Na naszej trybunie regularnie ukazują się teksty bardzo charakterystycznego autora. Prawdopodobnie nie jest to ten autentyczny Janusz Wójcik, aczkolwiek głowy za to nie dajemy – po przeczytaniu jego ostatniej książki mamy wrażenie, że proporcja między fikcją a rzeczywistością jest w obu przypadkach identyczna. Nasz bloger ujawnia piłkarskie skandale, sekrety wielkiej piłki, przygody ze swoich licznych podróży, szczegóły polowań na lwy z widelcem w ręce, kulisy alkoholowych libacji z udziałem koronowanych głów od Monako po Bahrajn. Nie założymy się z wami, że wszystkie te opowieści są prawdziwe. Niemniej: dzisiejszy odcinek bloga rozbił system. Przeczytajcie sami.
CAŁY TEKST ZNAJDZIECIE NA TRYBUNIE, W TYM MIEJSCU.
***
Witajcie!
W tym miejscu miała rozpoczynać się kolejna historia z przeszłości. A, uwierzcie mi na słowo, miałem i dalej mam co opowiadać. Ale nie mogę, po prostu, kurwa, nie mogę. Spytacie „dlaczego”? Dlatego, że jest dupa. Dupa i to z majonezem. Wobec tego muszę wtajemniczyć Was, drodzy czytelnicy, w to co dzieje się obecnie na Łazienkowskiej 3.
Po apelu jaki wygłosiłem na końcu ostatniego felietonu do prezesa Mioduskiego, ten dał się przekonać, i zaprosił mnie do siedziby klubu. Tak po prawdzie, to nie wiem, czy przekonał go mój apel, urok osobisty, czy remis na własnym stadionie z drużyną prowadzoną przez gościa, który nazywa się i wygląda jak projektant mody. W każdym razie, w poniedziałek wparowałem do gabinetu, a tam… kurwa mać, powiedzieć że się pozmieniało od czasów Bogusia, to nic nie powiedzieć. Z gabinetu Leśnego Ludka nie został kamień na kamieniu!
W miejsce automatu do flippera i wygodnego siedziska, dopasowującego się do tyłka osoby siedzącej, na którym niejedna „przedstawicielka handlowa” siedziała, pojawił się rowerek z jakimś japońskim krzakiem. Biurko Dareczek też wymienił na nowe, wykonane z drzewa z tybetańskiej sosny, którą tamtejsi mnisi ścinali kopniakami, podśpiewując pieśń pochwalną dla boga wiatru. Oczywiście Dareczek poustawiał te swoje nowe graty zgodnie z wszystkimi zasadami ładu we wszechświecie, ze szczególnym uwzględnieniem feng shui. Ci wszyscy magicy od ustawień nagadali mu, że dlatego Boguś się zapuścił, bo w biurze przepływały przez niego złe fluidy, czy inne chujostwo. I tak, według magicznej różdżki wyszukującej żyły wodne w ziemi, wyszło mu że biurko musi ustawić centralnie do okna. Dlatego jak pisał cokolwiek na komputerze, to nic nie widział, bo mu słońce waliło w twarz, a rolet nie zamontował, bo twierdził, że musi uzupełniać witaminę D. Witaminy „A” nie przyjmował, od kiedy nieudanie negocjował ze mną kontrakt na liniowcu RMS Queen Mary 2. Ale skoro Stevie Wonder pisał utwory na ślepo, to dlaczego Szopen ma w taki sam sposób nie odpisywać na maile? W dodatku z takim samym wyrazem twarzy.
Biuro prezesa Legii za czasów Bogusia Leśnodorskiego. Każdy mile wspomina to miejsce, choć zapewne wszyscy na trochę inny sposób. Niektóre przedstawicielki zapewne najmilej wspominają to, troszkę już zużyte, siedzenie…
-Cześć Janusz, rozgość się!- wypalił Mioduski, kiedy wparowałem do jego gabinetu.- Napijesz się czegoś? Herbaty zielonej, kawy naturalnej, a może po prostu wody?
-A może whisky?
-No wiesz, zapewne jako człowiek starej daty tego nie zrozumiesz, ale wprowadziłem nowy standard. Picie w pracy alkoholu, oraz spożywanie innych szkodliwych środków jest zabronione. Niszczy aurę. A każdy sukces potrzebuje aury.
