Kto jest najpopularniejszym sportowcem Olsztyna? Być może lekko zapomniany Krzysztof Hołowczyc lub „uchodźca” Mamed Khalidov, ewentualnie smażąca właśnie pupę w Stanach Joanna Jędrzejczyk. NIewykluczone jednak, że pierwsze miejsce zajmuje Przemysław Opalach, czyli bardzo ważne nazwisko na Warmii i Mazurach. I choć niewielu z was go kojarzy, zawodowy pięściarz może pochwalić się współczynnikiem nokautów na poziomie Władimira Kliczki. „Spartan” jest dumny ze swojej kariery. Wygląda jak model, żył jak rockman. Najczęściej powtarzającym się słowem w tym wywiadzie był wyraz problem. Problemów nie brakowało w życiu prywatnym Opalacha i nie brakuje ich w polskim boksie.
Gdzie leży problem polskiego boksu? Dyrektor telewizji, która go pokazuje, mówi, że jest na totalnym dnie. Od człowieka, na którego galach walczysz, słyszę – „szczury i nic więcej”.
Promotorzy nie mogą się dogadać. I co najgorsze, publicznie wylewają swoje żale. Zamiast się spotkać, porozmawiać, wymienić maile, ścierają się na Twitterze. Ja mam wyrobione zdanie na temat przeróżnych ludzi, ale w życiu nie napisałbym na Facebooku, że ten czy inny jest chujem, mendą, jest fałszywy. Po co mi to?
Wchodzisz na Twittera?
Od dawna nie. Ale wiesz co? Te wszystkie kłótnie mogą być robione specjalnie. Po to, żeby było głośno. To przykre, bo oznacza, że sam boks przestaje być powoli atrakcją.
Teraz atrakcją jest KSW.
Powiedz mi, dlaczego Lewandowski z Kawulskim nie obrzucają się błotem?
Podobno za sobą nie przepadają.
No widzisz, a tego nie widać, jest cisza. I KSW działa. Kto wypełnia największe hale, zapełnił Stadion Narodowy?
Na ostatnich dwóch galach z udziałem „Diablo” Włodarczyka do kompletów publiczności było bardzo daleko. Jego promotorzy stracili na tych imprezach 120 tys. złotych. A mówimy o średniej wielkości halach.
Do kompletów daleko, i to mimo rozdanych biletów.
Rozdanych?
Zawsze wystarczy popatrzyć, kto siedzi przy ringu. Siedzą sponsorzy.
Wydaje mi się, że teraz wszyscy próbują zrobić kasę, tylko o tym myślą. Sport zszedł na dalszy plan.
Mówisz o boksie?
Tak. Chcą wyciągną, ile tylko się da.
Andrzej Wasilewski włożył w boks na pewno sporo. Opowiadał mi, że ukształtowanie dobrego pięściarza to koszt od pół do miliona dolarów. A to cholernie niepewna inwestycja.
Dokładnie, a trzeba też na czymś zarabiać.
Środowisko boksu ma problem z freak fightami. Ale, kuźwa, ludzie to lubią, chcą to oglądać! Nie byłeś ciekawy, jak potoczy się walka „Popka” z Burneiką?
Byłem, bo nie miałem pojęcia, co się wydarzy.
Na konferencji prasowej było show, rozmowy o jakichś melonach. Fajnie.
W polskim boksie czegoś brakuje. Czasami tak sobie myślę… Doda kontra Małysz, niech zawalczą 12 rund. Jestem przekonany, że wypełnią halę.
Nie wątpię.
Oczywiście jest idea boksu. To sport olimpijski, który nie powinien łączyć się z pewnymi rzeczami. Tyle że teraz są nam potrzebne takie nowinki. Bo wszyscy ludzie pójdą tam, gdzie jest show. Przejdą do MMA.
Wszystko się liczy. Czasem przechylić szalę może… wygląd hostessy. To jak z jedzeniem. Ok, musi być smaczne, ale nie tkniesz go, jak wygląda nieapetycznie. Na widowisku nie można oszczędzać.
