Gdy Holender obejmował naszą kadrę, wszyscy oczekiwali od niego odbudowania reprezentacji Polski. W końcu mowa o człowieku, który nie dość, że prowadził Real Madryt, Feyenoord Rotterdam czy Ajax Amsterdam, to na dodatek z krajem, który dla większości ludzi na świecie jest kompletnie nieznany, zrobił rzecz nieprawdopodobną. Jego Trynidad i Tobago awansowało na mundial. W takim razie w Polsce postawiono mu jasny cel – historyczny awans na Euro 2008. Dzisiaj Leo obchodzi 75. urodziny!
Mundial w 2006 roku, z naszą kadrą pod wodzą Pawła Janasa miał być tym, w którym zmażemy plamę po Korei. Skończyło się na przegranej z Niemcami, kompromitacji z Ekwadorem i próbie ratowania honoru w meczu o nic z Kostaryką. Co prawda ograną dzięki Bartoszowi Bosackiemu, ale jego gole i tak nic nam nie dały. Kiedy PZPN ogłosił, że nowym selekcjonerem zostanie Leo Beenhakker, wydawało się, że ruszymy do przodu. Pierwszy cel – awans na Euro w Austrii i Szwajcarii.
Zadanie trudne, bo przecież Polacy nigdy wcześniej nie grali na mistrzostwach Europy. Ale w końcu nie mówimy o którymś z ligowych trenerów, tylko o byłym szkoleniowcu Realu, więc takie postawienie sprawy było zasadne. Leo pozytywnie nas zaskoczył. Na Euro awansowaliśmy zajmując pierwsze miejsce w grupie eliminacyjnej z Portugalią, Serbią, Finlandią, Belgią, Kazachstanem, Armenią i Azerbejdżanem. Ebi Smolarek strzelił aż dziewięć goli, więcej od Cristiano Ronaldo – liderował w naszej grupie i zajął trzecie miejsce wśród strzelców eliminacji w ogóle.
Natomiast sam turniej w Austrii i Szwajcarii – koszmar. Sami nie wiemy, co było gorsze: 2006 czy jednak ten 2008 rok. Na dzień dobry – przegrana z Podolskim z Niemcami. Po dramatycznej i pełnej kontrowersji końcówce z gospodarzami, Polacy stracili wszelkie szanse na wejście do ćwierćfinałów i nie grali na miarę własnych umiejętności z Chorwatami. Graliśmy źle, bardzo źle. Dlatego nic dziwnego, że Leo w 2009 roku pożegnał się z posadą selekcjonera po oklepie ze Słowenią, po którym straciliśmy szanse na awans na mundial w RPA.
„Don Leo” jedną misję spełnił, jak należy, a nawet lepiej, ale to za mało, żeby był w Polsce dobrze kojarzony. Pomijając wyniki piłkarskie, Leo kojarzy nam się najbardziej z pewną anegdotą, opowiedzianą na naszych łamach przez Przemysława Rudzkiego.
Do redakcji „Faktu” na zaproszenie ówczesnego naczelnego, Roberta Krasowskiego przyjechał Leo Beenhakker w towarzystwie Michała Listkiewicza. Ten ostatni zresztą odegrał sporą rolę, bo kilka razy w trakcie rozmowy kładł Holendrowi rękę na kolanie, żeby ten nie wybiegł ze złością z redakcji. Robert Krasowski wyszedł, bo nie chciał nam przeszkadzać, za to pokazał, gdzie jest Chivas Regal, którym możemy podjąć naszego gościa. My z Krzyśkiem odpuściliśmy, a Paweł – ooo, tego-śmego, to są juniorzy, więc ja nadrobię. Ja i Stan staraliśmy się zadawać jakieś pytania, ale widać było, że Paweł jest nimi kompletnie znudzony, wręcz zawiedziony. Jakieś eliminacje, Euro, kompletnie go to nie interesowało. Aż doszło do Żurawskiego. Leo tradycyjnie, jak to on, musiał podpompować swojego piłkarza: great player, one of the best i tak dalej. Paweł dopytuje:
– You think he is good?
– Yes, very good.
– Good?
– Yes.
– Maybe… Maybe… Maybe on dancefloor.
Wszyscy buchnęliśmy śmiechem. Selekcjoner już chyba powoli widział, że ta rozmowa nie ma sensu. Paweł, cały czas nazywając go „mister Leo”, w pewnym momencie poruszył temat jego wieku.
– Mister Leo… You’re old, very old. Very, very, old. 65. In Poland it’s time to retire.
Beenhakker odwrócił się zdumiony do Listkiewicza, co ten gość w ogóle wygaduje. Wyszedł z poczuciem, że został obrażony, zadzwonił do Krasowskiego, opowiedział sytuację i w ten sposób Paweł stracił pracę.
Ale w sumie tak wiele nie minęło, a Beenhakker też. O zwolnieniu przez Grzegorza Latę dowiedział się od dziennikarzy…
Wszystkiego najlepszego, Leo!