Reklama

Życie Bałtyku w żółto-niebieskim cieniu

redakcja

Autor:redakcja

06 sierpnia 2017, 13:50 • 13 min czytania 32 komentarzy

Arka jest na ustach wielu. Niespodziewanie wzięła Puchar Polski, poprawiła Superpucharem, dopiero po heroicznym boju odpadła z Midtjylland, nie musząc się wstydzić w Europie czegokolwiek. Jeśli ktoś chciałby łączyć futbolowe puzzle, to idealnym elementem pasującym do Gdyni jest właśnie Arka. Lecz nie zawsze tak było – kiedyś Arkę i Bałtyk wymieniano jednym tchem, ba, kiedyś to Bałtyk nad lokalnym rywalem górował, grał wyżej, ściągał lepszych piłkarzy. Tymczasem od lat przychodzi mu żyć w żółto-niebieskim cieniu.

Życie Bałtyku w żółto-niebieskim cieniu

Choćby w latach 80. byłoby to nie do pomyślenia – Bałtyk grał w pierwszej lidze, Arka zaś błąkała się głównie po jej zapleczu albo schodziła jeszcze niżej. „Kadłuby” miały w swoich szeregach takie postacie jak Andrzej Zgutczyński (później uczestnik mundialu w Meksyku), Piotr Rzepka (wicemistrz Europy do lat 18), Adam Walczak (reprezentant Polski) czy Tomasz Korynt, wcześniej piłkarz-ikona w Arce. Klub może nie szastał kasą na lewo i prawo, ale było przyzwoicie, stocznia – choć też przeżywająca swoje problemy – zapewniała mu godne życie. Czesław Boguszewicz, drugi trener Bałtyku w latach 1985-1988, wspomina: – Spadliśmy z ligi, wchodzimy smutni do pokoju prezesa Zbigniewa Brewki. Patrzymy, że stoły zastawione, catering jak na tamte czasy bardzo fajny, Brewka na nas patrzy i mówi: „panowie, co to za głowy zwieszone? Spieprzyliście zespół do drugiej ligi? To musicie wprowadzić na nowo, zostajecie. Pani otworzy szampana”. Babka pach-pach, otworzyła, pozostaliśmy i pogadaliśmy, zostaliśmy na ten sezon i oczywiście awansowaliśmy.

Przez lata klub tętnił życiem, nie ograniczał się tylko do futbolu. Stanisław Głowacki, chodząca encyklopedia związana z Bałtykiem, bo i kiedyś piłkarz, i prezes, i autor książki o klubie, opowiada: – Była sekcja bokserka z mistrzami Polski, sekcja siatkówki, koszykówki, szybowców, lekkoatletyki, gimnastyki, tenisa stołowego, motorowa, piłki ręcznej mężczyzn, sportów wodnych, podnoszenia ciężarów, szachowa, żeglarstwa, ale ta króciutko, ponieważ całość przekazano do klubu żeglarskiego Stal Gdynia. Było tych sekcji dużo, bo i ludzi było dużo. Władysław Kozakiewicz, który zdobył złoty medal na Igrzyskach w Moskwie, był zawodnikiem Bałtyku.

glowa

W futbolu „Kadłuby” medali pierwszej ligi nie wygrywały, ale choćby zaraz po awansie, absolutnie wstydu nie przynosiły. Bałtyk zajął szóste miejsce, mając tyle samo punktów co brązowy medalista, straszył szczególnie u siebie, wygrywając z Widzewem Łódź (wówczas mistrzem Polski, czyli w sezonie 80/81), Legią Warszawa czy Wisłą Kraków. – Do pucharów zabrakło nam mało, na dwie czy trzy kolejki przed końcem graliśmy z Wisłą, zremisowaliśmy 1:1, ja miałem w 88. minucie słupek. Gdybym trafił, zostalibyśmy pewnie wicemistrzami Polski, to już w ogóle byłaby sensacja. Wygrywaliśmy z Widzewem, a jakie tam były nazwiska: Boniek, Smolarek, Żmuda… Cała Polska się wtedy cieszyła z Widzewa, bo był w stanie rozbijać europejskie tuzy – mówi Piotr Rzepka. Z kolei w sezonie 84/85 gdynianie dotarli do półfinału Pucharu Polski, gdzie jednak ulegli w dwumeczu 3:1 GKS-owi Katowice.