Aleksandr Strecki walczył we Wrocławiu po wydarzeniu wieczoru, przy pustych trybunach. To miała być gala nokautów, a ich było jak na lekarstwo.
Czasami się zdarza. Wyobraź sobie, przez ile godzin rozgrzewasz się w szatni, niczego nie jesz. I o tym właśnie mówię. Jak jest dobrze zorganizowana gala, to nie ma takich wtop. Czy kiedykolwiek na KSW miała miejsce taka sytuacja?
Nie przypominam sobie.
Tam jest perfekcja. A mnie się wydaje, że w boksie na organizacji się oszczędza, nie bierze się ludzi, którzy się na tym znają. Patrz, ty jesteś dziennikarzem. Czy któryś z polskich promotorów do ciebie zadzwonił, poprosił cię o pomoc? Ludzie są pod ręką, tylko nikt nie chce dać im głupie dwa „koła” za parę tekstów. A co to jest dwa „koła”, przy reklamie, jaką można mieć?
Mateusz Borek organizując PBN 7 wziął chłopaków z To Jest Boks.
I myślę, że nie musiał sprzedawać mieszkania. Zrobił zajebistą robotę.
Walki celebrytów w boksie, pociągnijmy temat. To nie byłaby marna komedia? Cytowany Wasilewski zauważa, że w kilka tygodni nie da się nauczyć boksu aktora. Jego występ w ringu wyglądałby śmiesznie.
Ale jak śmiesznie? Widziałeś mojego przeciwnika w Ełku? Nie wiem, czy Małysz z Dodą wyglądaliby gorzej niż ja z nim.
W Ełku miała miejsce przedziwna sytuacja. Zdecydowanie najwięcej osób w hali było na twojej walce. Walce, która nie załapała się do telewizyjnej rozpiski.
Sam zapytałem Mariusza Grabowskiego, jak wygląda sytuacja z Ełkiem.
– Ty, a może chcesz zawalczyć? – zaproponował.
No i pięć dni przed galą sprzedałem sto biletów. Później mówiono, że tylko moi ludzie siedzieli na trybunach. Z Gołdapi, z Olsztyna.
Lekcja na przyszłość. Ty, Cieślak, Parzęczewski powinniście być możliwie jak najwyżej w rozpisce, skoro stoją za wami kibice.
I ja na pewno będę na to nalegał. Jak nie będę w telewizji, to nie będę miał pieniędzy. Wiadomo, czego oczekuje sponsor.
A co do Grabowskiego, robi dobrą robotę. Temat z Ełkiem wyszedł późno, nie byłem nawet do końca przygotowany. Myślę: „o, zawalczę sobie, jedna cyferka w rekordzie więcej”. Ani u niego, ani u Gmitruka nie miałem wcześniej problemów, żeby puścili mnie na wizji. Np. w Tarnowie, z Torresem.
Torres… Pamiętam ten pojedynek. Wyglądało, jakby sędzia ringowy motywował Portorykańczyka. Ten kilka razy chciał się poddać, a sędzia do niego coś na zasadzie: „nie rób sobie jaj, wstawaj”.
I dzięki Bogu. Gdyby pozwolił mu zrezygnować, zupełnie nie rozumiałbym, dlaczego skończyła się walka. A tak było fajne sześć rund. Sprawdziłem się. Był nawet moment, kiedy trochę brakowało mi powietrza.
Ile razy zastanawiałeś się nad zakończeniem kariery?
Szczerze? Po każdej walce, która była do dupy.
W USA przynieśli ci wadliwą wagę, w Lesznie twój przeciwnik popchnął sędziego, za co został zdyskwalifikowany. W twojej przygodzie ze sportem nie brakowało kuriozalnych sytuacji.
Po walce w Lesznie powiedziałem, że nie ma chuja, żebym wrócił. Po paru tygodniach mi przeszło.
Długo byłeś sam dla siebie promotorem. Sprowadzani rywale zawodzili?
