Reklama

Marcin Kuś: Kadra? Zieliński raz zadzwonił… po akredytację

redakcja

Autor:redakcja

04 lipca 2012, 09:26 • 15 min czytania 9 komentarzy

– Oglądałem ostatnio wywiad ze Smudą i powiem szczerze, nie potrafię tego pana zrozumieć. Przed Euro mówiono, trener też, że jasnym celem jest awans z grupy, my w tej grupie zajmujemy ostatnie miejsce, a on na to: „niczego bym nie zmienił”! Sorry, ale ja tego nie pojmuję. Albo trener nie potrafi przyznać się do jakichkolwiek błędów, albo naprawdę uważa, że wszystko było w najlepszym porządku. Nie wiem, co gorsze – mówi jeden z najbardziej lekceważonych przez byłego selekcjonera zawodników, Marcin Kuś, zawodnik tureckiego Istanbul BB… O rzuceniu piłki, problemach z wizą, nietypowej koszulce, straceniu przytomności, Panu Piłkarzu, fochach Małeckiego i dziwnych powołaniach do kadry porozmawialiśmy tuż przed jego powrotem do Turcji.

Marcin Kuś: Kadra? Zieliński raz zadzwonił… po akredytację

Masz w ogóle po co wracać? Podobno nowy trener już cię nie chce, tak doniosły polskie media.
Wiesz, donosić można różne rzeczy. Zawsze jak przychodzi nowy szkoleniowiec, to chce coś zmienić, poukładać wszystko po swojemu. Ja jestem spokojny, mam umowę ważną przez rok i to treningi pokażą, czy ze mnie zrezygnują. Klubu na razie nie szukam.

A trener ci nie mówi, żebyś jednak szukał?
Nie do końca. Rozmawiałem tylko z dyrektorem klubu, powiedział, że jak ktoś się po mnie zgłosi, to nie będą robić problemów. I tyle. Nikt mnie stamtąd nie wyrzuca.

Jeszcze niedawno przez kilka sezonów prowadził was Abdullah Avci, teraz po raz kolejny dochodzi do zmiany.
Avci zapisał się na wielu kartach historii klubu, pracował w nim przez sześć lat. Obejmował zespół w niższej lidze, tworzył tę drużynę od podstaw, zrobił awans i w ekstraklasie też się odnalazł. Objął ostatnio reprezentację Turcji, a nas przejął jego asystent Arif Erdem. Wielka postać, mnóstwo meczów w kadrze i żywa legenda Galaty. Doprowadził nas do końca rozgrywek, a dziś przychodzi Carlos Carvalhal, ostatnio w Besiktasie nie przetrwał nawet sezonu. Natomiast sam klub, chociaż istnieje od dwudziestu lat, to symbol stabilizacji organizacyjnej i finansowej.

Tylko, że na ogromny stadion, na którym rozgrywacie mecze, przychodzi garstka ludzi.
No, niestety. Występujemy na obiekcie olimpijskim, ponad 80 tysięcy miejsc, powinno to cieszyć, ale… Jak gramy zwykły mecz ligowy, to tych kibiców jest śmiesznie mało. Przyjezdnych jest więcej, niż naszych. Stambuł jest ogromny, napływa ludność z całej Turcji, jacyś turyści i wychodzi, że nasze mecze oglądają przypadkowi ludzie.

Reklama

Kiedyś powiedziałeś, że granica między miłością a nienawiścią jest w Turcji bardzo cienka. Ale ty chyba jej nie odczułeś na własnej skórze.
Fakt, nie odczuwamy presji, bo nie ma jej z żadnej strony. Na pewno nie od kibiców, od mediów też raczej nie, może trochę od działaczy. Tylko, że my też nie mamy prywatnego sponsora, właścicielem jest miasto. O tej granicy więcej wiedzą jednak Grosicki i Mierzejewski, oni grają w małych miastach, jeśli w ogóle możemy je nazwać miastami, ale przyjmijmy, że można. Jak wygrywają, to jest wszystko pięknie i cacy, ale jak przegrywają, to może dojść nie tyle do rękoczynów, co do bardzo nieprzyjemnych sytuacji. Kibice w Turcji, zresztą całe społeczeństwo, to bardzo niecierpliwi ludzie.