Spojrzałem na niego, jak na ostatniego frajera, i już wiedziałem że rozmowa na trzeźwo nie przejdzie. Rozglądnąłem się po biurze, i zapytałem:
-Gdzie szafa?
-Jaka szafa?
-Grająca, kurwa, no przecież nie na ciuchy! Boguś ją tu miał. Gdzie ona jest?
-Aaa, ta szafa! Stoi tam w rogu, przykryta. Ciężka jest strasznie, kiedyś Żewcio mówił że ją wyniesie, ale jak ją podnosił to usłyszałem tylko takie „chrup”, po czym Michał z grymasem na twarzy powiedział, że musi się tylko dobrze rozgrzać. No i do tej pory się nie pojawił po tą szafę.
Magiczna szafa grająca Bogusława Leśnodorskiego. Prezes się zmienił, szafa została. Na niedługo…
Bez ceregieli podszedłem do szafy, zdjąłem narzutę, i wystukałem tajny, ośmiocyfrowy kod „19161993”. Z głośników szafy zaczął wydobywać się „Sen o Warszawie”, a z jej górnej części wysunął się kranik, z którego zaczął sączyć się czarny Jaś Wędrowniczek. Może miałem żal do Bogusia, że nie postawił na mnie za swojej kadencji, ale ja tam lubiłem gościa. Wiedział jak rządzić klubem, czyli kiedy polać, a kiedy przypierdolić. Skąd wiedziałem o szafie, oraz jej możliwości konfiguracji? Kurwa, przecież ja byłem konsultantem projektowym szafy grającej Wurlitzer OMT 1015! Ale to już temat na inną historię… W każdym razie, szybko podstawiłem pod kranik pierwsze lepsze szkło, jakie zauważyłem. Była to szklana figurka wyglądająca jak kobiece ciało, którą zalałem do pełna. Zerknąłem na zszokowanego Mioduskiego:
-No, Misiu kolorowy, daj mi chwilę, to Ci wyniosę tą szafkę. Tylko opróżnię ją… z niepotrzebnych gratów.
-Wujo… Ty… Ty zbrukałeś święty posążek bogini Tanit! To bogini płodności!
-Spokojnie, misiu miodowy!- powiedziałem, tylko z szacunku do jego funkcji nie sprzedając mu liścia w twarz, na opanowanie paniki- Dzieci masz? Masz. No to na co ci posąg bogini płodności? Przynajmniej zaoszczędzisz na kondomach. A poza tym, myślisz że to pierwsza bogini, którą zbrukałem?…- zaśmiałem się na głoś, przechyliłem butelkę, i nalałem sobie kolejną.
Posążek bogini, który posłużył mi za butelkę na whisky.
Dariusz patrzył na mnie oniemiały. Dałem mu trochę czasu na pozbieranie szczęki z podłogi.
-No, Misiu, to dlaczego mnie tu zaprosiłeś?
-Zaprosiłem Ciebie, Janusz, bo w mediach cały czas na nas napierdalasz. Nie myśl, że chcę wymieniać Jacka, to naprawdę dobry trener. Na początku chciałem przekonać Cię odpowiednią ilością bimbru i panienek, żebyś przestał gadać na Jacka. Ale Ty jesteś legionistą z krwi i kości. Nie ma tyle alkoholu i cycków w Polsce, żebyś przestał mówić co Ci leży na sercu i wątrobie. Dlatego zaprosiłem Cię na stadion, żebyś osobiście przekonał się, jak profesjonalnie funkcjonuje nasz klub, a w szczególności jego strona sportowa. Zobaczysz, jakie zachodnie wzorce treningowe wprowadził Jacek, i jak obecnie trzeba motywować piłkarzy. A pojutrze zapraszam Cię do Kazachstanu na mecz Astana-Legia! Zobaczysz, jak te metody działają w praktyce.- Mówił niezdrowo podniecony Mioduski.
