Reklama

Gdybym nie zdobył medalu w Rio, wstyd byłoby wracać do kraju i pokazać się ludziom

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

26 lipca 2017, 12:03 • 12 min czytania 5 komentarzy

– Teraz ważę około 133-134 kilo, ale kiedy zaczynałem trenować, ważyłem raptem 76. Byłem chudy i długi. Koledzy śmiali się, wołali na mnie „bocian”, głównie przez moje długie nogi. Bo jak nałożyłem krótkie spodenki, to faktycznie wyglądałem jak ten bocian – mówi Wojciech Nowicki, brązowy medalista olimpijski z Rio de Janeiro, który właśnie szykuje się do zbliżających się sierpniowych mistrzostw świata w Londynie. I jest w gazie, właśnie pobił swoją życiówkę posyłając młot na odległość 80.47 m.

Gdybym nie zdobył medalu w Rio, wstyd byłoby wracać do kraju i pokazać się ludziom

W rozmowie z Weszło opowiada o początkach swojej kariery, nerwach, przez które prawie płakał w Brazylii, koszmarnym wypadku, któremu ulegała na rzutni jego trenerka i słynnej już „aferze” Browargate ze zgrupowania naszych lekkoatletów w amerykańskim Chula Vista.  

 ***

Co krzyczysz do siebie, kiedy twój młot już leci?

„Dawaj!” Żeby leciał jak najdalej.

Reklama

I ostatnio lata naprawdę daleko. Podczas mistrzostw Polski w Białymstoku zdobyłeś złoty medal pokonując Pawła Fajdka, który od nieszczęsnych dla niego igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro zdołał wygrać dwanaście konkursów.  

Nie rozmyślam o tym za bardzo, mistrzostwa były, minęły. Chociaż na pewno ekstra, że udało mi się wygrać, bo zupełnie nie spodziewałem się takiego rzutu i wyniku. Widzę jednak, że pojawia się stabilizacja. Żebym jeszcze tylko zdrowotnie wytrzymał najbliższe dwa tygodnie, to myślę, że na mistrzostwach świata w Londynie może być dobrze.

Fajdek, który skończył mistrzostwa tylko ze srebrem, był po wszystkim wściekły. Twierdził, że organizatorzy dali ciała źle wytyczając promień do rzutu, przez co palił swoje próby. „Jesteśmy przed mistrzostwami świata i robimy takie jaja. Narzekaliśmy na Francję i drużynowe mistrzostwa Europy, a tutaj była jeszcze gorsza kiszka!”. Sam pochodzisz z Białegostoku, pewnie czułeś się nieco dziwne słysząc to od swojego kumpla. 

Trochę tak, ale z drugiej strony wszyscy mieli dokładnie takie same warunki i każdy musiał sobie jakoś z nimi poradzić. Paweł powinien stuknąć się w pierś i zachować honorowo zamiast marudzić. Ale cały czas żyjemy w dobrych relacjach, jesteśmy kolegami, spędzamy ze sobą dużo czasu na zgrupowaniach. Nie kłócimy się, rywalizacja jest zdrowa, potrafimy pośmiać się, pożartować. Nigdy nie ma nudy.

W ciągu miesiąca aż dwukrotnie pobiłeś swój rekord życiowy. Najpierw było 80.31 m w Ostrawie, teraz 80.47 m w mistrzostwach Polski. Jest moc przed Londynem?

Forma rośnie małymi kroczkami, jak to mówię, łyżeczka po łyżeczce. Czuję, że jestem w kole coraz bardziej regularny, potrafię daleko rzucać, czuję się pewny psychicznie. Przekroczenie „osiemdziesiątki” było moim wielkim marzeniem, które w końcu się spełniło.

Reklama

Młociarze oblewają jakoś takie symboliczne wyniki?

Póki co jeszcze nie ma czego świętować, bo tak naprawdę główna impreza przed nami. Może dopiero po sezonie usiądę wieczorem z żoną i wypiję drinka.

Co ciekawe, to był dopiero twój pierwszy złoty medal w seniorskiej karierze. Trochę się naczekałeś.

To prawda, zawsze byłem w mistrzostwach Polski drugi lub trzeci. Czy długo czekałem? Wiesz, sam wychodzę z założenia, że jednak strasznie ciężko jest rywalizować z mistrzem świata. Paweł ma najlepsze wyniki, to zupełnie inna półka, niż miałbym walczyć z zawodnikiem średniej klasy. A to nie jest takie proste przerzucić mistrza świata. Tym razem miał gorszy dzień, powinęła mu się noga, mi udało się to wykorzystać i super. Ale dalej wiem, że jest najlepszy. Tym razem wygrałem, ale to nie jest tak, że od teraz biję go na głowę. Dla niego 80 metrów to coś bezproblemowego, rzut prawie że tylko na zaliczenie. A ja muszę się sprężyć. Przy okazji warto jednak zwrócić uwagę na inną rzecz: całkiem realne jest to, że poziom tych mistrzostw Polski będzie podobny – a może nawet wyższy – niż zbliżających się mistrzostw świata.

