Arka Gdynia przed swoimi pierwszymi od ponad trzydziestu lat występami w europejskich pucharach mogła obrać dwie drogi. Podwójne zasieki, gra na czas od siedemnastej minuty, próba ekstraklasowego zabicia meczu i liczenia na łut szczęścia, albo… Albo wyłączenie poduszek powietrznych, odpięcie pasów i próba wyciągnięcia z tych dwóch meczów jak największej frajdy. Leszek Ojrzyński i jego podopieczni postawili na tę drugą ścieżkę – wylecieli na Duńczyków z FC Midtjylland z siekierami, toporami i Patrykiem Kunem pobudzonym jak królik po dopalaczach.
Opłaciło się. Matematyczny spokój, uporządkowanie i siła algorytmów były kompletnie bezradne wobec nieustępliwości Sobieraja, fantazji Marcusa da Silvy i Tadeusza Sochy (sic!) oraz tradycyjnego włożenia łba tam, gdzie inni baliby się wstawić nogę w wykonaniu niezastąpionego Rafała Siemaszki. Za to ostatnie trudno tych filozofów futbolu winić – który program statystyczno-matematyczno-obliczeniowy byłby w stanie zarachować, że mierzący 115 centymetrów wzrostu Siemaszko strzeli na 3:2 głową.
No dobra, “kompletnie bezradne” to nie jest najbardziej odpowiedni zwrot w przypadku wyniku 3:2 u siebie, w dodatku w sytuacji, gdy Duńczycy mieli poprzeczkę, wybicie piłki z gdyńskiej linii bramkowej i kilka kolejnych niezłych okazji do zdobycia bramki. Ale kto w ogóle spodziewał się tak otwartego meczu? Przecieraliśmy oczy ze zdumienia, gdy jeszcze przy bezbramkowym remisie Patryk Kun i Marcus da Silva grali sobie podania z klepki gdzieś na 30 metrze od bramki gości. Arka Gdynia? Ta sama Arka Gdynia, która dopiero co walczyła o utrzymanie? Która stworzyła w Niecieczy takie show w meczu z Sandecją, że do dzisiaj śpimy po 13 godzin dziennie?
A jednak. Sprawdzaliśmy, czy na pewno oglądamy mecz Arki, gdy na przestrzeni kilku minut Tadeusz Socha oddał kilka strzałów z dystansu, próbował dośrodkowań i dryblingów, a wszystko spuentował przyjęciem piłki w powietrzu i strzałem z półobrotu tuż nad poprzeczką mimo asysty obrońcy. Tadeusz Socha. Ten nasz poczciwy Tadeusz Socha, który przeszedł do historii polskiej piłki, jako jedyny w dziejach piłkarz bez żadnych zalet ze złotymi medalami za mistrzostwo Polski, zwycięstwa w Pucharze Ligi, Pucharze oraz Superpucharze Polski. Ale przecież dzisiaj wielkich rzeczy dokonywał także Krzysztof Sobieraj, świetnie bronił Pavels Steinbors, wielką robotę wykonywał Adam Marciniak, Marcin Warcholak. Cała Arka, zresztą razem z kibicami, którzy również świętowali przez pełne 90 minut, grała jak nakręcona, jakby to miał być jej ostatni mecz w historii, jakby te puchary były nagrodą za cały dotychczasowy wysiłek piłkarski.
Nie było ani jednej straconej piłki, nie było ani jednego przyjęcia futbolówki przez Duńczyka bez ruchu przynajmniej dwóch arkowców. Nie było stania w miejscu, nie było podłamania po błyskawicznie utraconym prowadzeniu, nie było nawet – i to już sensacja – smutnego pogodzenia się z porażką przy wyniku 1;2. Zamiast tego – prawdziwe czary. Doskonały gol Marcusa po fantastycznym ograniu obrońców jednym balansem ciała i mierzonym uderzeniu po widłach bramki Hansena. Cudowna piłka za plecy obrońców do Kuna, którego Hansen musiał faulować. Kilka kolejnych akcji, które pokazywały, że Arka nie ma kompleksów, nie wie, co to strach, w ogóle nie wie, że jest Arką, skazaną na porażkę i walkę w dole tabeli Ekstraklasy.
Ale my przecież już to widzieliśmy. Widzieliśmy, jak Arka odprawia z kwitkiem faworyzowanego Lecha, jak potem ogrywa Legię Warszawa. To drużyna pucharowa, która najlepiej radzi sobie w największych meczach, w których absolutnie nikt na nią nie stawia.
Możliwe, że ten sen potrwa już tylko 90 minut, że w Danii dostanie gonga i tak skończy się trwający od 2 maja dzień dziecka dla każdego kibica Arki. Ale tego, co już gdynianie przeżyli, nikt im nie odbierze. Nikt nie odbierze im radości po golu Marcusa, po którym część zawodników z niedowierzaniem złapała się za głowy. Nikt nie odbierze im radości po trafieniu Siemaszki, po którym stadion oszalał. Nikt nie odbierze im zwycięstwa nad Midtjylland, nikt nie odbierze im tego 3:2, nikt nie odbierze im przygody życia.
Nikt nie odbierze im dumy. Bo dzisiaj naprawdę mogą być z siebie prawdziwie dumni.
Fot.FotoPyK