Z wrażenia nalałem sobie czwartej butelki Jasia (trzecią wypiłem w trakcie wywodu Darka). Co, sądzicie że byłem posrany? Że zobaczę nagle trenerskiego giganta twarzą w twarz i zrobię się potulny jak owieczka Dolly? Nie z Wujem takie numery. Chociaż przyjąłem taktykę, że przez te dwa dni blisko Legii będę jak Pawełek Janas: nie wpierdalam się. I mi to pasowało. Do czasu…
Po tym jak szafa grająca jeszcze parę razy zanuciła mi Niemena, prezes Mioduski zaprosił mnie na obchód. Rozsiadłem się wygodnie na loży VIP i obserwowałem ten trening… Trening, kurwa, ja nawet nie zauważyłem, kiedy te misie zaczęły poważny trening, a kiedy skończyły rozgrzewkę. Cały czas dziadek, trucht, slalomik, dziadek, trucht, slalomik. Wszystkie ćwiczenia z piłką. A gdzie stare, dobre interwały?! Już po intensywności tego wszystkiego można było się domyśleć, że Kazachowie nas przeczołgają po boisku jak po stepie. I trener-placek latający między nimi, i „motywujący”. „Dobrze Kopciu, dostaniesz plusa”, „Świetnie Krzysiu, będzie uśmiechnięta buźka na koniec treningu”, „Super Kaspi, ktoś tu zasłużył na repetę na stołówce”. Odwróciłem się do Żewłakowa, który nam towarzyszył, i pytam:
-Michałku, powiedz mi, co ten siwy miś odpierdala?
-To taka zachodnia koncepcja. Bezstresowe wychowanie. Jacek napędza pozytywnie swoich piłkarzy. Tylko chwali.
-Ale jak on ich tylko chwali, to te grajki nie są w ogóle podłączeni do prądu! Przecież oni nie mają na sobie presji! I oni w Kazachstanie mają walczyć o życie?!
-Taka koncepcja…- powiedział cicho Żewłak, a ze wstydu spierdalał wzrokiem po podłodze jak zając po łące.
Akurat wtedy przyszedł czas na trening strzelecki. Powiem jedno: Arek Malarz mógłby pójść do baru na piwo, a i tak zachowałby czyste konto. Co strzał, to w pizdu! Taki Kuchy, jak przyjebał, to prosto w reflektor nad trybuną. A ten trenerski magik jeszcze mówi do niego „Wspaniale Kuchy, siła jest, niewiele brakło do bramki”. Myślałem że mnie tam popierdoli, jak to usłyszałem. Nie chciało mi się już patrzeć na ten marny kabaret, dlatego poszedłem do gabinetu prezesa, i jeszcze parę razy odsłuchałem „Snu o Warszawie”, oczywiście wpisując tajny kod. Po opróżnieniu szafy z zawartości dla wybranych, przypomniałem sobie o tym, jak bardzo Jacek-placek niszczy mój ukochany klub. Z wkurwienia wziąłem tą szafę Bogusia i wyrzuciłem ją przez okno. Gdy rozległ się charakterystyczny trzask, do gabinetu wparowali prezes Mioduski i Żewłak. Miny mieli nietęgie.
-Chciałeś się pozbyć tej szafy, no to wyświadczyłem Ci przysługę. Do zobaczenia w środę.- powiedziałem do Darka, wychodząc z gabinetu.
-No widzisz Żewciu, z Ciebie taki młody facet, a przy tej szafie to dostałeś tylko przepukliny i skrzywienia kręgosłupa.- skwitował mój wyczyn Mioduski. A Żewłak ponownie zapierdalał wzrokiem po podłodze.
W środę polecieliśmy jako delegacja na mecz. Darek widział, że przedwczorajszy trening, mówiąc delikatnie, nie zrobił na mnie wrażenia, a tylko mnie podkurwił, ale starał się robić dobrą minę do złej gry.
-Janusz, mam dla Ciebie niespodziankę. Będziesz miał okazję przyjrzeć się technikom motywacyjnym trenera Magiery z bliska. Będziemy razem z nimi w szatni. Wtedy zrozumiesz, jak bardzo czasy się zmieniły, i dlaczego nie mogę Cię zatrudnić.