Wyjeżdżałeś cztery lata temu, jako jeden z pierwszych, pewnie trochę przestraszony.
Oczywiście, że przestraszony. Wiadomo, jaką Polacy mieli opinię o Turcji. Jeszcze kilkanaście lat temu dziadkowie jeździli tam na handel. Przeprowadzaliśmy się z żoną pełni obaw – roczna córeczka, inna kultura, jakaś pomoc medyczna, specjalistyczna. Nie mieliśmy pojęcia, co z tego wyniknie. Jak pojechałem wcześniej na testy medyczne, gdzie przebadali mnie w najnowocześniejszy sposób, niesamowicie dokładnie, to trochę się uspokoiłem. Dziś wiem, że trafiliśmy idealnie.

Jeszcze te „zachęcające” opowieści Mirka Szymkowiaka, który w Turcji definitywnie rzucił piłkę…
Opowiadał, że w Trabzonie nic nie ma, że barany chodzą po ulicach. Masakra. Czytałem o tych jego przeżyciach, dała mu Turcja popalić. Tylko, że Trabzon to małe miasteczko – dobra, niech już będzie, że miasto. Masz tam dom, bazę treningową i jedną ulicę ze sklepami. Koniec. Może człowiekowi odwalić.

Ty trafiłeś do zupełnie innego świata.
Stambuł to gigantyczne miasto, kilkanaście milionów ludzi. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki, wszystko można załatwić. Początki były ciężkie – pięć razy dziennie odgłosy z meczetów, zupełnie inna kuchnia, no i jazda samochodem. Wyjeżdżałem na drogę i od razu gul mi skakał. Wszyscy na ciebie trąbią, zajeżdżają ci drogę, wyprzedzają nie z tej strony, przejeżdżają na czerwonym. Niby są przepisy, ale liczy się tylko jedna reguła: kto pierwszy, ten lepszy. Czy po pierwszeństwie, czy nie, czy z prawej, czy z lewej – nic nie ma znaczenia.

I dozwolone pół promila we krwi.
Nie testowałem (śmiech). Chłopaki z Besiktasu poszli krok dalej, mieli po półtora. Jeden skończył na torach tramwajowych…

Zaskoczyła cię czymś Turcja?
Profesjonalizmem. Wszystkie kluby pierwszej i drugiej ligi mają swoje bazy treningowe, na stadionie gra się tylko mecze. Siłownia, gabinet odnowy, gabinet masażystów i takie rzeczy. Nigdy nie brakuje sprzętu, zawsze masz przygotowany strój. Najbardziej zdziwiło mnie jednak podejście trenerów do odżywiania. Jak chcesz, to codziennie jedz frytki i pij trzy litry coli, bylebyś grał na sto procent. W drodze na mecz moglibyśmy się zatrzymać, kupiłbym colę, zjadł coś niezdrowego, a trener nie powiedziałby słowa. W Polsce, jakby mnie zobaczył, od razu kara taka, że głowa boli.

Reklama

W Istanbul BB po kieszeni też dają?
Mamy regulamin, są finansowe kary, ale trenerzy traktują je raczej z przymrużeniem oka. Najgorzej jednak, jak nie przyjdziesz na trening. Mieliśmy kiedyś dwóch takich, którzy co chwila wpłacali do kasy. Notoryczne spóźnienia już nawet nie na zbiórkę, ale na zajęcia.

Gdy wyjeżdżałeś, to wielu ci zazdrościło – trafił tureckie wczasy. Tak wtedy myślano.
Ale to nie były i nie są wakacje. Czas pokazał, jak bardzo pomylili się kibice i dziennikarze. Dziś widać, jak silna jest ta liga, jak uznani w Europie piłkarze tam trafiają.

Teraz zapanowała u nas moda na wyjazdy do Turcji.
Bo to dobra liga dla Polaków. Jest niezły poziom sportowy, organizacja stoi na najwyższym poziomie i są większe zarobki. Przebicie finansowe jest niemałe. Pewne rzeczy mogą niektórym nie odpowiadać, ale pieniądze to rekompensują. W Turcji jest bardzo przyjazny dla klubów system podatkowy, odprowadzane są naprawdę niewielkie kwoty. Dzięki temu kluby mogą ściągnąć prawdziwe gwiazdy. Świeży przykład – Kuyt w Fenerbahce. No, czymś go przekonać musieli.