Z czarnoskórymi bywało różnie. Np. ten z Gołdapi, gdzie zdobyłem pas WBF, Daniel Wanyonyi. Po rekordzie i wyglądzie sądziłem, że będzie coś lepszego. Zbudowany jak gladiator. Kiedy trafił, pomyślałem: „kurde, może on nie umie boksować, ale jak mu wejdzie, to będzie koniec”. To jak z moimi sparingami u Pawła Paczkowskiego, w Camel Fight Club. Nieważne, że boksersko surowi technicznie, chłopacy idą do przodu. Musisz się z nimi bić, bo jak staniesz w miejscu, to będą cię lali.
Jedyne rozczarowanie?
Nie, kolejne to Dzierżoniów. Przeciwnik ważył zdecydowanie za mało, w Boxrecu miał wpisaną zupełnie inną liczbę kilogramów. Później tłumaczył, że czymś się struł i przez cały lot do Polski rzygał, całkowicie się odwodnił. Dopiero po wypiciu na raz dwóch butelek wody osiągnął podczas ważenia jakieś 73-74 kilo (Opalach walczy w kategorii super średniej).
Biłeś na korpus. U ciebie to klasyka.
Jak był po zatruciu, no to gdzie najlepiej? Głowa nie boli, boli cię brzuch.
W zeszłym roku miałeś walczyć w Turcji. Odwołano galę w związku z groźbą ataku terrorystycznego.
Tak mówili promotorzy.
Wiesz co, ja już we wszystko wierzę. Może nie załatwili sponsorów? Co wtedy najłatwiej zrobić? Kupić kartę, wykręcić numer i powiedzieć „w ten dzień, o tej godzinie, wypierdolę was w kosmos”. Groźba na policję, interes zamknięty. Szczerze mówiąc, cieszyłem się.
Cieszyłeś się?
Tak, bo to zawsze urlop.
Wiesz, ja już jestem na takim etapie, że mam gdzieś, czy będę boksował, czy nie. W sierpniu otwieramy ze wspólniczką catering. Ona ma restauracje, ja pomysł, znaleźliśmy fajną dietetyczkę. Chodzą mi po głowie inne biznesy. Wcześniej napalałem się na boks, bo poza nim nie miałem innego zajęcia. Byłem takim 30-letnim gówniarzem, którzy wciąż szuka siebie, musi coś udowadniać. Kibicom, mediom. A dzisiaj? Mam dwoje dzieci, żonę. Jeżeli komuś mam coś udowodnić, to tylko im.
Bliskim? Co takiego?
Przyjmujmy, że wygrałem walkę. „Super! Jedziemy na wakacje?” – krzyczy mój syn. „Nie, bo tata nie ma pieniędzy”. No i komu ta wygrana coś dała? Tylko mnie. To ja się cieszę, że napiszą o mnie w gazecie. To jest fajne, ale nie oszukujmy się, mnie nie wystarczy półtora tysiąca miesięcznie. Ok, żona – którą bardzo kocham – ma dobrze prosperującą firmę, dajemy radę. Ale jako facet, jak mam się czuć pytając: „Kochanie, pięć dych mi jest potrzebne, na odżywkę”. Czas dorosnąć.
Będziesz jednym z trenerów w programie telewizyjnym Gentleman Boxing.
Ma wystartować w sierpniu. Wezmą w nim udział różni biznesmeni, którzy kiedyś liznęli trochę boksu. Przed laty trenowali ten sport hobbystycznie, ale porzucili go na rzecz biznesu. Jeżeli chcą jeszcze raz spróbować, dajemy im możliwość wyjazdu na obóz z fachowcami. Obok mnie, trenerami w Gentleman Boxing będą Miszkiń, Wilczewski i Złotkowski.
Złotkowski fantastycznie sprawdza się jako trener stójki zawodników MMA.
Robi mega karierę, jest wszędzie.
Wracając do programu. Zwieńczy go turniej finałowy. Uczestnicy będą się bić między sobą.
Z nowości. Wdrażasz Fit Boxing Cup. Obozy bokserskie, na których – poza trenerami, byłymi pięściarzami, dietetykiem – będzie obecny również psycholog.
