Pierwsza kolejka Ekstraklasy już prawie za nami, trzy dni ligowej rąbanki/tiki-taki (niepotrzebne skreślić) za nami, a na językach dzień w dzień genialni Hiszpanie. Którzy wciągają naszą ligę lewą dziurką od nosa, bo na dwie to ponoć jesteśmy zbyt słabi. Kibice na forach proszą o kolejnych odrzutków z Półwyspu Iberyjskiego, bo przecież nawet najsłabszy ligowiec, z Segunda Division czy Segunda B wjedzie w polską ligę z kopa, a przy tym zabawi się z naszymi ligowcami niczym Steven Seagal w barze z gangsterami. Czy ta euforia może się przerodzić w trend i czy przy większej eskalacji ma on szansę wypalić tak, jak wypalili Hiszpanie przez ostatnie 72 godziny?
Nie tak łatwo zapomnieć, że przecież kiedyś już była faza na Hiszpanów. Arruabarrena lepszy od Lewandowskiego, Descarga mający zamiatać ligowych napastników… Oczywiście oni i cała reszta ekipy ogórkowej z Hiszpanii to już przeszłość, ale my nadal mamy ich gdzieś z tyłu głowy. No bo nie tak łatwo zapomnieć o parodystach futbolu, którym najzwyczajniej w świecie się nie chciało. Wyglądało to tak, jakby przyjechali grać tutaj za karę, a myślami byli gdzieś daleko, daleko stąd. Teraz jest inaczej, bo Angulo wsadził dublet z Legią, a wcześniej walił jak na zawołanie w I lidze, pędząc po koronę króla strzelców zaplecza. Bo Dani Suarez dołożył jeszcze jedną. Bo Carlitos strzelił z wolnego, a później dołożył asystę. Bo Badia znowu trafił, a strzela przecież od dłuższego czasu. Bo grali tutaj Quintana, Cabrera i Palanca, co wychodziło im całkiem przyzwoicie. Bo Fran Gonzalez został legendą w Bytowie, ponieważ na boiskach I ligi nazywany jest hiszpańskim Makelele. Można dojść do wniosku, że wystarczy odpalić google, wpisać “piłkarz Hiszpania Segunda B”, wciskać “Szczęśliwy traf” i proszę – problem na każdej pozycji rozwiązany. W dodatku bez wielkich finansowych wymagań, z ambicją, by pokazać się w najwyższej lidze, która z roku na rok staje się bardziej medialna i później spróbować sił gdzieś, gdzie wreszcie będzie się można dorobić na jedno-dwa pokolenia do przodu.
Czy aby na pewno?
Poniżej znajduje się zestawienie hiszpańskich piłkarzy, którzy odeszli za darmo, w okienku transferowym 2016/2017, do drużyn o mniej więcej podobnych realiach, co kluby z Ekstraklasy. Jedynie czterech zawodników z Segunda Division zagrało w miarę przyzwoicie, bo o pozamiataniu w lidze cyrpryjskiej, greckiej czy belgijskiej mowy być nie może.
Jorge Pulido: Albacete -> VV St. Truiden (Belgia) 13 spotkań, 2 bramki – środkowy obrońca
Chus Herrero: Llagostera -> Anorthosis (Cypr) 29 spotkań – środkowy obrońca
Ruben Mino: Real Oviedo -> AEK Laranka (Cypr) 21 spotkań, 12 meczów bez straty bramki – bramkarz
Alvaro Rey: Alcorcon -> Panetolikos (Grecja) 9 spotkań, 2 bramki – środkowy pomocnik. W letnim okienku transferowym trafił do Arki Gdynia.
Przypomnijmy, że na zapleczu La Liga grają 22 drużyny. Tylko czterech, którzy sobie poradzili dość przyzwoicie, to jednak trochę słabo. Większość Hiszpanów, którzy nie radzą sobie w swoim klubie, udaje się do innej hiszpańskiej drużyny. Popularnym kierunkiem są też Indie, ale już w dużo mniejszym wymiarze. Być może teraz właśnie robi się trend na Polskę, bo całkiem u nas miło, kasa też jest w miarę ok, w Hiszpanii na pewno więcej na trzecim poziomie dostać trudno, a i na drugim nie zawsze zarabia się kokosy. Warto jednak pamiętać, że w każdej lidze można wyciągnąć perełkę, tych w Hiszpanii nie brakuje, ale też trzeba mieć wiedzę i pewne rozeznanie. Może dlatego jak na razie nie sparzyła się choćby Wisła – bo ma Manuela Junco. Rzucenie się jednak teraz na rynek hiszpański, bo odpaliło kilku piłkarzy? Z tym byśmy uważali.
Jedna jaskółka wiosny nie czyni, a należy mieć świadomość tego, że w niższych ligach hiszpańskich nie każdy jest Angulo czy Badią, sporo jest też Descarg i Arruabarren. A i z peanami nad Carlitosem byśmy się wstrzymali, bo nawet najlepszy pokerzysta na świecie może przegrać z amatorem, gdy zagrają tylko raz, jednak po stu ,,rękach”, to niedzielny gracz zostanie bez majtek i roweru, o samochodzie nie wspominając. Początek bardzo dobry, ale i Michał Przybyła w lidze dwa lata temu zaczął od dubletu z Jagiellonią i gola z Zagłębiem. Co było dalej, wszyscy pamiętamy.
Poza tym były już przecież i inne trendy – zaciąg brazylijski w Pogoni, która rzuciła się na najgorszych z najgorszych, później także napływ mas z Portugalii (w większości do Zawiszy), z którego nie pozostało za wiele. Epizod z Holendrami w Wiśle też średnio odpalił, a hiszpańska gorączka, jeśli będzie robiona bez głowy, skończyć się może bardzo podobnie. Oczywiście ostatnia zależność, według której Hiszpanie jeden po drugim odpalili w weekend jest ciekawa i nie można jej zlekceważyć. Ale szał zakupów na Półwyspie Iberyjskim może sprawić, że nadziać się będzie bardzo łatwo. Ktoś powie, że ryzyko żadne, bo Hiszpanie z niższych lig nie przychodzą grać tutaj za miliony monet. Ale już czy stracony sezon przez takie nierozważne posunięcia, to naprawdę aż tak mało?
fot. FotoPyK