Reklama

Klub żył na przyzwoitym finansowym poziomie, potrafił też korzystać z okazji i ściągnąć do siebie dobrego piłkarza.

Korynt: – Ukończyłem studia i po tych studiach powinienem odbyć roczną służbę wojskową, więc wojsko się o mnie upominało. Arka spadła w 1982 roku do drugiej ligi, a to wojsko pukało i po spadku Arka nie za bardzo chciała mi pomóc w kwestii wybronienia się przed nim. Jednocześnie miałem propozycję od trenera Geszkego z Bałtyku, by tam przejść. Tak się stało, że Bałtyk znalazł paragraf i taką możliwość, bym tej służby wojskowej nie musiał odbywać. Miałem 28 lat, założoną rodzinę, dziecko, nie bardzo mi się do wojska paliło. I to była główna przyczyna, że skorzystałem z oferty biało-niebieskich.

Rzepka: – Bałtyk skusił mnie ekstraklasą, to był dla mnie awans sportowy, bo wcześniej grałem w Gwardii Koszalin całe życie, klasę niżej. Skończyłem maturę, zacząłem studia na AWF-ie i ten Bałtyk był w dodatku blisko od domu. Miałem jednak zaawansowane rozmowy z Lechią, już tam jechałem, przesiadałem się w Głównej Osobowej, a ktoś tam z Bałtyku do mnie jeszcze podszedł na dworcu, dogadaliśmy się i zostałem w Gdyni.

Boguszewicz: – Przyjemne to były lata. Jeździliśmy na mecze towarzyskie do dawnych krajów wschodnich, szczególnie do DDR-u.

b4

Skoro Bałtyk miał niezłe wyniki, to miał i określoną grupę kibiców. Z tego, co mówią moi kolejni rozmówcy, fani nie byli zbyt fanatyczni, ale doceniali dobry futbol – zachowywali się trochę jak w teatrze, gdy poszła dobra akcja, nagradzali ją brawami. – Nie było wariackich przyśpiewek czy czegoś takiego. Choć pamiętam mecz z Widzewem, kiedy sędzia kręcił w sposób niesamowity, byle tylko Widzew wygrał mecz. Przy którymś fałszywym gwizdku kibice Bałtyku nie wytrzymali i przeskoczyli przez płot. Chodziło osiem-dziesięć tysięcy ludzi, choć na te ważniejsze mecze i po dwanaście — opowiada Głowacki.

Reklama

300 – 500 osób zawsze jest, im mecze bardziej prestiżowe, drużyna wygrywa, to więcej ludzi przyjdzie – mówi Adam Tomaszewski, kierownik dzisiejszego zespołu Bałtyku.

Dziś Bałtyk występuje w III lidze, zeszły sezon zakończył na trzecim miejscu, choć długo bił się o pierwszą lokatę. – Moje Chwaszczyno ich załatwiło. Przegrali z nami 0:1 trzy kolejki przed końcem – mówi Tomaszewski, który, choć jak sam mówi, jest „Kadłubem” od urodzenia, zawędrował do KS Chwaszczyno, rozwiązanego po sezonie. Wrócił do Gdyni i dostał posadę w ukochanym klubie, który nie pierwszy raz przechodzi rewolucję. Masa piłkarzy odeszła, masa piłkarzy przyszła, zmieniono również trenera, Dariusza Mierzejewskiego zmienił Sebastian Letniowski.– Zawsze jest trudno, gdy trzeba coś zbudować od podstaw, ale to też wyzwanie. Chyba go potrzebowałem po byciu trenerem przez pięć sezonów w GKS-ie Przodkowo, trzeba mi było jakichś zmian. Cieszy mnie, że trafiłem do Bałtyku, ale nie cieszy mnie sytuacja, kiedy nie ma większości zespołu – zostały może ze cztery osoby czy pięć z poprzedniego sezonu. Dostałem jednak zadanie budowy silnej drużyny i taką staram się zbudować – mówi Letniowski.