Psycholog jest ważny, potrzebny, szczególnie w sporcie. O niektórych rzeczach nie powiesz żonie, nie powiesz kolegom. Chociaż to może głupio brzmi: „idę do psychologa”.
W dzisiejszych czasach już chyba nie.
Może w Warszawie. W Olsztynie jak powiesz, że idziesz do psychologa, to ludzie od razu myślą, że masz coś z deklem. Tutaj mamy pana, który przygotowywał mentalnie Mariusza Wacha do walki z Kliczko. Byłem u niego dwukrotnie, namówiła mnie na to żona.
Stawiałeś opór?
Na początku byłem przeciwny. Oglądałem Bad Boys 2. Martin Lawrence leży na kozetce i rozmawia z panią psycholog. „Woosa”.
Przełamałem się. Poszedłem i tak się otworzyłem, że godzina to było za mało. Rozmawialiśmy o tym, gdzie jest w życiu miejsce rodziny, gdzie sportu. Ja bardzo poświęcałem się dla boksu.
Kosztem rodziny, rozmawialiśmy o tym.
Zapytałem go, co mogę zmienić. „Ty jesteś kimś” – mówi. I zamiast 50 zł, dziś biorę za trening personalny stówę. Mam tych samych ludzi, a mniej roboty. Mało tego. Odkąd z usług tego człowieka korzysta firma żony, jej obroty wyraźnie skoczyły. Lubię jak żona czuje się dobrze, więc nie raz sam wychodzę z inicjatywą: „no idź do niego, dawno nie byłaś”.
Usamodzielniłeś się?
To może złe słowo. Samodzielny byłem zawsze. Przecież w wieku 24 lat z dnia na dzień przeprowadziłem się do Polski.
W Niemczech miałeś swoje przygody.
Oj, miałem. Po śmierci ojca strasznie się pogubiłem.
Zginął na skutek wypadku samochodowego podczas majówki.
Miałem wielomiesięczny epizod. Bawiłem się, jak nie tu, to tam. Było tego bardzo dużo. Jak po dwóch-trzech miesiącach zobaczyli mnie znajomi, myśleli, że mam AIDS. Tak wyglądałem. 66 kilogramów, czarne oczy.
Czyli w grę wchodziło nie tylko alkohol?
Nie tylko, nie ma co ukrywać. Paradoksalnie, jestem zadowolony, że próbowałem różnych rzeczy akurat w tamtym okresie – w wieku 17, 18 lat. Nie miałem żony, rodziny. I dzisiaj wiem, czym grozi takie postępowanie. Nie zaryzykuję.
Dużo pamiętasz z dawnych imprez?
Prawie nic. No bo co? Tańczyłem, spałem, tańczyłem, spałem. Taki ciąg. I co ja z tego mam?
To przeświadczenie jest najgorsze?
Obok świadomości, ile wydało się kasy.
Mówi się, że Łukasz Janik przehulał wszystko, co zarobił za walkę z Drozdem. Nie wiem, czy to dokładna kwota, ale mogło chodzić nawet o 150 tys. dolarów.
Bardzo mi go szkoda, widać, że chłopak pogubił się strasznie. Nie powinni dopuścić go do walki z Balskim. Balski to młody, silny koń, to mogło się inaczej skończyć. Miszkiń miał rację, Janik jest chory. Te reakcje, jego twarz. No sorry, wygląda jak psychol. Widać, że brakuje mu pieniędzy. A co on umie? Umie boksować, bardzo dobrze, więc tak stara się zarabiać. A wieku i organizmu nie oszukasz. To, co ja robiłem w wieku 17 lat, było jego codziennością przez ostatnich parę. Nie życzę mu źle, ale myślę, że to jeszcze mu się odbije.
Zadłużałeś się?
No pewnie, to było nieuniknione. Chodzi o kwoty, na które normalny człowiek musiałby bardzo dużo pracować. Pieniądze wyrzucone w błoto. Dzięki Bogu, mam mega mamę. To wobec niej mam największy dług, dług wdzięczności. Ile ona kasy musiała na mnie wywalić… Odradzam każdemu taki styl życia.