Jak Darek obiecał, tak było. 20 minut do meczu. Atmosfera na trybunach średnia, pogoda średnia, wszystko tam było średnie. Poza rywalami Legii. Oni akurat byli chujowi. Wchodzimy do szatni, i… oczom nie wierzę. Ten pierdolony trenerski magik usadowił piłkarzy na takich poduszkach w półkolu wokół siebie. Dorosłych chłopów! A sam wziął taboret, i zaczął im kurwa czytać książkę o jakimś rycerzu, co to miał w życiu szczęście. To ci dopiero motywator, prosto z domowego przedszkola! Zobaczyłem na piłkarzy: połowa to omal nie usnęła. Minuty przed meczem, a oni proszą się o kołysankę, zamiast o krew rywali! Starsi i nowi już w ogóle nie wiedzieli o co temu człowiekowi chodzi. Ostatni raz tak zażenowanego Miśka Pazdana widziałem w Lidze+Extra, kiedy Ignacik rozdawał wszystkim czepki przypominające łysiny. Ci goście nie dość że nie byli wytrenowani, to jeszcze słaniali się na nogach wychodząc z trybun! Spojrzałem na Mioduskiego, do którego takie nowoczesne metody najwyraźniej przemawiały. Był tak pewny swego, że na zwycięstwo Legii mógłby postawić dom, nerkę oraz cnotę własnej córki. Powiedziałem do niego:
-Zobaczysz, jeszcze mnie będziecie wszyscy prosić o pomoc.
Powiem jedno: nigdy się nie mylę jak mówię jakieś proroctwa, ale rzadko zdarza mi się żeby sprawdzały się one tak szybko. Meczu nie będę opisywał. Cała Polska widziała. Już po pierwszej połowie była dupa z majonezem. Po godzinie gry podszedł do mnie Mioduski.
TUTAJ DOWIESZ SIĘ, CO JANUSZ ROBIŁ Z MICHEILEM SAAKAWSZILIM W BORDŻOMI
-Janusz. Krótko. Pomocy.
-Misiu kolorowy, Jacek-placek wam spieprzył całą drużynę, a ja mam to firmować swoim nazwiskiem, bo obudziłeś się z ręką w nocniku i parodystą na ławce?!
-Janusz, no nie denerwuj się już… proszę jak Legionista Legionistę. Pomóż. Zrób cokolwiek. Chociaż jedna podpowiedź dla Jacka.- błagał mnie Mioduski, a minę miał niczym zbity pies. Teraz to „podpowiedź Jackowi”, a dwa dni wcześniej „trener Magiera z zachodnimi koncepcjami”. Ale Wujo to człowiek o wielkim sercu. Dla ukochanego klubu podpowiedziałem nawet tej Super Niani. 61. minuta. Podszedłem jak najbliżej ławki Legii, i krzyczę do Magiery:
-Placek!!! Tego Włocha dawaj! Dawaj tego Włocha… za Węgra!
Jacuś popatrzył na mnie z niedowierzaniem. Ze stresu był biały jak bałwan, a ze wstydu na twarzy czerwony jak barszcz. Wtedy można by go pomylić z kibicami Reprezentacji, którzy mają na twarzach namalowane flagi Polski. Ale on rozumiał, że właśnie przegrał walkę. Powiedział coś do Włocha, i ten zaczął się rozgrzewać. A na rozgrzewki nie było czasu!
-Dawaj szybciej, synu!- wykrzyczałem. Włoch popatrzył na mnie, i wiedział że jak na boisku nie da z wątroby, to jeszcze dziś ją straci w pobliskiej klinice. Poza tym, miałem nadzieję, że jako nowy gracz nie zrozumiał „przemowy przedmeczowej” Magiery, przez co głowa mu jako tako funkcjonuje.
62. minuta, Włoch wchodzi na boisko. I co? I w porównaniu do reszty patałachów, chłopak gra jak na skrzypcach i zalicza asystę! Magiera nie wpadłby na to i za dziesięć lat, żeby wprowadzić dopiero co ściągniętego gościa w tak ważnym meczu. Chociaż tyle mogłem zrobić w przeciągu 15 minut, i w dodatku za darmo. Spotkanie zakończyło się katastrofalnym wynikiem, 3:1, ale ta bramka może okazać się zbawienna dla Legii w kontekście rewanżu. Trzeba dokonać tylko jednej, jedynej zmiany w drużynie: wymienić trenera.
***
Fot.FotoPyK