b5

Widać, że klub przechodzi zmiany – choćby piłkarze nie trenują jak jeden mąż w tych samych koszulkach, każdy ma inną, ale jak zapewniają kierownik i trener, komplety lada dzień będą. – To była jedna z moich pierwszych decyzji, wszyscy muszą mieć sprzęt treningowy, byśmy nie musieli się wstydzić i po prostu stawać się rozpoznawalnymi. Organizacyjnie dużo musi się zmienić, Bałtyk to rozumie, ale wiadomo: chodzi o finanse. Jak wszędzie w polskiej piłce trzeba gdzieś zabrać, by dołożyć – mówi Letniowski. Trening, który oglądałem, zaczynał się o 17:45. Pewnie pomagało to uniknąć upału, ale główny powód jest inny, piłkarze po prostu chodzą do pracy. – Człowiek dąży do tego, by zawodnicy przychodzili wypoczęci o 11, ale jest, jak jest, organizacyjnie nie jesteśmy na takim etapie, by trenować rano. Różne są przykłady, Przemek Kostuch jest wojskowym, chłopacy pracują na magazynie, są kurierami, dlatego trzeba patrzyć na to przez pryzmat pół-zawodowej piłki. Na pewno staram się być przez to bardziej wyrozumiały dla zawodników. Wcześniej, w poprzednim klubie, spierałem się z włodarzami, że nie można od wszystkich tego samego wymagać, jeżeli chłopak miał pracę na trzecią rano, a o 18 trening, to musiałem te obciążenia dozować. Nie da się wszystkich brać jedną miarą.

Tamta środa była dla Bałtyku wręcz świętem, bo Arka wyleciała akurat do Danii, więc „Kadłuby” mogły potrenować na boisku z naturalną murawą. Zdarza im się to raz, dwa razy w tygodniu, zazwyczaj ćwiczą w – jak to mówią – „klatce”, czyli boisku ze sztuczną nawierzchnią. A wiadomo, że dla stawów piłkarza nie jest to najlepsza wiadomość. – Trener bramkarzy pracuje w Gdyńskim Centrum Sportu od 20 lat bodajże i zawsze raz w tygodniu stara się nas na tę naturalną murawę wepchnąć – mówi Tomaszewski. – Jest to coś, co nam się nie podoba, mi, zawodnikom, ale na to nie mamy akurat wpływu, nie przeskoczymy tego. Wolelibyśmy trenować tutaj częściej, jednak trenuje Arka i dbają pod nią o tę płytę. Jak spadnie deszcz, to już nie możemy wchodzić. To jest dziwna sytuacja, bo uważam, że to się tak samo Bałtykowi należy, ale może z czasem normalność tutaj dotrze. Jesteśmy w cieniu, ale też zdaje sobie sprawę dlaczego – Arka jest w najwyższej klasie rozgrywkowej – dodaje Letniowski.

Z kolei mecze ligowe Bałtyk dotychczas rozgrywał na Narodowym Stadionie Rugby, również ze sztuczną nawierzchnią. Teraz się to na jakiś czas zmieni, będzie tam wymieniana murawa i przez te chwile „Kadłuby” pograją tu, gdzie dziś trenują, czyli na naturalnym boisku. Stadion miejski to marzenie – by koszt wynajęcia się zwrócił, trzeba go solidnie wypełnić, a tak jak zostało wspomniane, Bałtyk nie ma na to na razie większych szans.

rugbi

Z jednej strony to więc nic dziwnego, że co do obiektów więcej do powiedzenia ma Arka, ale z drugiej to jednak ciekawe, bo stadion należał kiedyś do Bałtyku.

– Na rejon, gdzie mieścił się stadion Bałtyku – przy ulicy Janka Wiśniewskiego (wówczas Juliana Marchlewskiego) – przydział dostały na początku lat 60. Polskie Linie Oceaniczne, a Bałtykowi Urząd Miasta przydzielił teren przy ulicy Olimpijskiej. PLO weszło na Marchlewskiego, a myśmy jako klub wchodzili na Olimpijską i zaczęliśmy budować stadion. On został wybudowany środkami stoczni i był na tamte czasy jednym z najnowocześniejszych na Wybrzeżu, bo odbył się tam mecz Polska-Szwecja. Jednak zanim budowa się skończyła, Bałtyk rozgrywał spotkania na Ejsmonda – mówi Głowacki.

– Czyli na Arce.