W Niemczech byłeś sparingpartnerem pięściarzy Uniwersum. Niemieccy trenerzy nie próbowali wybić ci z głowy przedłużających się w nieskończoność weekendów?
Nieraz dostałem z liścia. Trener miał pod sobą wszystkie bramki w Kolonii i pod koniec moich szaleństw zapowiedział, żeby nigdzie mnie nie wpuszczano.
Przejąłeś najgorsze nawyki od ulubionego Mike’a Tysona…
Uspokoiłem się. W sobotę byłem na dyskotece. Pierwszej od 5 lat.
W Niemczech byłeś od szóstego do dwudziestego czwartego roku życia. To prawda, że walczyłeś tam pod fikcyjnym nazwiskiem? Miałeś alternatywną karierę?
No co ty?
Miałeś być chłopcem do bicia, dostarczycielem zwycięstw. Oficjalnie pierwszy zawodowy pojedynek stoczyłeś w 2011 roku w Olsztynie, nieoficjalnie kilka lat wcześniej.
A tak. Dobre, nie? Ciekawe, czy teraz by przeszło? Muszę do jakiegoś innego kraju wyjechać, jakoś inaczej się nazwać. Po co mi te dwie porażki w rekordzie? Chce mieć same nokauty! Może Dominikana, jak sądzisz? Za kilka lat przyjdę do ciebie na kolejny wywiad i powiem głośno: „to ja”.
Płacisz ludziom za pozytywne komentarze?
Kurde, znowu mnie złapałeś! A napisałbyś coś pozytywnego?
Za ile?
No widzisz. Jak ktoś chce, to zrobię przelew. Dajcie mi tylko numer konta.
Gówno prawda. Jakie pozytywne komentarze? Wejdź na Bokser.org, co tam o mnie piszą? Że nie jestem sportowcem, że nie mam czego szukać w boksie.
Przejmujesz się?
Przejmowałem, kiedyś strasznie brałem to do siebie. Upierałem się, że będę próbował. Teraz nie jestem już tak napalony na ten boks, widzę, ile tu jest złej krwi. Mam pomysły na życie. Wreszcie, bo długo ich szukałem. Jedną walkę stoczę jeszcze na pewno, sam dla siebie, żeby zakończyć pewien etap. Ja nie muszę się z nikim pożegnać, nie jestem Gołota.
A właśnie, wiesz jak zdobywam sponsorów?
Nie. Wiem, że masz ich sporo.
Bo im grożę! Nie mówiłem tego nikomu, muszę tę prawdę wreszcie z siebie wyrzucić. Jadę do firmy i grożę, że ich podpalę, jeżeli nie dadzą mi tyle i tyle.
Pewnie podpaliłeś ten wieżowiec, którego mieszkańcom później pomogłeś.
(Opalach przytłumionym głosem) Tylko nie mów tego głośno.
Jesteś wojownikiem dziecięcego uśmiechu, sporo działasz charytatywnie.
W tamtej konkretnej sprawie chodziło o konkretne mieszkanie. Bo tylko jedno, szczęśliwie, spłonęło. Przyjaciel poprosił mnie, żebym jako osoba medialna udostępnił informację, że rodzina zbiera na remont. Telewizja regionalna, lokalna gazeta podchwyciły temat. Załatwiliśmy przez znajomych ekipę i wszystko dobrze się skończyło. Pani, której zrobiliśmy mieszkanie, dała mi w prezencie bardzo fajnego whiskacza. Fakt, że już go nie mam, ktoś mi zabrał. Nie jestem pewien kto, nie pamiętam. (śmiech)
Podobno Opalach nie powiedział w życiu pół słowa prawdy.
I jest gangsterem, jak każdy. Tak ludzie w Olsztynie myślą o Opalachu, w końcu jeździ dobrym samochodem i nie pracuje. No dobra, mam fart, nie chodzę codziennie do pracy na 8 godzin, ale robię różne inne rzeczy. Nie jest tak, że siedzę na dupie i szlajam się po restauracjach.
Co niby zmyśliłem?
