Jeden z najzdolniejszych polskich siatkarzy ostatniej dekady. Nie skończył jeszcze 20 lat, a już ma na swoim koncie dwa tytuły mistrza świata (kadetów i juniorów) oraz dwa mistrzostwo Europy (także kadetów i juniorów). Kapitan reprezentacji, która kilka dni temu zadziwiła świat – wygrała MŚ U-21 w imponującym stylu: w finale demolując 3:0 Kubę. Dla biało-czerwonych była to… 48. wygrana z rzędu. Dlaczego jego zespół tak często wkurza na parkiecie rywali? Kto w drużynie parodiuje Tomasza Hajtę? Po jakim meczu musiał blokować kibiców na Instagramie? Zapraszamy do lektury rozmowy z Kubą Kochanowskim.
Trener Jakub Bednaruk opisał mi reprezentację, w której grałeś: „ich atutem są nie tylko umiejętności ale i charakter. To są takie bandziorki. Goście, którzy ze wszystkimi chcą się lać.”
Dało się zauważyć, że podczas różnych meczów, najczęściej tych najważniejszych, pokazywaliśmy agresywną postawę. Oczywiście nie chodziło o to, by kłócić się z przeciwnikiem dla przyjemności. My po prostu prowokowaliśmy inne drużyny licząc, że dzięki temu stracą koncentrację, co pomoże nam wygrać. Poza tym dzięki wyzwalaniu sporej dawki emocji, sami prezentowaliśmy się lepiej, to nas nakręcało. Nauczyliśmy się takiego podejścia, kiedy kadra jako SMS Spała grała w I lidze.
Bywaliście tak niepokorni, jak polscy piłkarze ręczni.
Tak, ale pamiętajmy, że siatkówka to nie jest sport kontaktowy. U nas, jeśli ktoś się chce na kimś wyżyć, nie może rywalowi po prostu podstawić nogi, żeby wypierdzielił się na ziemię. Trzeba wykazać dużo więcej kreatywności, by odegrać się na przeciwniku.
Wewnątrz tak charakternego zespołu dochodziło do zawirowań?
Jak w każdych większych skupiskach ludzi. Ale obyło się bez drastycznych historii, nie skakaliśmy sobie do gardeł.
Mimo to w wyniku konfliktu jakiś czas temu drużynę opuścił Kamil Droszyński.
Ja bym tego konfliktem nie nazwał. On po prostu nie dogadał się z trenerem i postanowił, że zrezygnuje z reprezentacji. Był niezadowolony, bo chyba uważał, że za mało gra. Kiedy wyjeżdżał, powiedział, że nic do nas nie ma, że to sprawa między nim a naszym szkoleniowcem. Nie mogliśmy go przecież powstrzymywać, Kamil to dorosły facet.
Udało wam się wygrać 48. kolejnych spotkań, to niespotykana passa. W związku z nią czuliście pewnie presję, którą rozładowywaliście m.in. poprzez żarty. W internecie krąży filmik, na którym jeden z was parodiuje Tomasza Hajtę.
Zrobił to Mateusz Masłowski, który jest największym jajcarzem w zespole. Akurat pokonaliśmy na mistrzostwach świata Iran, byliśmy w fantastycznych humorach, więc powiedział przed kamerą, że chciałby przypomnieć ich słynny skład z któregoś tam roku (śmiech). Zresztą parodiowaliśmy wtedy nie tylko Hajtę, ale i kilka innych osób, trwało to z piętnaście minut, potem ktoś zmontował z tego zabawny filmik.
Najgrubszy dowcip jaki wyciął na zgrupowaniach kadry Masłowski?
Szczerze? Z nim każdy dzień to jest dowcip! Jak idziesz korytarzem w akademiku i spotkasz Mateusza, możesz być pewien jednego: to nie będzie czysto merytoryczna rozmowa pod hasłem „jak ci się spało, co jadłeś na śniadanie” i takie tam. Nie, on od razu sypnie czterema żartami, potem wspomni mecz, a potem znowu opowie jakiś dowcip.
Zawodnikom z waszej reprezentacji nie grozi sodówka? Nie masz po przebudzeniu myśli w stylu ”ale zajebisty ze mnie środkowy, MVP mistrzostw świata”?
