Pamiętacie jeszcze Marcina Kusia? Polonia Warszawa, Lech, QPR, Torpedo Moskwa, Korona, Instanbul BB. Przymierzany do kadry kilku selekcjonerów – postawił na niego Zbigniew Boniek, Janas testował go tuże przed mundialem, w 2007 świetnie sprawdził się w testmeczu z Finlandią, który jednak… był ostatnim jego występem z orzełkiem na piersi. Jego karierę pokrzyżowały kontuzje – przez zerwane więzadła posypały się przenosiny do Hannoveru 96, podobna historia z transferem do Legii. Spory talent, który mógł zrobić znacznie większą karierę.
Pięć lat temu, gdy grał jeszcze dla zespołu ze Stambułu, zrobiliśmy z nim obszerny wywiad. Zapraszamy.
Tylko, że na ogromny stadion, na którym rozgrywacie mecze, przychodzi garstka ludzi.
No, niestety. Występujemy na obiekcie olimpijskim, ponad 80 tysięcy miejsc, powinno to cieszyć, ale… Jak gramy zwykły mecz ligowy, to tych kibiców jest śmiesznie mało. Przyjezdnych jest więcej, niż naszych. Stambuł jest ogromny, napływa ludność z całej Turcji, jacyś turyści i wychodzi, że nasze mecze oglądają przypadkowi ludzie.
Kiedyś powiedziałeś, że granica między miłością a nienawiścią jest w Turcji bardzo cienka. Ale ty chyba jej nie odczułeś na własnej skórze.
Fakt, nie odczuwamy presji, bo nie ma jej z żadnej strony. Na pewno nie od kibiców, od mediów też raczej nie, może trochę od działaczy. Tylko, że my też nie mamy prywatnego sponsora, właścicielem jest miasto. O tej granicy więcej wiedzą jednak Grosicki i Mierzejewski, oni grają w małych miastach, jeśli w ogóle możemy je nazwać miastami, ale przyjmijmy, że można. Jak wygrywają, to jest wszystko pięknie i cacy, ale jak przegrywają, to może dojść nie tyle do rękoczynów, co do bardzo nieprzyjemnych sytuacji. Kibice w Turcji, zresztą całe społeczeństwo, to bardzo niecierpliwi ludzie.
Wyjeżdżałeś cztery lata temu, jako jeden z pierwszych, pewnie trochę przestraszony.
Oczywiście, że przestraszony. Wiadomo, jaką Polacy mieli opinię o Turcji. Jeszcze kilkanaście lat temu dziadkowie jeździli tam na handel. Przeprowadzaliśmy się z żoną pełni obaw – roczna córeczka, inna kultura, jakaś pomoc medyczna, specjalistyczna. Nie mieliśmy pojęcia, co z tego wyniknie. Jak pojechałem wcześniej na testy medyczne, gdzie przebadali mnie w najnowocześniejszy sposób, niesamowicie dokładnie, to trochę się uspokoiłem. Dziś wiem, że trafiliśmy idealnie.
Jeszcze te „zachęcające” opowieści Mirka Szymkowiaka, który w Turcji definitywnie rzucił piłkę…
Opowiadał, że w Trabzonie nic nie ma, że barany chodzą po ulicach. Masakra. Czytałem o tych jego przeżyciach, dała mu Turcja popalić. Tylko, że Trabzon to małe miasteczko – dobra, niech już będzie, że miasto. Masz tam dom, bazę treningową i jedną ulicę ze sklepami. Koniec. Może człowiekowi odwalić.
(…)
„Chcę regularnie występować w reprezentacji, a z Turcji powinno być mi do niej znacznie bliżej”.
I strasznie się pomyliłem. Miałem jednak prawo tak myśleć, bo jechałem do mocniejszej ligi, która teraz odjechała nam jeszcze bardziej. Odkąd trenerem został Smuda, to z nikim nie miałem… A nie, przepraszam, raz trener Zieliński dzwonił, żebym mu pomógł załatwić akredytację. Tyle. Ł»adnego telefonu, żadnego smsa, czy w ogóle żyje. Nie mogłem przecież zadzwonić do Smudy i krzyknąć: Heloł, ja też tu jestem! Bądźmy poważni.
Nie pomógł twój apel na naszych łamach, że do Stambułu leci się tylko dwie godziny.
(śmiech) Smuda samolotem latał, ale gdzie indziej. W pierwszym roku czułem dużą złość, potem mi przeszło. Kilka miesięcy przed Euro niektórzy dostawali bardzo, bardzo naciągane powołania, a tymi, którzy grali regularnie za granicą – nie mam już na myśli tylko siebie – nikt się nie interesował… Dziwnie mi się oglądało tę reprezentację na Euro. Już kiedyś mówiłem, że część zawodników to siódma woda po kisielu. W pierwszym meczu turnieju niektórzy ewidentnie zawiedli, ale w dwóch kolejnych grali po 90 minut. Oglądałem ostatnio wywiad ze Smudą i powiem szczerze, że nie potrafię tego pana zrozumieć. Przed Euro mówiono, trener też, że jasnym celem jest awans z grupy, my w tej grupie zajmujemy ostatnie miejsce, a on na to: Niczego bym nie zmienił! Sorry, ale ja tego nie pojmuję.
Nikt nie rozumie.
Albo trener nie potrafi przyznać się do jakichkolwiek błędów, albo naprawdę uważa, że wszystko było w najlepszym porządku. Nie wiem, co gorsze.