Jak co roku, a właściwie co pół roku – bo przecież w styczniu i lutym są ferie zimowe – trwa dyskusja na temat zwyczajów Polaków na wakacjach. I jak co roku używa się tych samych tragicznych argumentów, które zdecydowanie więcej niż o krytykowanych, mówią o krytykach. Byłem przekonany, że po zeszłorocznej wypowiedzi Agaty Młynarskiej o tym, że “Kiepscy” pijący piwo i spożywający gofry oraz frytki przeszkadzają jej w sesjach jogi, temat został już totalnie wyczerpany. Ale nie. Lato 2017 i znów jazda – z parawanami, z orzeszkami w karmelu, z piwem z nalewaka (ta akurat słuszna) oraz z krzykiem wszędobylskich dzieci (tu mile widziany pocisk dotyczący programu 500+).
Wybieram się właśnie nad morze i planuję gustownie ogrodzić się parawanem, żeby piach nie leciał mi na włosy, a przy odrobinie szczęścia – żeby dało się poczytać książkę w jego cieniu. Już nie mogę się doczekać smaku gofrów, które nad morzem smakują zupełnie inaczej niż w mieście, mimo że zapewne wynika to z gorszej jakości składników a być może i wyższej ceny. Jeśli spotkam sympatycznego jegomościa wykrzykującego fatalne rymowanki o gotowanakukurydzapopkorn, zrobię zakupy od razu na cały tydzień. Nie zdziwię się, jak Staszek parę razy sobie krzyknie – bo ma 10 miesięcy i w takim wieku dzieci lubią sobie czasem krzyknąć. Ominę tylko ten browar z nalewaka, bo mi nie smakuje.
Ale uwaga – jednocześnie nie będę się śmiał zza swojego parawanu, bądź już w domowym zaciszu z tych, którzy browar z nalewaka piją.
Może to narcyzm, ale czuję się naprawdę wyjątkowo w tej sytuacji. Nie napiję się piwa z nalewaka i jednocześnie nie obwieszczę światu, że piwo z nalewaka piją tylko Janusze. Nie skorzystam z pewnej aktywności, która mi nie pasuje, a jednocześnie nie będę obrażać tysięcy ludzi, którzy akurat w tym widzą główny cel swojej wakacyjnej wędrówki. Unikalna umiejętność, by samemu robić to, co wydaje się przyjemne i równolegle pozwalać innym, by robili to, co wydaje się przyjemne im samym.
Im dłużej czytam internetowe komentarze, ale też zwykłe wypowiedzi prasowe czy telewizyjne, nie tylko trochę oderwanych od rzeczywistości celebrytów, ale nawet dziennikarzy, tym większą wartość przypisuję temu spektakularnemu powstrzymywaniu się od pogardy. Nie wiem, z czego to wynika, ale pogarda stała się jakąś chorobą cywilizacyjną, nieodzowną cechą niemal każdego człowieka. W dobrym tonie jest pogardliwie wypowiedzieć się o każdym, kto pragnie spędzać czas w inny sposób, niż ten “nasz”. Całkiem dobrze bawiłem się w strefie spa z basenem w średniowiecznym zamku na Mazurach, gdzie musiałem poważnie zastanawiać się, który widelec wybrać do deseru , ale równie wspaniały czas spędziłem na działce, chociaż połamał mi się plastikowy nożyk i musiałem kiełbasę jeść łapskami. W ani jednym z tych miejsc ani przez moment nie czułem się ani lepszy, ani gorszy od tych, którzy spędzali czas w drastycznie inny sposób.
Nigdy nie zrozumiem pogardy ubranego w garnitur biznesmena pijącego stuletnią whisky dla Sebastiana, który właśnie zeruje w klapkach pod blokiem kolejnego żuberka. Głowa będzie ich nazajutrz boleć w identyczny sposób, a wcale nie będę szczególnie zdziwiony, jeśli garnitur obudzi się smutny i przytłoczony pracą, podczas gdy Sebkowi morda będzie się cieszyć już od momentu wyjścia w kierunku swojej fabryki – bo w końcu już środa, jeszcze tylko czwartek, piątek i weekend.
Przy okazji – w okolicach Trójmiasta będzie gdzie wbić ten parawan, czy najbliższy wolny kawałek plaży dopiero pod Karwią?
***
Rusza Centralna Liga Juniorów, czyli jeden z najważniejszych projektów ostatnich lat. System się sprawdził, było coraz mniej wysokich wyników, za to coraz więcej mocnej rywalizacji między najlepszymi młodzieżowymi zespołami w Polsce. Finałom nadano nawet odpowiednią otoczkę, swoje zrobiła też obecność na głównej stronie 90minut.pl, dzięki czemu każdy mógł na bieżąco śledzić wyniki najstarszych grup w swoim klubie.