Jak wyjeżdżałeś z kraju, to byłeś wyróżniającą się postacią, do gwiazdy było ci daleko. Dziś to kierunek dla najlepszych polskich ligowców. No, to…
… gdzie tu logika? (śmiech) Liga turecka jest silniejsza od polskiej, do tego dochodzą dobre pieniądze. Taki Grosik, przecież on ma dopiero 24 lata, zaraz może być w Galacie. Albo przez kilka lat zarobi mnóstwo forsy, albo zarobi i jeszcze wybije się do mocniejszej ligi. Turcja może być dobrą odskocznią. Jeszcze jedno, jak ja się przenosiłem, to niewielu kibicom nazwa mojego klubu cokolwiek mówiła.

Dziś mówi, ale ciekawe, ilu z nich rozwinęłoby nazwę Istanbul BB.
Na pewno niewielu.

Ale idźmy dalej – te nasze gwiazdy w Turcji nie zawsze sobie radzą. Przykład z brzegu: bracia Brożkowie.
Nie możesz myśleć o sobie samym, że jesteś Panem Piłkarzem, że skoro ciebie kupiono, to ty masz grać. Tam to nie przejdzie. W klubie jest trzech zawodników na jedną pozycję, nikt piłkarsko nie odstaje, pierwszy skład możesz wywalczyć tylko na treningu. W tygodniu zakładasz dechy, wychodzisz na boisko i jest jazda.

Już kiedyś powiedziałeś, że na trening bez ochraniaczy się nie wychodzi.
Bo raz spróbowałem wyjść bez. Trener od razu to zauważył, ochrzanił i powiedział, że jeszcze raz tak zrobię, to mam iść do kasy. Ale to dobry sposób. W Polsce jeden drugiego skrobnie, to od razu wielkie halo: Co ty, kurwa, pojebało cię? W Turcji faul jest faul. Jak trochę boli, to zaraz przestanie. Wstajesz, przybijasz piątkę, gramy dalej. Podoba mi się takie podejście.

Nie wiadomo, jak w tym wszystkim odnajdzie się Patryk Małecki.
Jak będzie strzelał takie fochy, jak w Wiśle, to może mieć problem. Nikt tam nie będzie tolerował takich numerów. Szybko sprowadzą go na ziemię, bo nie z takimi w Turcji już sobie radzili. My też kiedyś mieliśmy takich dwóch.

To znaczy?
Kochali nocne życie, kochali się bawić. Wiadomo, wyjść na miasto można, ale trzeba znać umiar. A oni wychodzili na tyle często i wracali na tyle późno, że poszły informacje do klubu. Wiadomo, życzliwych nigdy nie brakuje. W Polsce to samo. No, ale tamci zaraz wylecieli.

Ciebie w Turcji poznają?
Początkowo zupełna anonimowość, ale z czasem zaczęli rozpoznawać i zagadywać. Chociaż podchodzą bardzo rzadko, czasem słyszę tylko, jak mówią coś na mój temat. A w języku tureckim „kus” oznacza… ptaka. I dlatego na koszulce mam napisane „Marcin”.

Poważnie?
Tak. Zresztą, czasami w mediach podają Marcin Robert Kuś, czasami Marcin, czasami Robert. Dowolna interpretacja, zależy od dziennikarza. Kiedyś wypełniałem dokumenty do wizy, wpisałem Marcin Kuś, a dostaję odpowiedź odmowną, bo… osoba się nie zgadza. Ł»e ja to nie ja!

A język? Nie zrobiłeś takiej furory, jak Robak z Pawełkiem swoim pierwszym wywiadem.
Wolę się nie wychylać. Wywiadów po angielsku raczej nie udzielam, zaraz bym trafił na YouTube i na Weszło (śmiech).

W polskich mediach też gościsz od święta.
Bo nikt nie dzwoni po wywiad. Nic na to nie poradzę.

Do Turcji drogie połączenia. Może dlatego?
To niech dziennikarze wysyłają smsy, ja będę oddzwaniał. Nie, no, żartuję oczywiście.

