Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

redakcja

Autor:redakcja

12 lipca 2017, 11:38 • 6 min czytania 40 komentarzy

Nieco na uboczu dyskusji o głośnym w ubiegłym tygodniu transferze Krzysztofa Mączyńskiego pojawił się wątek roli, obowiązków i przywilejów człowieka nazywanego “wychowankiem”. Wychowanek ów powinien się wyróżniać z morza innych piłkarzy – najlepiej lojalnością, “kumatością”, dobrą orientacją w środowisku kibiców oraz naturalnie zaangażowaniem. Nie ukrywam, sam długo miałem takie podejście, a największą frajdą było doprowadzanie w Football Managerze do sytuacji, w której przynajmniej połowę składu ŁKS-u stanowili ludzie urodzeni w Łodzi, dla których ŁKS był pierwszym i ostatnim klubem. 

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Ale dziś… Dziś wychowanków już właściwie nie ma. Nie wiem, czy to smutne, czy wręcz przeciwnie, ale z piłki raczej zanika termin wychowanka w tradycyjnym ujęciu, momentalnie przywołującym na myśl chłopaczka wkradającego się przez siatkę na trening seniorów, który następnie do tejże drużyny seniorów dołącza. Weźmy takiego Jana Bednarka, kolejną wizytówkę Akademii Lecha Poznań, który przyczyni się bez wątpienia do zwiększenia uwagi zagranicznych skautów przy obserwowaniu następnych absolwentów poznańskiej szkoły futbolu. Bednarek do “Kolejorza” trafił jako… 16-latek.

W rozumieniu przepisów UEFA to oczywiście wychowanek pełną gębą – by zyskać to miano należy spędzić w danym klubie trzy lata pomiędzy 15. a 21. rokiem życia. W rozumieniu tradycjonalistów, którzy oczekiwaliby od wychowanka zdjęć w klubowej koszulce z balu przebierańców w przedszkolu… Niekoniecznie.

Miałem ostatnio do czynienia z pewną młodzieżową akademią, w której rozpoczęto serię reform unowocześniających jej działanie. Jak to przy reformach – niektórzy na nich skorzystali, część zaś musiała z pociągu wysiąść. Chcąc równać do najlepszych w Polsce, postawiono na wyszukiwanie perełek nie tylko z najbliższej okolicy, ale i nieco dalszych lokacji. Oznaczało to oczywiście, że  na miejsce kochanego chłopaka z osiedla, który od pięciu lat był w klubie, przyszedł zawodnik trzy razy lepszy, ale z Gdańska. Co jest w interesie klubu? Trzymać w zespole słabszego chłopaka, tylko dlatego, że jest tutejszy? Że ma karnet na mecze swojej drużyny, że kupił pięć szalików? Czy jednak rozsądniejsze jest oddanie go do klubu grającego gdzieś niżej, może poza ligą wojewódzką, ściągnięcie zaś na miejsce ludzi najbardziej perspektywicznych, najbardziej obiecujących, gwarantujących w przyszłości określony poziom?

Wyobrażam sobie akademię w Rzeszowie, która w podstawówce składa się gównie z chłopaków z miasta i jego bezpośredniego sąsiedztwa. Przejście między podstawówką a gimnazjum to czas, gdy kilku rodowitych rzeszowian musi ustąpić miejsca chłopakom ściągniętym z całego województwa. Przejście między gimnazjum i liceum – moment, gdy kilku chłopaków z całego województwa musi zrobić teren dla najbardziej utalentowanych, których ściągnięto z Warszawy, Płocka i Częstochowy. Efekt jest taki, ze do dorosłego zespołu drużyny z Rzeszowa nie dociera ani jeden rzeszowianin, ale za to dwóch wychowanków – płocczanin i warszawiak – trafia za duże pieniądze do Cracovii.

Reklama

Brzmi to tak przeraźliwie logicznie i pragmatycznie, że aż dziwne, że dopiero teraz tę strategię przyjmują również nieco mniejsze kluby z niższych lig.

