Kiedy polski klub rozgrywa kapitalne zawody, gra z sercem, polotem i wyrywa przeciwnikowi zwycięstwo (Arka), to rachunek prawdopodobieństwa podpowiada, że kolejny mecz z udziałem polskich klubów (Bruk-Bet, Zagłębie) będzie już totalnym gównem. To bezduszne prawo matematyki sprawdziło się dzisiaj po raz kolejny i to do tego stopnia, że gdzieś w głębi zaczęliśmy mieć nawet pretensje do gdynian, którzy w okrutny sposób rozpalili naszą wyobraźnię i pozwolili uwierzyć, że polskie kluby potrafią. Otóż nie, zazwyczaj nie potrafią, czego koronny dowód mieliśmy dziś w Niecieczy. Nie było więc wyjścia i w związku z niedochowaniem należytej staranności przez piłkarzy obu drużyn, portal Weszło podjął już niezbędne kroki prawne.
Eh, co to było za widowisko, to naprawdę ciężko ubrać w słowa. Ujmijmy to tak – nad Polską szalały burze, więc w kibicowskich domach co i rusz musiało zrywać transmisje, a może nawet i odcinać prąd. Fani dzwonili więc do siebie, i – jak sobie wyobrażamy – miały miejsce takie oto dialogi:
– Urwało mnie na 15 minut, co się wydarzyło?
– Gówno.
W pierwszej połowie nie działo się absolutnie nic, więc nic też dziwnego, że była to trzynasta z rzędu pierwsza połowa w ekstraklasie, która zakończyła się wynikiem bezbramkowym. Ha, w Niecieczy nie było nawet celnych strzałów oraz ani pół groźnej sytuacji! Zmęczeni tym stanem rzeczy musieli też być sami piłkarze. Na przykład Martin Polacek postanowił wprowadzić do spotkania trochę polotu i finezji, więc podał piłkę wprost pod nogi Jovanovicia, ale ten tak się zamotał, że nawet nie padł z tego strzał. Albo kilka chwil później, kiedy poszło podanie z głębi pola do Świerczoka i ten szedł jeden na jeden z bramkarzem. Ale potem okazało się, że nie doszedł do piłki, a w dodatku był na spalonym. W pewnym momencie zrobiło się ciekawie, bo w Niecieczy wyszło słońce. Najpierw Andrzej Strejlau zaapelował więc do właścicieli klubu, by zamontowali na stadionie daszek, a komentujący Tomasz Lach zastanawiał się, czy dostaną gdzieś w przerwie okulary przeciwsłoneczne. Takie to właśnie emocje mieliśmy w pierwszych 45 minutach gry.
Po przerwie wreszcie coś jednak drgnęło, a Mariusz Rumak mógł mieć coś w rodzaju deja vu. Podobnie bowiem jak na inaugurację z Jagiellonią, pierwsza połówka była fatalna, a tuż po przerwie na prowadzenie wyszli goście. Starzyński zagrał do Jagiełły, ten błyskawicznie wypuścił prawym skrzydłem debiutującego w ekstraklasie Czerwińskiego, który wystawił patelnię Nesporowi. Zrobiło się 0:1, a obraz gry pomału zaczął wracać do tego, co oglądaliśmy przed zmianą stron. Co więcej, kiedy jedna z drużyn po raz trzeci z rzędu prowadzi 1:0, druga po raz trzeci z rzędu przegrywa 0:1, a w meczu nie dzieje się kompletnie nic, można zakładać, że wynik zostanie dowieziony. I tak w istocie by było, gdyby nie jeden człowiek…
Chodzi oczywiście o tego przypakowanego kolesia w bramce Zagłębia, który potrafi rzucić piłką jak jajkiem – z własnego pola karnego, z ręki, za linię końcową przy bramce przeciwnika. Siłę może i chłop ma, ale talentu bramkarskiego wciąż nie możemy się u niego doszukać. W ostatnich sekundach meczu Polacek zrobił coś takiego:
Cały Polacek. Bez potrzeby biegnie do piłki zawieszonej na 15. metrze. Spóźniony jest o ładnych kilka sekund. Piłkarski gieroj pic.twitter.com/em7ziB60SE
— Konrad Mazur (@KonradMazur89) 28 lipca 2017
Jak mawiają Hiszpanie, Polacek wyszedł po winogrona, a Guba strzelił sobie na pustaka. Słowak wyszedł też naprzeciw marzeniom Mariusza Rumaka, który już szykował się na przyjęcie ksywy „01 zgłoś się”. Naprawdę ciężko wyobrazić sobie gorszą interwencję bramkarską, to mocny kandydat na ligową szmatę roku. Co więcej, z takim parodystą między słupkami lubinianom naprawdę ciężko będzie realizować taktykę grania na 1:0 do końca sezonu. A dziś otrzymali najdosadniejszy argument potwierdzający tę tezę.
[event_results 341660]
Fot. FotoPyK