A media na wasze mecze chodzą? W Polsce w strefie mieszanej coraz częściej ciężko ruszyć palcem u stopy.
Chodzą, ale pewnie dlatego, że muszą… U nas jest tak samo, najwięcej się pisze o Wiśle, Legii i Lechu. O kimś jeszcze?

O Polonii, ale to z innych względów.
Wiadomo, przez pana prezesa. A my jesteśmy takim Bełchatowem albo niedawną Odrą Wodzisław. O nich się pisze albo jak coś odwalą, albo naprawdę sensacyjnie wygrają.

Jarosław Bieniuk mówił dla Weszło: „W Turcji nie ma kogoś takiego, jak piłkarz. Jeśli już, to Pan Piłkarz”. I przez czytelników został zmiażdżony.
Jest szacunek. Znacznie większy, niż w Polsce… Ee, kurwa, wielki pan piłkarzyk. Pobiega półtorej godziny, walnie włosy na żel i zgarnie kasę. Taki jest u nas stosunek do piłkarzy. I nie przekonasz mnie, że jest inaczej. W Polsce ci naubliżają, zwyzywają, a tam czegoś takiego nie ma.

Pamiętasz co mówiłeś, wyjeżdżając do Turcji?
Nie, za dużo minęło czasu.

„Chcę regularnie występować w reprezentacji, a z Turcji powinno być mi do niej znacznie bliżej”.
I strasznie się pomyliłem. Miałem jednak prawo tak myśleć, bo jechałem do mocniejszej ligi, która teraz odjechała nam jeszcze bardziej. Odkąd trenerem został Smuda, to z nikim nie miałem… A nie, przepraszam, raz trener Zieliński dzwonił, żebym mu pomógł załatwić akredytację. Tyle. Ł»adnego telefonu, żadnego smsa, czy w ogóle żyje. Nie mogłem przecież zadzwonić do Smudy i krzyknąć: Heloł, ja też tu jestem! Bądźmy poważni.

Nie pomógł twój apel na naszych łamach, że do Stambułu leci się tylko dwie godziny.
(śmiech) Smuda samolotem latał, ale gdzie indziej. W pierwszym roku czułem dużą złość, potem mi przeszło. Kilka miesięcy przed Euro niektórzy dostawali bardzo, bardzo naciągane powołania, a tymi, którzy grali regularnie za granicą – nie mam już na myśli tylko siebie – nikt się nie interesował… Dziwnie mi się oglądało tę reprezentację na Euro. Już kiedyś mówiłem, że część zawodników to siódma woda po kisielu. W pierwszym meczu turnieju niektórzy ewidentnie zawiedli, ale w dwóch kolejnych grali po 90 minut. Oglądałem ostatnio wywiad ze Smudą i powiem szczerze, że nie potrafię tego pana zrozumieć. Przed Euro mówiono, trener też, że jasnym celem jest awans z grupy, my w tej grupie zajmujemy ostatnie miejsce, a on na to: Niczego bym nie zmienił! Sorry, ale ja tego nie pojmuję.

Nikt nie rozumie.
Albo trener nie potrafi przyznać się do jakichkolwiek błędów, albo naprawdę uważa, że wszystko było w najlepszym porządku. Nie wiem, co gorsze.

Łukasz Piszczek, piłkarz z twojej pozycji, zawiódł?
Tuż przed Euro oglądałem finał Pucharu Niemiec Borussia-Bayern i przecierałem oczy ze zdumienia. Borussia zagrała genialne, nasi chodzili jak w zegarku, z Łukaszem na czele. Na turnieju zabrakło jego ofensywnych wejść, podłączania się do akcji, dośrodkowań. W klubie wyglądał dwa razy lepiej.

Jego zmiennikiem był Wojtkowiak, który grał w Lechu i właśnie idzie do drugiej ligi niemieckiej. Bardziej bolało cię to czy fakt, że Smuda zamiast polecieć choć raz do Turcji oglądał Lewczuka?
Nie bolało w ogóle, bo ból minął już wcześniej. Wiedziałem od dawna, że w tej drużynie nie dostanę szansy i zdążyłem się z tym pogodzić. Wojtkowiak? Mnie nie przekonuje, ale może dałby radę.