A jak dziś smakuje ci brązowy medal z Rio de Janeiro? Pamiętam, że na gorąco po konkursie, kiedy oblegali cię dziennikarze, strasznie się krzywiłeś.

(wyraźnie znów się krzywi) To, że zdobyłem medal, tak naprawdę dotarło do mnie po jakichś dwóch tygodniach. Wtedy zrozumiałem, co mam w ręce, że jestem medalistą olimpijskim. Na gorąco żyłem jeszcze samym konkursem, bo patrząc na to jak byłem przygotowany, czułem, że mogłem wtedy nawet wygrać. Trafiłem z formą, czułem się mocny. Wierzyłem, że mogę zdobyć złoto, tym bardziej że jak wiadomo Pawłowi nie poszło. Miałem jednak za bardzo nerwowy początek. Najważniejsze jednak, że pod koniec pozbierałem się do kupy i udało się przywieźć chociaż ten brąz.

To był twój olimpijski debiut. Zagotowała ci się głowa?

Miałem przygotowany schemat działania, ale mam wrażenie, że chyba sędzia chciał mi trochę „dopomóc”. Albo nie był pewny i palił moje rzuty, albo nie widział wszystkiego. Bo na wideoweryfikacji nic takiego widać nie było. Pierwszy rzut był na styk, dotknąłem obręczy, ale od wewnątrz, co jest dopuszczalne. Ale drugiego na pewno nie spaliłem, bo skończyłem kilka centymetrów przed. Mimo to jednak znów spalił mi próbę, no i zacząłem się stresować. Różne miałem myśli: „O co chodzi sędziemu!? Robi to specjalnie!?”. Miałem już taki rozstrój nerwowy, że aż chciało mi się… płakać.

Ale jakoś się pozbierałeś i w ostatniej próbie zdobyłeś brąz.

Powiedziałem wtedy do mojej trenerki, że patrząc na przebieg konkursu, poziom wynikowy, brak medalu to wstyd. To byłby wstyd wracać do kraju i pokazać się ludziom. Ta myśl pozwoliła mi w końcu wziąć się w garść. Sam nigdy nie staram się szukać usprawiedliwienia, bo nie jestem wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju. Jak nie wyszło, to – za przeproszeniem – najwyraźniej dałem dupy, bo miałem gorszy dzień.

Srebrny medal o zaledwie 6 cm przegrałeś z Białorusinem Iwanem Cichanem, czyli gościem, który był w przeszłości notorycznym dopingowiczem. Tym bardziej boli?

Co mam ci powiedzieć…? Kompletnie nie mam wpływu na to, czy taki człowiek może startować. Moim zdaniem nie powinno go tam w ogóle być. Ale jeżeli jednak startował, to musiałem z nim walczyć. Starałem się z nim wygrać, trudno, nie udało się. Paweł Fajdek nie podał mu ręki niedawno w Amsterdamie, ja też trzymam dystans, ale jak podszedł mi wtedy pogratulować, to rękę mu podałem. Zwykły gest, kultura tego nakazuje, chociaż tak jak powiedziałem, przez przeszłość dopingową Cichan nie powinien startować.

a212abd9-d6a2-4d48-bd61-5492417b2c5e

Do dziś trudno wierzyć w to, co stało się w Brazylii z Pawłem Fajdkiem.  

Szok. Nie sądziłem, że aż tak nie wytrzyma presji. Jeszcze kiedy byłem na rozgrzewce i oglądaliśmy na dole pod stadionem jego rzuty, to dosłownie wszyscy zawodnicy z mojej grupy byli w ciężkim szoku, że mu tak nie wyszło. Tym bardziej, że na treningach był mega mocny. Chociaż to nawet mało powiedziane, on był w gazie nawet na rekord Polski. Widziałem, że naprawdę był wyśmienicie przygotowany. Chyba nie wytrzymał psychicznie, tym bardziej, że po przegranych igrzyskach w Londynie na pewno zostało mu coś w głowie. Stojąc z boku bardzo łatwo się mówi, ale wchodząc do koła to nie jest takie proste. Teraz, jeśli pojedzie do Tokio, to mam nadzieję, że w końcu sobie z tym wszystkim poradzi. Bo ma już wszystko, tylko tego medalu olimpijskiego mu brakuje.