No właśnie według niektórych, że jesteś sportowcem. Słyszałem, że dzień przed galą w Radomiu piłeś wódkę, a tuż przed wyjściem na ring objadałeś się makaronem.
Niemożliwe, daję słowo na swojego dzieciaka. Przecież trener nie wszedłby ze mną do ringu. A i sam bym sobie tego nie zrobił, nie ma szans. Kto opowiada takie rzeczy?
Dziennikarz nie zdradza swoich informatorów. Mogę ci powiedzieć natomiast, skąd te plotki. Ponoć byłeś pewny wygranej, ponieważ przed galą zawsze trenujesz z przyszłymi rywalami. Nawet to, jak mają upadać.
Tak, tak, tydzień przed. Zawsze jadę do nich do domu, opłacam sobie hotel, wszystko. Złapali mnie, kuźwa. Kończę karierę. Kończę karierę od razu!
Wszystkie te zarzuty… Wychodzi na to, że jestem mega bogaty. Musiałbym wydawał pieniądze na tyle rzecz, że chyba nie byłoby mnie stać na jedzenie.
Z Ajetoviciem to słaby biznes zrobiłeś.
Prawda? Bardzo słaby, miał przegrać.
Chyba, że chodziło wyłącznie o to, że ma cię nie znokautować.
Napisz, że go opłaciłem. Lał mnie, w szpitalu miałem podejrzenie krwawienia mózgu. Ale tak, zapłaciłem za to. I to grube pieniądze, to była federacja IBF. Ból głowy przez następne dwa tygodnie był mi, kurwa, potrzebny.
To są takie historie, po których nie chce się już boksować…
Mogłeś wszystkim tym, którzy nazywają cię tchórzem, pokazać, jak bardzo się mylą. Wystarczyło przyjąć propozycję walki z Talarkiem. Oferował ci od siebie ekstra 5 tys. zł.
Wiesz kiedy przyjąłbym taką walkę? Trzy-cztery lata temu. Wtedy byłaby mi ona potrzebna. Ja inwestowałem w swoją karierę, dlaczego mam zaryzykować? Za co? Za 5 tys. złotych? Nie. Za 100 tys. – mogę. Mogliby mnie nawet oszukać, ok, ale ja miałbym sto tysięcy. Pięć „koła” to chuj nie pieniądz, proszę cię. Trener dwa, drugi trener tysiąc, a jeszcze odżywki.
Pamiętasz, był kiedyś temat walki z Miszkiniem? Od razu mówiłem: „panowie, chętnie, tylko dajcie mi jakąś satysfakcjonującą ofertę”.
Teraz walki umawia się przez Twittera. Ile razy otrzymałeś ofertę występu na gali sms-em?
A zdarzyło się, zdarzyło. Dostałem zapytanie od promotora, czy chcę walczyć z jego zawodnikiem. Była kwota. Powiem ci szczerze. Myślę, że na weekend z rodziną w hotelu by mi nie wystarczyło.
Słuchaj, ja mam 31 lat. Już mi się nie chce, nie chce mi się szarpać. Dlatego nie będę brał żadnej walki z Polakami, póki pieniądze nie będą takie, że na pół roku będę miał spokój.
Gdzie leży problem polskiego boksu?
Wiesz co, tak patrząc na to wszystko… Ludzie obrabiają sobie dupy. Mają problem sami ze sobą, nie mogą się dogadać. Wolą robić sztuczny szum niż podejść do tematu sportowo. Jeden mówi: „twoi pięściarze są chujowi”, drugi: „ale lepsi od twoich”. Nic prostszego, mierzmy ich ze sobą. No ale pan X wie dokładnie, że jego człowiek może przegrać, więc krzyczy: „no dobra, to daj mi milion”. Y oczywiście nie da mu miliona, bo go nie ma. X ma tego świadomość. I koniec tematu, pozostaje znów obrażanie na Twitterze. Życie jak w Madrycie.
ROZMAWIAŁ HUBERT KĘSKA
Fot. Jakub Chmielewski, archiwum prywatne Przemysława Opalacha