Nic dziwnego, że rozpoczyna się drugi etap reformy – i Centralna Liga Juniorów gubi swój podział na zachód i wschód. By totalnie wyeliminować przypadkowe kluby, w następnym sezonie juniorzy będą grać w jednej, ogólnopolskiej super-lidze, w której znajdą się najlepsze drużyny z obu istniejących grup. To oczywiście dobry pomysł – drużyny CLJ Jagiellonii, Legii, Lecha, SMS-u, Zagłębia, Pogoni i tak dalej w ramach jednych rozgrywek to najbardziej optymalny sposób na rozwój trenujących w niej ludzi. Nie podoba mi się tylko jedna rzecz – los tych, którzy do elity się nie dostaną. Rozwarstwienie jest i zawsze było faktem – odkąd pamiętam w juniorskich rozgrywkach zawsze w finałowych fazach przewijały się te same zespoły, które obtłukiwały lokalnych rywali kilkunastoma golami. Oczywiście potem mogło się okazać, że ten lokalny gigant przegrywa z innym lokalnym gigantem kilkoma golami – weźmy na przykład Resovię, czy inne dobre zespoły z tamtego regionu, które nie mają problemów ze rywalami wokół swojego miasta, ale też nie są jeszcze na poziomie Legii, Lecha czy Pogoni.
Obawiam się, że po reformie te kluby zostaną skazane na stare rozwiązanie, w którym przez 3/4 sezonu grają z drużynami o kilka razy mniejszym potencjale. Ruch, który wzmocni czołówkę, najlepsze kilkanaście polskich akademii, jednocześnie osłabi możliwości tej drugiej szesnastki. Dlatego też moim zdaniem, równolegle z 16-zespołową Centralną Ligą Juniorów, powinna zostać odpalona II liga, bezpośrednie zaplecze elity. To łącznie dałoby 32 młodzieżowe zespoły, które jeździłyby po całej Polsce grać z równymi sobie rywalami w prestiżowych rozgrywkach. Taki rodzaj sita to niemal wyłącznie korzyści – wiadomo, że wśród 32 drużyn nie znajdą się ci, których nie stać na transport dla swoich dzieciaków w dowolne miejsce w Polsce, co przesieje kluby nie tylko pod względem sportowym, ale i organizacyjnym. Zdrowsze mogą być wówczas również reguły spadków i awansów.
Mam nadzieję, że do tego właśnie w Polsce zmierzamy – by rozgrywki młodzieżowe były w pełni profesjonalnymi ligami dla ludzi, którzy budują futbol, a nie bawią się w futbol. Każdy mecz juniora to obciążenie, co oznacza w praktyce, że każdy mecz juniora bez wartości – a takim jest na przykład zwycięstwo 10:0 – to marnowanie jego potencjału. Nie możemy sobie na to pozwalać wśród najlepszych – i stąd brawa dla pomysłu połączenia obu grup CLJ. Ale nie możemy sobie na to pozwalać też w drugim szeregu, z którego zresztą elita często czerpie posiłki.
Na koniec zaś… Budujące, że tak wiele klubów pcha się do ligi wymagającej sporych nakładów finansowych, zamiast przekonywać, że z kasy wydanej na wycieczki autokarowe trampkarzy można byłoby opłacić połowę pensji zawodnika pierwszej drużyny. To znaczy, że idziemy w dobrym kierunku. Może jeszcze nie truchtem, na razie to ledwie wolny spacer, ale przynajmniej idziemy.
***
Mam spory problem z transferem Hildeberto. Z jednej strony przekonuje mnie teoria o tym, że do Ekstraklasy nie da się ściągnąć kozaka na tu i teraz. Trochę jak z tymi branżowymi hasełkami, że spośród “tanio, dobrze, szybko” da się zawsze wybrać co najwyżej dwa elementy. Albo tanio i dobrze, ale wolno, albo dobrze i szybko, ale drogo i tak dalej. Polski klub może kupić zawodnika dobrego, ale zapuszczonego, z uzależnieniami, z problemami osobistymi, po wakacjach w hobby-lidze; lub zawodnika doskonale przygotowanego – ale średniej jakości.
Całkiem wiarygodna jest historia o grubym Vadisie, który po paru tygodniach nabrał zwrotności i pożarł ligę radośnie zakąszając ogórkiem. Może nawet jest w tym wszystkim metoda – brać ludzi na zakręcie, pomagać im wyjść na prostą, po czym sprzedawać z zyskiem.