Twój medal to także piękna historia dla trenerki Malwiny Sobierajskiej, która w 2013 r. przeżyła koszmarny wypadek na rzutni (została trafiona młotem w plecy, lekarze walczyli o jej życie – red.)

Do wypadku doszło w pierwszym roku naszej współpracy. Ten młot równie dobrze mógł też trafić we mnie, bo szedłem dosłownie pół metra obok niej. Można powiedzieć, że w pewnym sensie stało się to jednak też z naszej winy. Szliśmy, rozmawialiśmy o technice mojego rzutu – bo to było akurat po mojej próbie – no i kolega nieszczęśliwie trafił ją w plecy. Niestety on też nie krzyknął na tyle, żebyśmy go usłyszeli, odwrócili się i odskoczyli. Całe szczęście, że młodszy kolega był raczej słabszym zawodnikiem, nie miał tyle siły i rzucał tylko 6-kilogramowym młotem. Bo gdybym to był ja, pewnie bym zabił.

Co zrobiliście, kiedy zorientowaliście się, co się stało?

Trzeba było bardzo szybko działać, wezwałem karetkę, zabrali ją. Szczęście w nieszczęściu, że młot poszedł w plecy, bo gdyby trafił ją w głowę, byłaby tragedia. Malwina i tak miała jednak poważne obrażenia: przebite płuco, złamane żebra, obojczyk, roztrzaskana łopatka. Pewnie do końca życia będzie miała z tym problemy. Wiem, że do tej pory – chociaż już trochę czasu przecież minęło – nie może do końca podnieść do góry jednej ręki. To zostało. Ale najważniejsze, że jest sprawna.

Kiedy w wieku 18 lat pierwszy raz poszedłeś na trening rzutu młotem, nie miałeś poczucia, że to niebezpieczna dyscyplina?

Może nie niebezpieczna, ale że dziwna, to na pewno. Wszystko zaczęło się od tego, że na moją lekcję w-f w liceum przyszedł po prostu jeden z trenerów i zaproponował, żebym spróbował. Zwrócił na mnie uwagę, bo jestem wysoki i mam duży zasięg ramion. Pamiętam, że byłem nawet zaskoczony, że u nas coś takiego w ogóle się trenuje (śmiech). Mimo to poszedłem, spróbowałem, spodobało mi się, moje wyniki systematycznie szły do góry i tak zostało do dzisiaj.

Obecnie ważysz ponad 130 kilogramów. Ile było wtedy na zegarze?

Teraz około 133-134 kilo, ale kiedy zaczynałem, ważyłem raptem 76. Byłem chudy i długi. Koledzy śmiali się, wołali na mnie „bocian”, głównie przez moje długie nogi. Bo jak nałożyłem krótkie spodenki, to faktycznie wyglądałem jak ten bocian.

Niezły przyrost masy.

To wszystko z treningu. Nie jestem „nalany”, nie mam dużo tkanki tłuszczowej, to głównie mięśnie, efekty systematycznej pracy nad siłą. Staram się też w miarę dobrze odżywiać.

Widziałem. Na swoim profilu na Facebooku wrzucałeś zdjęcia talerzy z czterema kotletami.

Jem, nie żałuję sobie, ale staram się odżywiać normalnie. Kiedy mam ochotę zjeść dwa kotlety, to jem dwa albo i trzy. Nie ma czegoś takiego, że mam przydział tylko jednego kotleta na talerz i koniec. Na ile mam ochotę w danej chwili, tyle jem. Żona śmieje się, że jestem jak worek bez dna. Ale jak już później skończę ze sportem, to na pewno będę musiał porządnie się pilnować i trochę zrzucić masy. Dziś mi to nie przeszkadza w codziennym życiu, ale 130 kilo to jednak może być kiedyś za dużo. Bez sensu ciągać tyle ze sobą.

Gdybyś został piłkarzem, ważyłbyś trochę mniej. Jak to było z tą Jagiellonią?

Poszedłem wtedy do klasy 4-6. Był nabór do sekcji, powiedziałem rodzicom, że chciałbym pograć w piłkę, no i się dostałem. Grałem jako lewy obrońca, ale ciężko mi szło, być może dlatego, że byłem wysoki. Nie miałem przez to odpowiednich predyspozycji i zrezygnowałem. Nie było sensu tego ciągnąć.

Któryś z kumpli przebił się do pierwszej drużyny Jagi i zagrał w ekstraklasie?

Z grupy, w której ja trenowałem, zagrał na tym poziomie chyba tylko Grzegorz Sandomierski, dziś zawodnik Cracovii. Tak w ogóle, to siedziałem z nim nawet w jednej ławce na języku polskim, na samym końcu. Ale już nie pamiętam, kto lepiej pisał wypracowania (śmiech). Chociaż złym uczniem nie byłem.

