrania od obrony w kierunku zawodników ofensywnych. Niedokładności się mnożyły, a przodował w tym szczególnie dramatycznie dziś słaby w defensywie Alex Sandro.
Lazio nie omieszkało skorzystać z tych niefrasobliwości. Naprawdę wielokrotnie rozmontowując naprawdę imponującymi kombinacjami szyki obronne rywali. Prawdopodobnie w najlepszym stylu wtedy, gdy jeszcze w pierwszej połowie Milinković-Savić wpadł w pole karne Juve i odegrał piętą do będącego na czystej pozycji Basty. To, że ani po strzale Serba, ani po dobitce Lucasa Leivy z dystansu, nie padł gol, to wyłącznie zasługa niesamowitego w tej akcji Buffona. Raz bronił nogami, za chwilę rękami, zyski Lazio z pięknie wyszytej koronki ograniczając do wywalczenia rzutu rożnego.
To, co nie udało się jednak kolegom, dwa razy udało się Ciro Immobile, który dziś kilkakrotnie w wielkim stylu wykiwał Gianluigiego Buffona. Pierwszy raz, gdy puścił piłkę obok niego w sytuacji sam na sam i wpakował się w niego zyskując karnego, mimo że doświadczony golkiper czując szwindel unikał kontaktu jak mógł. Drugi – chwilę później trafiając z jedenastki tak, że nawet dobry wybór kierunku nie mógł pomóc Buffonowi obronić. I trzeci, gdy wszedł przed Barzagliego i skontrował głową wrzutkę Parolo tak, że 39-latek nawet się nie ruszył, tylko odprowadził piłkę do siatki wzrokiem po raz drugi.
Nim jednak rzymianie przejęli inicjatywę, trzeba Juventusowi oddać, że swoje sytuacje natworzył. Pierwszy kwadrans nakazywał wręcz myśleć, że za chwilę, za moment, Lazio zostanie zwyczajnie zmiecione. Alex Sandro, Cuadrado, Higuain – każdy z nich miał naprawdę dobrą okazję, by szybko uciszyć niesprzyjające im grupy kibiców zebranych na Stadio Olimpico. Gdy już wynik zawłaszczyło sobie Lazio – również parę razy serca kibiców Juve mogły zabić szybciej. Ale długo nie na tyle, by wzywać kardiologa, bowiem czy Dybala, czy Higuain, czy nawet Barzagli albo nie zdążyli zamknąć akcji, albo strzelali niecelnie, ewentualnie – jeśli już celnie – po prostu zbyt słabo. Dopiero gdy młodszy z Argentyńczyków ustawił piłkę do rzutu wolnego w 85. minucie, coś się ruszyło. Bo trafił po prostu idealnie.
I wtedy zaczęło się szaleństwo. Bo tuż po rozpoczęciu doliczonego czasu gry karnego wywalczył Douglas Costa i z 0:2 zrobiło się w sześć minut 2:2. Lazio znalazło się w piłkarskim piekle, a Juventus, będący już jedną nogą w diabelskim kotle, o krok od nieba. Co jednak łatwo przyszło, łatwo również poszło. Raz jeszcze zresztą przy niefrasobliwej postawie obrony. Bo 93. minuta to zdecydowanie nie jest odpowiedni czas, by pozwolić się obiec na skrzydle Jordanowi Lukaku i w efekcie dać mu zagrać spod linii końcowej do ustawionego na piątce Murgii. A tak – piękna historia 21-latka, wychowanka Lazio, zdobywającego dla tego klubu pierwsze trofeum od Pucharu Włoch sprzed czterech lat, stała się faktem.
Wiadomo, takie mecze jak ten – choć stawką jest zdobyte już na wejściu w nowy sezon trofeum – to spotkania, do których w kontekście budowania przewidywań na dalszą część sezonu nie ma sensu przywiązywać nie wiadomo jakiej wagi. Ale niewątpliwie widać było jak na tacy, że o ile Lazio zmierza w dobrą stronę i dziś niebywale zaimponowało nam organizacją gry, o tyle Juventus – szczególnie w obronie, ale i w ataku, czego nie przykrywają dwa gole Dybali ze stałych fragmentów – ma problem. I sporo pracy przed sobą, by w każdej kolejnej relacji zamiast nazwisk piłkarzy obecnych na boisku, częściej nie było wymieniane to, którego już w szatni gospodarzy na Juventus Stadium się nie uświadczy. Leonardo Bonucciego.