Sodówka grozi wszystkim, więc trzeba pracować nad tym, żeby nie uderzyła do głowy. Ja mam bardzo dużo znajomych, którzy mnie sprowadzają na ziemię. Niektórzy po osiągnięciu sukcesu chełpią się pośród swoich przyjaciół wynikami, dzięki czemu zyskują u nich jeszcze większe uznanie. Gdybym spróbował zachować się podobnie w stosunku do bliskich mi ludzi, zostałbym wyśmiany i od razu postawiony do pionu.
Słyszałem za to, że jesteś obrażalski. Ponoć gdy jechaliście na mecz do Pyrzyc z Olsztyna, autokar jeszcze nie opuścił miasta, a ty już strzeliłeś focha na swoich kolegów. Dlaczego?
Wiesz co, miałem wtedy 15 lat, szczerze mówiąc to nie pamiętam szczegółów. Ciężko mi powiedzieć czy wtedy byłem obrażalski, być może tak, nie wykluczam. Ale wydaje mi się, że dojrzałem i teraz zachowuje się normalnie.
Poza tym grasz na tyle dobrze, że Ferdinando De Giorgi powołał cię do szerokiej kadry na mistrzostwa Europy. Włoch pominął za to dużo bardziej doświadczonych środkowych, takich jak Andrzej Wrona, Piotr Nowakowski czy Marcin Możdżonek.
Czuję satysfakcję z osiągniętego celu, czyli z tego, że znalazłem się w tej drużynie. Ale też wiem, że w Polsce na mojej pozycji jest wielu zawodników, którzy prezentują wyższy poziom. Na dziś nie jest tak, że wygrałbym rywalizację sportową z Nowakowskim czy Możdżonkiem. Ci goście mają dużo więcej doświadczenia i umiejętności. Ale kto wie, może powołanie mnie do kadry trenerzy traktują jako swego rodzaju inwestycję w przyszłość, która za jakiś czas się zwróci? Mam nadzieję, że tak właśnie będzie.
Co musisz poprawić w swojej grze, aby wskoczyć na jeszcze wyższy poziom?
Najwięcej pracy czeka mnie nad blokiem, zdecydowanie.
A właśnie – zdarzyło ci się zablokować kogoś poza parkietem, chociażby na Facebooku?
Na Instagramie. Po zwycięstwie nad Iranem pod jednym ze swoich zdjęć miałem bardzo dużo nieprzyjemnych komentarzy ze strony fanów tej drużyny. Niektórzy ludzie byli tak natarczywi, że musiałem im „uciąć” dostęp do mojego profilu.
W ostatnim sezonie w Indykpolu AZS-ie Olsztyn współpracowałeś z Danielem Plińskim, byłym reprezentantem Polski, który jest od ciebie 19 lat starszy. Czego się od niego nauczyłeś?
To jest mega cwaniak boiskowy. Wie kiedy na kogoś krzyknąć, kiedy wtrącić jakąś uwagę. Dzięki niemu troszkę inaczej patrzę też na siatkówkę od strony taktycznej, poza tym uważnie obserwuję Daniela na bloku, to naprawdę pomaga mi się rozwijać.
W debiutanckim sezonie w PlusLidze zdarzało ci się uprawiać trash-talking z dużo starszymi rywalami?
Tak, ale na pewno nie w takim wymiarze, jak robiłem to w reprezentacji w meczach z rówieśnikami. Generalnie to skupiałem się na swojej robocie, a kłótniami z przeciwnikami zajmowali się starsi koledzy, którym z racji doświadczenia wychodzi to pewnie lepiej (śmiech).
Z seniorami kłóciliście się za to non-stop w SMS-sie Spała.
Fakt. W pierwszej lidze tak już jest, że wielu siatkarzy twierdzi, iż coś im się należy ze względu na wiek. Kiedy grali więc z nastolatkami, uważali, że my nie mamy prawa zaczepiać ich pod siatką, bo jesteśmy gówniarzami i powinniśmy okazywać starszym szacunek. Nie zgadzaliśmy się z tym, przecież gdy walczymy ze sobą na tym samym parkiecie po dwóch stronach siatki, to wszyscy jesteśmy równi, wszyscy chcemy wygrać mecz. Oj, wiele osób nie wytrzymało wtedy ciśnienia przez naszą bezczelność.