Pogadamy o Chula Vista?

Aaaa, USA…

Trudno nie wrócić do tematu konfliktu między Anitą Włodarczyk a innymi młociarzami, który wypłynął po „aferze” alkoholowej podczas waszego zgrupowania w Stanach Zjednoczonych. Z perspektywy czasu cieszysz się, że trup w końcu wypadł z szafy i kibice dowiedzieli się o wszystkim? (chodzi o rzekome zawłaszczanie miejsc do treningów przez ekipę Włodarczyk i zarzut, że to ona mogła donieść mediom o piciu alkoholu przez innych członków ekipy, chociaż ona sama temu stanowczo zaprzecza – red.)

Nie chciałbym ciągnąć tego tematu i opowiadać o wszystkim, bo zaraz znów rozpęta się burza i będzie problem. Zbliżają się mistrzostwa świata, lepiej żeby wszyscy mieli spokojne głowy. Chociaż to oczywiście przykre, że nie potrafimy się dogadać. Zamiast trenować w grupie, żeby było wesoło i fajnie, to ktoś idzie pod prąd, na przekór wszystkim. To ciężka sytuacja. A jaki jest problem, żeby trenować razem? Żeby nie skłamać, tam w Stanach Zjednoczonych było chyba z siedem kół do rzucania. Możesz zobaczyć nawet na zdjęciach, wszyscy by się tam zmieścili. Amerykanie na przykład nie mieli nigdy problemu, my też z nimi rzucaliśmy. U nas niestety takiej zgody nie ma. Dobra, gdybyśmy rzucali z tego samego koła, to ok., jestem w stanie zrozumieć, że komuś może to nie odpowiadać, przyszedłbym więc o innej godzinie. Ale ja przychodziłem praktycznie na koniec ich treningu, rzucałem z innego koła, a to i tak przeszkadzało. Aż śmialiśmy się, że chyba zabieramy tam komuś tlen.

Atmosfera chociaż trochę się oczyściła, czy bez zmian?

Nic się nie zmieniło. Wciąż trzeba się unikać i trenować w innych miejscach. Wtedy będzie spokój. Największy niesmak i wstyd jest chyba jednak taki, że Polak z Polakiem kłóci się za granicą. Nie powinno tak być. Można byłoby się dogadać, ale jak druga strona nie chce, to trudno o to.

Kiedy zdobyłeś brązowy medal w Rio de Janeiro, Anita Włodarczyk pogratulowała ci?

Nie, ona ze mną nie rozmawia. Ma swoje wąskie grono przyjaciół.

A jak było z tą niby imprezą w ośrodku treningowym? Wszyscy strasznie was za to rozsmarowali.

Ta afera zrobiła się kompletnie z niczego, ale media tak to podchwyciły… Śmiałem się już kiedy musieliśmy w ogóle opuścić ośrodek. Ale przeniesiono nas, a nie wyrzucono. Po prostu zostaliśmy o to poproszeni, ponieważ takie akurat zasady mają Amerykanie: zero alkoholu, koniec, kropka. Musieliśmy to uszanować, ale cała ta historia urosła do jakichś niebywałych rozmiarów.

To w takim razie ile naprawdę było tych browarów?

Tam było może z pięć piw w lodówce. Zresztą – abstrahując już od tej historii – dla takiego chłopa jak ja, który tyle waży, jedno wypite piwo naprawdę byłoby aż takim problemem? Trochę przykre są dla mnie komentarze, że jak jestem na obozie, to nie mam prawa nawet piwa wypić. Jestem dorosły, mam 28 lat, a poza tym nie trenuję 24 godziny na dobę. I jak statystyczny Polak mogę mieć czasami ochotę obejrzeć mecz i wypić do tego piwo. Jak to mówią, na lepsze spanie. No bo w czym jest problem? Piszą to aż takie świętoszki? Przecież my na obozach naprawdę nie imprezujemy. Sam nie mógłbym zabalować i zrobić kolejnego dnia dwóch ciężkich treningów. Trzeba być człowiekiem, dlatego trochę śmieszą mnie te wszystkie komentarze.

Z którego miałeś największą bekę?

Kiedyś usłyszałem, że pewnych rzeczy mi nie wolno, bo jeżdżę na obozy za pieniądze podatników. Ale ja również jestem podatnikiem i płacę podatki. I to nie takie małe. Bądźmy ludźmi. Ja nikomu nie bronię wypić wieczorem zimnego piwa.

ROZMAWIAŁ RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Fot. FotoPyk, iaaf.org

Najnowsze

Komentarze

5 komentarzy

Loading...