Chyba nikomu nie trzeba przypominać, jak Japończycy traktowali podczas drugiej wojny światowej i później Chińczyków. Dlatego nic dziwnego, że w dzisiejszych czasach przy byle jakiej okazji mieszkańcy znad rzeki Jangcy wypominają to swoim rywalom politycznym i podają liczbę ofiar, która jest druzgocąca. Finału Pucharu Azji, gdzie Japonia zmierzyła się właśnie z Chinami w Pekinie i to, co zrobiło kilkadziesiąt tysięcy fanatyków ze stolicy już na zawsze zapisze się w historii. Dzisiaj mija 13 lat od tamtego pamiętnego spotkania.
Wszystko zaczęło się 7 lipca 1937 roku. Japońskie wojsko wtargnęło do Pekinu i zajęło zwrotnicę kolejową. Spowodowało to incydent na moście Marco Polo, który był pretekstem do wypowiedzenia wojny, która okazała się być najbardziej krwawą w historii Azji. Po tym jak ludzie z „kraju kwitnącej wiśni” zajęli Szanghaj, Nankin i Shanxin, to ich postępy osłabły, a Chińczycy z premedytacją przeszli do walk partyzanckich, w których wspierały ich Stany Zjednoczone. Ich wojna skończyła się kapitulacją Japończyków, po tym jak USA zrzuciło bomby na Hiroszimę i Nagasaki i Związek Radziecki – wkraczając do Mandżurii – wypowiedział kolejną wojnę. To zmusiło Yoshijiro Umezu do podpisania aktu kapitulacji.
W tej wojnie zginęło około 20 milionów Chińczyków. W porównaniu ze stratami Polaków, jest to liczba trzy razy większa. Dlatego nic dziwnego, że zawsze będą mieli pretensje do Japończyków, o to, jakie krzywdy wyrządzili oni całemu państwu znad rzeki Jangcy. Gdy było wiadomo, że w finale Pucharu Azji zmierzą się te dwie reprezentacje, to wszyscy wiedzieli, że kibice reprezentacji Chin wyciągną wydarzenia z przeszłości i zrobią swoim politycznym przeciwnikom piekło, którego nie zapomną do końca życia.
Wynik wynikiem, ale zdecydowanie ciekawiej było na trybunach. Już od pierwszego gwizdka sędziego chińscy kibice zaczęli śpiewać dość wulgarne piosenki o swoich rywalach z Japonii. Oczywiście, było również wygwizdanie hymnu, transparenty z kontrowersyjnymi treściami, buczenie na przeciwników. Mimo wielu prób wyprowadzenia z równowagi piłkarzy z kraju kwitnącej wiśni, na wiele się to nie zdało. Co prawda, do przerwy był remis 1-1, ale druga połowa należała zdecydowanie do gości. W 66 minucie, po tym, jak pomógł sobie ręką Koji Nakata, Japończycy objęli prowadzenie. Sędzia miał prawo, by tego trafienia nie uznać, aczkolwiek tego nie zrobił. Gwóźdź do trumny gospodarzy wbił w jednej z ostatnich akcji Keiji Tamada, który skończył jakiekolwiek emocje związane z boiskiem. Jednak to nie oznaczało, że na trybunach będzie cicho.
Wtedy tak naprawdę chiński ultrasi zaczęli swoje show. Japońscy kibice zostali jak najszybciej eskortowani do swoich hoteli, czy innych miejsc zamieszkania, a fani gospodarzy zaczęli palić flagi, śpiewali polityczne piosenki. Niektórzy z nich wtargnęli na płytę boiska, zaatakowali stewardów oraz nawet fotografów. Chaos, piekło, jedno wielkie zamieszanie.