Kamil Grosicki nie owija w bawełnę: Chciałem być piłkarzem, nie maskotą.
Ma podstawy, by tak mówić. Może przez dwa i pół roku nie był podstawowym piłkarzem kadry, ale coś na pewno w niej znaczył. Rozmawiałem z Grosikiem jakoś na początku sezonu, akurat wyglądał bardzo fajnie, choć przyznał, że w pewnym momencie mu nie szło. Czuł się zajechany, jednak miał wsparcie trenera, który na niego stawiał. Gdyby Smuda obdarzył Grosika jakimkolwiek zaufaniem, to by się rozkręcił.

W pewnym momencie w Turcji robił furorę.
To, że chce go Galatasaray i Besiktas, mówi samo za siebie. Nic dodać, nic ująć.

A ty wyrobiłeś sobie nazwisko?
Cztery lata częstej gry w tym kraju zrobiły swoje. Nie przewaliłem tego czasu, ciężko pracowałem. Dziś mogę powiedzieć, że mam jakąś markę, na pewno nie jestem anonimem. W gazetach jestem jednak rzadko – najwięcej pisze się o napastnikach, tych, którzy strzelają bramki, a ja dotychczas strzeliłem trzy. Jak bym był w większym klubie, to też o rozgłos byłoby łatwiej. A tak, napiszą o nas dopiero jak wygramy z Galatą, Besiktasem albo Fenerbahce. Bo na co dzień to piszę się właśnie o tej trójce i trochę o Trabzonie.

Istanbul BB to twój trzeci wyjazd za granicę, wcześniejsze dwa spaliłeś.
Bo to był rekonesans… Do QPR jechałem, bo w Lechu nie było najlepiej. A właściwie, to było źle ze wszystkim. Cóż, byłem i zobaczyłem angielską Championship.

Ale chyba nie jechałeś tam pozwiedzać.
Pewnie, że nie. Dziś wiem, że wyjechałem w złym momencie, bo zimą, kiedy oni byli w środku sezonu. Na treningach od reszty odstawałem strasznie, miałem duży problem. Gdybym ten transfer miał zaplanowany, gdyby to działo się trochę wolniej, może zdążyłbym się przygotować. A tak, od początku byłem na przegranej pozycji. Niedługo potem pojechaliśmy z Grześkiem Piechną do Torpedo Moskwa i dopóki był trener, który nas ściągnął, dopóty nie było najgorzej. A potem zmiana trenera i tragedia. Spadliśmy z ligi, żona była w ciąży, zbliżał się termin. Nie było sensu ciągnąć tego dalej.

Czujesz się w Polsce niedoceniany?
Powiem inaczej – jeżeli selekcjoner widziałby mnie w kadrze narodowej, to mógłbym zaistnieć. I myślę, że dosyć mocno. Mam niedosyt z tą reprezentacją.

Ostatnim razem niedługo przed zgrupowaniem kadry zemdlałeś na treningu.
To było po meczu, miałem strasznie wypłukany organizm z mikroelementów. To była główna przyczyna. Robiłem później kompleksowe badania, wszystko wyszło dobrze, aczkolwiek się zdarzyło.

Można było się wystraszyć.
I ja się wystraszyłem. Staram się pilnować tych spraw, zwłaszcza w klimacie tureckim. Strasznie tam gorąco, muszę uważać.

Pogoda chyba nie sprzyja do gry.
Dlatego w sierpniu i wrześniu mecze są pod wieczór – o godzinie 19, 20, czasem i o 21. W styczniu czy lutym pogoda jest lepsza, niż w Polsce, ale graliśmy już na zamarzniętym boisku w Eskisehirspor. Śniegu po uszy, a murawa była twarda, jak ta posadzka na lotnisku. W tym roku też spadł w Turcji śnieg i był straszny cyrk, żeby dojechać na trening. Tym bardziej, że oni nie potrafią w takich warunkach jeździć, co chwila stłuczka, jakiś dzwon. Odwołali nam wtedy nawet zajęcia.

Teraz jest przegięcie w drugą stronę – za gorąco. Gdzie lecicie na obóz?
Do Holandii, na trzy tygodnie. Łagodniejszy klimat. O tej porze roku w Istanbule jest tak gorąco, że trenować się po prostu nie da. Warunki są tam teraz niepojęte. Same zajęcia w Turcji mi się podobają, bo są trochę krótsze, niż w Polsce, ale intensywniejsze. Sporo biegamy, ale sporo też z piłką, organizujemy jakieś gierki, jest urozmaicenie, a u nas było ciągle to samo. Bieganie, bieganie i jeszcze raz bieganie.