Zdobyliście nawet wicemistrzostwo ligi.
Prawda, bardzo nad tym ubolewam. Marzyliśmy o zajęciu pierwszego miejsca, ale w piątym spotkaniu finału przegraliśmy z GKS-em Katowice u nich. Grali lepiej, ale do dziś mnie to boli, ponieważ uważam, że rywal był w naszym zasięgu.
Jaki jeszcze mecz z tamtych czasów zapadł ci w pamięć?
Kiedy byłem w drugiej klasie liceum, podejmowaliśmy u siebie Wyszków. To była mocna drużyna, która wygrywała wszystko i szła na mistrza. Pokonali bodaj trzynastu kolejnych rywali, ale nam nie dali rady. Porażka wzbudziła ich złość, doszło do sporej kłótni.
Jak w ogóle żyło się młodym chłopakom w Spale? Umówmy się – Los Angeles to to nie jest.
Wyjeżdżając tam trzeba wiedzieć czego się chce. Jeśli siatkówka jest drugą czy trzecią najważniejszą rzeczą w życiu, a pierwsze miejsce zajmuje sobotnie wyjście na imprezę i piwo z kumplami, to w ogóle nie ma sensu tam jechać. Natomiast jeśli ktoś jest ukierunkowany na ciężką pracę, jeśli traktuje to jako trzyletni obóz, który zdecydowanie podniesie umiejętności, to naprawdę warto tam zamieszkać. Atmosfera spokoju wynikająca między innymi z bliskości lasu bardzo pomaga w treningu.
Masz ciekawe ksywki. Jedną z nich jest „Przepona”.
Umarła ze cztery lata temu, ale rzeczywiście funkcjonowała przez dobry rok. W gimnazjum mieliśmy taką grę: jeden chłopak kładł się na łóżku, napinał brzuch, a drugi z całej siły uderzał w niego piłką. Ot taka zabawa wymyślona przez dzieciaki, nieważne. W każdym razie dwa razy z rzędu zostałem trafiony w przeponę, a wiadomo, że to odbiera dech. Przy kolejnej próbie zacząłem więc krzyczeć „tylko nie w przeponę”, co oczywiście koledzy podłapali i o, przezwisko gotowe.
Mówili też na ciebie „Przeszczep”.
Chciałem się podrapać po plecach, zrobiłem to bardzo energicznie, w efekcie czego aż się… uderzyłem. Kolegów to rozbawiło, uznali, że mam strasznie dużą ruchomość w barku, długie ręce i spore dłonie i tak stałem się „Przeszczepem”. Na szczęście ta ksywka też nie przetrwała.
W przeszłości ćwiczyłeś m.in. piłkę ręczną, dlaczego nie jesteś teraz szczypiornistą?
Moja mama jest trenerką siatkówki. Kiedyś wysłała mnie na zajęcia i przez chwilę pilnowała, żebym chodził. Ale nie musiała się specjalnie starać, bo od razu mi się spodobało i wiedziałem, że to chcę robić. Co ciekawe, tej dyscypliny spróbowałem „na końcu”. Wcześniej chodziłem na zajęcia handballa, uprawiałem żeglarstwo i piłkę nożną.
Na końcu spytam jeszcze o twoją przyszłość. Po udanym mundialu i debiutanckim sezonie w PlusLidze nie masz wrażenia, że Olsztyn jest dla ciebie za mały?
Nie, wielkość klubu tworzą ludzie, a wokół mnie są naprawdę fajne postaci. Wspomniany Daniel Pliński, Paweł Woicki, Roberto Santilli – to są duże nazwiska. Dopóki mogę trenować i grać w takim gronie, to chętnie zostanę w obecnym miejscu pracy.
Ponoć interesowała się tobą ZAKSA Kędzierzyn Koźle.
Trenerem tego klubu został Andrea Gardini, z którym pracowałem przez rok. Myślę, że nasze drogi jeszcze kiedyś się zejdą, ale na razie się od tego odcinam, jeszcze przez sezon mam ważny kontrakt w Indykpolu, więc na razie nie myślę o żadnym transferze.
ROZMAWIAŁ KAMIL GAPIŃSKI
Fot. 400mm.pl