Nie! Na stadionie miejskim. Arka nigdy nie miała stadionu. Nigdy. Tak jak nie została założona w 1929 roku, tylko w 1954 – takiego klubu jak Arka w ogóle przed wojną nie było. Było KS Gdynia, na który oni się powołują, ale żadnej fuzji nie było, a ten klub zlikwidowano w 1937 roku. Zginął z mapy, ciągłości nawet nie ma, by podciągnąć go do 1939 roku. Jednak to inna historia, a wracając do stadionu: obiekty na Olimpijskiej zostały poddane pod zarząd miasta na początku lat 90., jako spłacenie długu przez Stocznię w postaci podatku od nieruchomości. Później Krauze kupił tereny na Ejsmonda i zrobił tam korty tenisowe, a Arkę przeniesiono na Olimpijską.

b2

Czy wówczas oba gdyńskie kluby żyły jak pies z kotem? Niezbyt. – Żyliśmy drzwi w drzwi z Bałtykiem i muszę powiedzieć, że nasze relacje układały się zupełnie inaczej, niż ma to miejsce dzisiaj. Spełniałem funkcję łącznika między Arką a Bałtykiem, potrafiliśmy się dogadać, biura mieliśmy obok siebie. Graliśmy w jednej lidze. Nasi kibice żyli ze sobą w lepszych relacjach, zupełnie inaczej układały się one między piłkarzami, trenerami czy działaczami. Dzisiaj oprócz zmieniającej się na lepsze infrastruktury, zmieniają się także – tyle że na gorsze – te relacje. Szkoda – mówił w wywiadzie dla „Dziennika Bałtyckiego” w 2011 roku Andrzej Czyżniewski.

Arka i Bałtyk to bowiem zupełnie inna historia niż choćby ta Arki i Lechii, ponieważ pozbawiona nienawiści. Wiadomo, rywalizacja zawsze była, ale jak wsłuchać się w opowieści piłkarzy o gdyńskich derbach, wyłania się zupełnie inny obraz niż ze starć z Lechią, gdzie “tamci to kurwy”, “Trójmiasto jest nasze” i tak dalej. – Nie było żadnej wrogości, za moich czasów nie było prawie porządkowych, kibice siedzieli razem, bez podziału na Bałtyk i Arkę – mówi Rzepka. – Na trybunach atmosfera była raczej pokojowa, nic takiego co można by porównać do derbów Arki z Lechią. Zresztą, gdy odszedłem z Arki do Bałtyku, kibice nie mieli do mnie pretensji – dodaje Korynt. Boguszewicz: – Gdy byłem trenerem Arki, Witek Sokołowski był trenerem Bałtyku. Myśmy się spotykali, wiemy, że zawodnicy między sobą też. Ja się z Witkiem znałem od dawna, on mówi do mnie:

– Stary, ciężka jest ta zima, nie mamy gdzie trenować, wczoraj dałem wolne, dzisiaj też.

– Witek, a jakbym ci na Arce udostępnił trening?

– No chyba zwariowałeś, nie stać nas.

– Za darmo udostępnię, kiedyś się zrewanżujecie.

Dla mnie to było normalne. Nie było wrogości, pewnie, że czasem ktoś na derbach coś wykrzyknął z trybun, ale panowała bardzo piłkarska atmosfera. Doping za swoimi.

Kiedy to się zaczęło psuć? Głowacki wskazuje na moment, gdy Bałtyk szedł w dół, a Arka do góry. – Bałtykowskich kibiców zaczęła zżerać zazdrość, a Arkowcy zaczęli się czuć panami, na zasadzie „co ty mi tu będziesz gadał”. To są zjawiska psychosocjologiczne, nic nie narasta znikąd, z czegoś się to bierze. Kiedyś były dwa kluby w pierwszej lidze i potrafiły się dogadać, a jakiś czas temu słyszałem, że piłkarze Bałtyku boją się przyznać w mieście, gdzie grają. Był bramkarz, który wyjechał nawet za granicę, bo mu żyć nie dawali. Nie wiem, jakby było, gdyby dziś doszło do derbów, ale pamiętam, że poszedłem na mecz Bałtyku dwa-trzy lata temu, a boisko do rugby było obstawione policją dookoła, natomiast kibice Arki stali i nie wpuszczali na stadion. Ja mówię: „panowie, zwariowaliście? Ja chcę iść na mecz, mam bilet kupiony”. Nie, bo oni się przyjaźnią z kibicami tej drużyny, która przyjechała – opowiada Głowacki.