Skończyłeś właśnie bardzo długi urlop.
Od połowy maja, wychodzi półtora miesiąca. Tylko, że my wcześniej graliśmy cały czas przez dziesięć miesięcy. Zimą to mogłem przylecieć co najwyżej na święta, 4. stycznia była już liga. Teraz wakacje były długie, ale do końca nie było wiadomo, czy nie skrócą ich o tydzień. Przez problemy finansowe Besiktas albo Bursaspor mogli zostać wykluczeni z europejskich pucharów, a my moglibyśmy zająć ich miejsce. No, ale nic niespodziewanego się nie wydarzyło.

Sędziowie numerów nie odwalają?
Jest tak, jak w Polsce, czyli… bywa bardzo różnie. A za Turcją wciąż też ciągnie się afera korupcyjna.

Twój klub również dotknęła.
Asystent i bramkarz składali w prokuratorze wyjaśnienia, a dwóch zawodników zawinęli. Jednego wypuścili dość szybko, bo wycofano wszystkie zarzuty. Bilingi wykazały, że sporo miał rozmów, nawet po kilkanaście dziennie, ze swoim menedżerem. I okazało się, że głęboko w tym siedział właśnie menedżer. Drugi przez trzy lata nie może grać zawodowo w piłkę.

A uciekałeś z zamieszanej w korupcję Korony…
Sprawa nie dotyczyła mnie ani w Kielcach, ani w Istanbule. Na nic nie miałem wpływu. Ale jak się okazało, że jeden z moich meczów w Turcji był ustawiony, to, kurwa, szok. Bramkarz postawił kilka tysięcy euro na porażkę. Ręce opadają. Takie nastały czasy, że jak możesz wymyślić przekręt, że możesz więcej zarobić, to zawsze znajdzie się ktoś chętny. W Polsce, w Turcji, we Włoszech.

Podobno zamieszany jest nawet Gianlugi Buffon.
Podobno. Zobacz, co się dzieje w Polsce, że firmy, które budowały państwowe autostrady, upadają. To jest jakiś absurd.

Kontenerów z ubraniami do Polski nie sprowadzasz?
Nie, jeszcze nie, ale kto wie. Mam kilku znajomych w Turcji, którzy prowadzą takie interesy. Ja musiałbym przy tym być, a nie mam tyle czasu. Nie będę powierzał firmy komuś, bo zaraz ci wszystko rozkradną. Sam pomysł głupi na pewno nie jest.

Jeszcze jedna kwestia, trochę taka skaza na twoim życiorysie – Polonia Warszawa. Odchodziłeś w dziwnych okolicznościach.
Byłem wychowankiem klubu, podpisywałem kontrakt w wieku 18 lat bez jakiejkolwiek pomocy menedżera czy kogoś podobnego. Możesz sobie wyobrazić, jaką dali mi kasę. Ł»eby dostać dodatkową premię, musiałem spełnić szereg warunków. Polonię przejmował akurat Raniecki i wszystko byłoby cacy, gdyby nie to, że trzeba było podpisać papiery, że klub nic ci nie jest winien. A winien był, i to niemało. Mimo że grałem za frytki, to i tak tych frytek nie dostawałem. Powiedziałem koniec. Miałem sprawy o zaległości, rozwiązanie umowy z winy klubu i trwało to cholernie długo. Jeszcze zerwałem więzadła krzyżowe, prezes oskarżył mnie, że to było celowe! Absurd. Miałem dość Polonii, dość piłki, dość tego wszystkiego. Gdyby nie wsparcie rodziny, skończyłbym z graniem…

Rozmawiał PIOTR TOMASIK

Najnowsze

Ekstraklasa

Rumak: Dlaczego było tak mało sytuacji? Sam szukam odpowiedzi na to pytanie

Piotr Rzepecki
2
Rumak: Dlaczego było tak mało sytuacji? Sam szukam odpowiedzi na to pytanie

Komentarze

9 komentarzy

Loading...