Tu jednak pojawia się pytanie – czy można oczekiwać lojalności od wychowanka, który akurat “nielojalnie” zachował się już jako nastoletni chłopiec? Jeśli już jako dzieciak opuścił swój rodzinny klub, już jako dzieciak zamienił ten swój mały świat, swoje przedzieranie się przez siatkę, by podejrzeć seniorów, na bardziej profesjonalne miejsce do rozwoju? Dość uważnie śledzę, jak Łukasz Piszczek wspiera swój rodzinny LKS Goczałkowice-Zdrój i w sumie wyobrażam sobie, że Bednarek po latach większy sentyment niż do Lecha będzie czuł do Sokoła Kleczew. Jeszcze lepszy przykład, Krystian Bielik. Legionista? No nie. Lechita? Sądząc po wywiadach – też raczej nie. Najprędzej sympatyk Górnika Konin i kompletnie nie zdziwi mnie, jeśli to ta drużyna będzie korzystać ze wsparcia tego zawodnika, gdy wróci na dobre do Polski.

Wychowanek to już nie chłopak z sąsiedztwa, ale człowiek, który w najważniejszym momencie swojej kariery zaufał wizji szkolenia w danym klubie. Może odczuwać z tego tytułu większą bądź mniejszą wdzięczność, ale przede wszystkim – to od początku układ dwóch podmiotów, z których każdy chce wyciągnąć korzyści dla siebie. Klub – taniego zawodnika do pierwszej drużyny a następnie pieniądze za transfer. Zawodnik – możliwość wzniesienia się na wyższy poziom i zarabiania więcej – czy to w dorosłej drużynie, czy po ewentualnym przejściu do mocniejszego klubu. Uczucia i sentymenty? Dodatek, kompletnie bez znaczenia.

Z wychowankami zresztą zawsze był problem. Oni – czyli chłopcy z sąsiedztwa – zawsze narzekali, że nieuczciwi działacze cynicznie wykorzystują ich uczuciowy związek z klubem. Pamiętam Adama Marciniaka z ŁKS-u, który prawdopodobnie zniósłby wszystko, byle móc grać w biało-czerwono-białych barwach. Niestety, ludzie rządzący klubem to wiedzieli  i zawodnicy o wiele słabsi od naszego biednego Marciniaka zarabiali więcej (i częściej, bo wypłaty w tamtych latach w wielu miastach były dość incydentalne). Wychowanek zawsze był ostatni na liście do wypłacenia premii – bo przecież poczeka. Ostatni do rozliczeń – bo jak będzie mu brakowało na obiad to ma dwa przystanki swoich rodziców i dziadków. Ostatni do negocjowania kontraktów – bo przecież nie tak łatwo zostawić swoje miasto, swój dom, swoich przyjaciół i rodzinę.

Ale działało to i nadal działa w obie strony. Chłopak z sąsiedztwa może więcej, zna kibiców, zna miejsca, wie, które dyskoteki lepiej ominąć, a w których można skakać po stole bez ryzyka przyłapania przez fotografów. Zresztą, chłopakowi z sąsiedztwa wybaczy się balangę przed meczem, wszak nieczęsto w balandze brali udział sami kibice. Przymyka się oczy na słabości, zapewnia o wsparciu, przekonuje o uprzywilejowanej pozycji. Po prostu psuje.

Stary układ był więc chory – niekorzystny i dla wychowanków, wiecznie rozżalonych swoim miejscem w drugim szeregu, i dla klubów, które blokowały miejsca w imię źle rozumianej lojalności.

Reklama

Czy w nowym będzie lepiej? Na pewno będzie zdrowiej. Chyba nikt nie będzie wymagał od “zamiejscowych” wychowanków śpiewania piosenek o derbowych rywalach, nikt nie będzie wymagał haseł pokroju “od kołyski aż po grób”, nikt nie będzie się narzucał. Potrzebowaliśmy siebie nawzajem na pewnym etapie naszej wspólnej drogi. Życzmy sobie nawzajem powodzenia. Jak poznaniak, kibic poznańskiego klubu i gorzowianin, wychowanek poznańskiego klubu. Których nie łączy wcale żadna miłość do barw, ale fakt, że obaj zawarli z klubem konkretne umowy. Drugi na prezentowanie i używanie swoich umiejętności w zamian za możliwość ich rozwinięcia w danym okresie. Pierwszy – na bezwarunkowe dożywotnie przywiązanie. Którego u piłkarzy, dużych i małych, raczej już nigdy nie uświadczymy.

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

40 komentarzy

Loading...