Problem polega jednak na wyważeniu potencjalnych zysków i strat. Ta strategia wyprowadzania na dobrą ścieżkę ludzi zbłądzonych doskonale pasowałaby do obecnej Lechii Gdańsk czy Jagiellonii – drużyn, które liczą się z tym, że choćby o wicemistrzostwo może być cholernie trudno, w pucharach zaś do każdego meczu podchodzą z radością, ale bez większej wiary w przejście do kolejnej fazy. Spokojnie akceptuję scenariusz – Jagiellonia bierze grubego latem, odchudza jesienią i wiosną ma kozaka w składzie, który przyczynia się do wywalczenia miejsca w pucharach. Akceptuję scenariusz powtórzenia historii z Krasiciem w Gdańsku. Ale Legia broniąca tytułu mistrzowskiego, która jest świeżo po występach w Lidze Mistrzów musi patrzeć na całość w kompletnie inny sposób.
Potencjalne zyski z awansu do Ligi Mistrzów są tak ogromne, że nie ma nawet sensu ich po raz setny przytaczać. Każdy działacz piłkarski w Polsce wie, że to rzecz warta pewnego ryzyka. Nie siedzę w księgowości Legii Warszawa, nie wiem, ile kosztowało klub całe zamieszanie w pierwszej połowie tego roku. Ale mam wrażenie, że tym razem można było podjąć próbę kontrolowanego szaleństwa i kupić dobrego, przygotowanego gościa, prawdziwego zastępcę dla Vadisa. Byłoby drogo. Ale byłaby też szansa zagrać o grubą kasę z Ligi Mistrzów, a nie tylko o grupę Ligi Europy, co na pewno zwróciłoby z nawiązką transfer.
Sam jestem ciekawy, jak to będzie wyglądało w kolejnych latach, gdyby Legii udało się wyleczyć i odchudzić wszystkich piłkarzy zakupionych w stanie zdecydowanie poniżej ich potencjału. Może to faktycznie dobry pomysł na biznes? Ale czy dobry pomysł na klub sportowy, którego celem jest osiąganie wyników na boisku?
***
Tu swoją drogą warto jeszcze zwrócić uwagę na spostrzeżenie Michała Borkowskiego. Ekspert z dziedziny ligi włoskiej zauważył na Twitterze, że Atalanta Bergamo kupuje właśnie od miasta swój obiekt, po czym ma zamiar przeprowadzić na nim szereg prac unowocześniających wysłużoną arenę. Mogła tego dokonać właśnie z uwagi na rekordowe zyski transferowe – ze sprzedaży swoich gwiazd Gagliardiniego, Contiego czy Kessiego uzbierała prawie 90 milionów euro. O ile największe kluby – choćby Barcelona – kasę ze sprzedaży zawodników pakują od razu w zakup równie drogich zastępców, o tyle mniejsze kluby mogą wskoczyć na zupełnie inny poziom organizacyjny. W mniejszej skali dotyczyć zaczyna to nawet polskich zespołów – bo wieczny problem z “brakiem boiska pod balonem, na którym moglibyśmy trenować zimą” rozwiązać może:
– w Białymstoku połowa kwoty za samego Jacka Góralskiego
– w Gliwicach cała kwota za Radosława Murawskiego
– w Poznaniu trochę ponad 1/10 kwoty za Jana Bednarka
– w Warszawie nawet nie 1/3 kwoty za Vadisa Odjidję-Ofoe
W Krakowie będą musieli trochę poczekać – na razie za Mączyńskiego i Jaroszyńskiego uzbierali jakieś 60% kwoty wymaganej do zbudowania od zera takiego boiska. Choć jednocześnie pamiętajmy, że na Cracovii za samego Kapustkę można było zbudować jakieś siedem takich boisk, a gdyby do kwoty za Mączyńskiego dorzucili przy Reymonta kasę za Guzmicsa – uzbierałoby się na dwa.
Czy nadchodzi ten magiczny moment, gdy przestaniemy się żalić, że zimą nasi juniorzy i seniorzy nie mają gdzie trenować? Najwyższy czas. Symboliczne wyjście z drewnianych chatek i wejście pod balon.
***
Ostatnia sprawa. Stowarzyszenie Mohort Pamięci i kibice Legii zapraszają w piątek, o 19.30, pod pomnik Kazimierza Deyny na spotkanie z bohaterami Armii Krajowej. Będzie można uścisnąć dłoń ludzi, którym zawdzięczamy naszą tożsamość. TUTAJ szczegóły i zaproszenie na Facebooku.