Chłód między klubami więc narastał, a kolejny rozdział znów dopisała sprawa stadionu, a konkretnie krzesełek. Na początku miały być żółto-niebieskie, bo jak mówił Marek Stępa, wiceprezydent Gdyni, miasto kojarzy się z plażą i morzem. Nie spodobało się to oczywiście Bałtykowcom i stanęło na, choć skromnym kompromisie: 85% procent krzesełek jest w kolorze żółto-niebieskim, 15% to kolor biało-turkusowy. Czyli, żeby ten drugi dostrzec, trzeba się przyjrzeć. – Nieładnie się stało i z punktu widzenia historycznego niezbyt przyjemnie. Jeżeli to nazywa się stadion miejski, niech będą to barwy miejskie. Gdynia nie ma barw żółto-niebieskich, w Gdańsku to w XVII wieku kat miał kolory żółto-niebieskie, który wykonywał ileś wyroków śmierci. Państwo obok Polski ma barwy żółto-niebieskie. To ten stadion ma tak wyglądać? Można było to inaczej zrobić, a zrobiono na złość innym – mówi Głowacki.

b6

*

A skąd różnica w kierunku, w jakim zmierzyły oba kluby, jeśli chodzi o poziom sportowy? – Po udanym sezonie 80/81 zabrakło wzmocnień, nie ściągaliśmy tylu dobrych piłkarzy co Legia, Widzew czy śląskie kluby. Stocznia też zaczynała mieć problemy – mówi Rzepka. – Po oddaniu terenów na Ejsmonda wokół Krauzego powstała nieprzyjemna atmosfera, wręcz wrogości. Krauze obiecał więc Arce określoną sumę pieniędzy i rzeczywiście je przekazał, co pozwoliło żółto-niebieskim mieć dobry start. Jednak nie można tego sprowadzić tylko do tych pieniędzy, sprawa jest bardziej złożona, choćby więcej kibiców Arki zasiadało w zarządach spółek miasta, co zawsze pomaga – tłumaczy Głowacki.

Jednak choć Bałtyk gra nisko, wciąż jego marka kusi piłkarzy, którzy są z karierą na zakręcie i wyjść na prostą. Zawsze łatwiej odbudować się w Bałtyku niż dajmy na to, w Przodkowie. Dzisiaj w kadrze jest Adam Duda, wcześniej był Wojciech Zyska, Robert Hirsz, na koniec kariery wpadł Piotr Włodarczyk. – Na pewno traktuję Bałtyk jako miejsce, skąd mogę się wybić. Powiem szczerze, że miałem plan, by pół roku odpocząć od piłki, bo pięciu latach w Przodkowie byłem trochę zmęczony. Jednak dostałem propozycję z Bałtyku, a to na poziomie III ligi był jedyny klub z Pomorza, który mógł mnie skusić do pracy – mówi Letniowski.

Klub na pewno chciałby wrócić na wyższy poziom, ale będzie to trudne. W Gdyni ton nadaje Arka, zaraz za miedzą jest Lechia, sponsorów i pieniędzy pewnie nie ma tyle, by wyżywić trzy zespoły na przyzwoitym poziomie. – Miasto może nie jest małe, ale jak się ma zespół w ekstraklasie, to większość sponsorów idzie reklamować się w ekstraklasie. Kto dziś może sponsorować Bałtyk? Ci, którzy mają firmy, gdzie w zarządach są kibice, ludzie związani z Bałtykiem. Bo inaczej, jeżeli ktoś ma do wyboru Arkę, która jutro gra w Lidze Europy, a Bałtyk, jest to niełatwe.

Pewnie warto też pozostać optymistą, jak Piotr Rzepka: – W piłce to jest kwestia nieraz jednego sezonu, zbiegu okoliczności, nie takie kluby jak Bałtyk się odradzały.

PAWEŁ PACZUL

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
4
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
3
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Weszło

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
4
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Boks

Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Jakub Radomski
6
Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Komentarze

32 komentarzy

Loading...