Zawsze zastanawiało mnie, w jaki sposób niewidomi oglądają filmy. Dowiedziawszy się o organizowanym w tym tygodniu w Krakowie Przeglądzie Filmów Piłkarskich pomyślałem, że to doskonała okazja, by to sprawdzić. Zadzwoniłem na początku tygodnia do Marcina Ryszki, kapitana reprezentacji Polski w piłce niewidomych i najpierw zapytałem, czy w ogóle jakkolwiek interesuje się kinem. Potwierdził, więc zaproponowałem wspólne wyjście na jakiś film z oferty PFP.
– Świetnie. Zabiorę Mojżesza, kumpla z drużyny. Może skoczymy na „Gwiazdy”? Jeszcze ich nie widziałem – odpowiedział.
Jeszcze ich nie widziałem. Mam nadzieję, że wyłapaliście słowo-klucz.
(UWAGA: podczas lektury można nadziać się na spoiler)
***
To oczywiste, że niewidomi normalnie przyswajają muzykę, nawet o wiele lepiej niż zdrowi. Książki? To samo. Nie muszą ich nawet czytać Braillem, skoro technologia pozwala na zainstalowanie w telefonie aplikacji sczytującej tekst do słuchawki. Ale… film? Film wydaje się już co najmniej lekką abstrakcją, wyjściem ze scyzorykiem na armię 300, misją co najmniej karkołomną. Zabranie niewidomego na film kojarzy się mniej więcej tak, jak podarowanie głuchoniememu płyty z muzyką Beethovena.
A jednak niewidomi są w stanie oglądać filmy. Chodzą na nie. Ciekawią ich. Potrafią się cieszyć seansem.
Nawet, jeśli tracą wszystkie spojrzenia, gesty czy mimikę twarzy, które mimo że są ledwie detalami, czasami mają kluczowe znaczenie dla całej fabuły. Nawet, jeśli nie są w stanie dostrzec – no nie wiem – wiewiórki wskakującej pod maskę samochodu, która spowoduje wypadek, w którym życie straci jeden z bohaterów i przez pół filmu toczyć się będzie śledztwo. Nawet, jeśli siłą jakiegoś filmu jest klimat ujęć, rewelacyjne kreacje, nawet jeżeli ekipa filmowa była w stanie jechać 100 kilometrów od wytwórni-bazy tylko po to, by oczom widzów ukazał się las krzyży.
Zamknij oczy i spróbuj obejrzeć jakiś nieznany film. To, ile stracisz to jedno. To, jaką intelektualną podróż w celu zrozumienia fabuły przemierzysz – drugie. Zapewniam, że będzie to fascynująca droga. Poczujesz się prawdopodobnie tak, jak podczas układania puzzli. Tylko że – jak to w puzzlach – czasem zabraknie ci tego jedynego elementu. Poszukasz pod stołem, zajrzysz pod dywan, sprawdzisz w kieszeni…
I nie zawsze go odnajdziesz.
***
Na film „Gwiazdy” do kina ARS wybrałem się z Marcinem Ryszką i Mateuszem „Mojżeszem” Krzyszkowskim. Obaj reprezentują barwy NWP Tyniecka Kraków i reprezentacji Polski w blind football.
Marcin: – Nie widzę od piątego roku życia. Pamiętam kolory, pamiętam jak wygląda trawa, boisko, bramki, zwierzęta, ludzie. W wieku czterech lat zdążyłem widzieć jedyny film w życiu – „Króla Lwa”. Oglądaliśmy go zresztą ostatnio z rodziną mojej dziewczyny. Wszystko pamiętam. Te wąwozy, to jak Mufasa spada, te antylopy, hieny goniące Simbę, który wpada w krzaki. Podczas oglądania mówiłem do Magdy:
– Teraz będzie to.
– A skąd ty to wiesz?! – dziwiła się.
– A tu teraz siedzi papuga, dobrze pamiętam? A tam za chwilę będzie małpa, tak?
Trochę to śmieszne, że można takie rzeczy pamiętać przez tak długi czas. Mózg chyba uznaje, że to bardzo ważne wspomnienia.
Mateusz: – Ja z kolei częściowo widzę. Do dziewiątego roku życia widziałem normalnie. Potem zaczęło mi się to wszystko sypać, sypać, sypać, sypać. W teorii się już nie sypie, ale w praktyce sypie się cały czas. W centralnym punkcie widzenia mam mgłę, która – nie wiem, czy mnie zrozumiesz – zasysa mi kolory z otoczenia. Jeśli coś jest w 80% zielone i w 20% czarne, widzę sto procent zieleni. Plama zasysa kolory większości. Czasem idę ulicą i wydaje mi się, że wszystko jest OK i nagle wpadam na słupek. Nie widzę go, bo otoczenie w większości jest szare i mimo że słupek jest czerwony – dostrzegam tylko szarość. Gdy byłem na półfinale Euro U-21 śmiałem się, że widzę zajebiście wielki zielony prostokąt, który wrzeszczy po hiszpańsku i włosku.
Marcin: – Nieraz było tak, że oglądaliśmy z Mojżeszem mecz i gdy padała bramka, Mojżesz sterczał z nosem w telewizorze i opowiadał, jak to wyglądało.
Mateusz: – Jeśli spojrzę na coś pod odpowiednim kątem, jestem w stanie to zauważyć w miarę dokładnie. Na dużym, kinowym ekranie musiałbym wykrzywiać ciągle całą głowę, bo plama na środku oczu mi wszystko zasłania. Na seansie będę patrzył trochę w bok od ekranu. Podczas meczu by wiedzieć gdzie jest piłka obserwuję jak się przesuwają piłkarze. Samej piłki nie widzę.
Marcin: – Z Mojżeszem bardzo często gadamy na tematy piłkarskie. Często rozmawiamy jak np. padła bramka, opisuje mi to. Graliśmy kiedyś z Hiszpanami i przeprowadziłem świetną akcję. Wyszedłem z połowy z piłką, kiwnąłem dwóch a trzeciemu założyłem siatę, potem koleś mnie skosił. Mieliśmy wykonać wolnego i mówię:
– Stary, widziałeś jaką mu siatę założyłem?
– Stary, przecież ja mam gogle na oczach.
Przyzwyczajenie. Mojżesz gra w blind football w zupełnej ciemności, tak samo jak reszta ekipy.
***
Marcin: – Za chwilę będziemy mijać McDonald’s, nie?
Skąd wiesz?
Marcin: – No bo za chwilę będzie rynek, idziemy Szewską, po prawej jest McDonald’s.
Mateusz: – My Kraków znamy tylko po Makach (śmiech).
Znajdowaliśmy się dokładnie przy McDonald’s.
***
Docieramy na Przegląd Filmów Piłkarskich i całą inicjatywę należy uznać za rewelacyjną, nie tylko dlatego, że wejściówki były za friko. Cztery dni rewelacyjnych filmów („Czyści”, wow!) w centrum Krakowa pomiędzy dwoma kluczowymi meczami Euro U-21 – ciężko wymyślić sobie lepszy sposób na spędzanie czasu pomiędzy spotkaniami i jednoczesne pozostanie w klimacie piłkarskim. Projekcje projekcjami, po każdym seansie dnia odbywało się spotkanie z gościem/gośćmi mniej lub bardziej związanymi z daną produkcją. Mogliśmy posłuchać…
a) Tomasza Smokowskiego po „Wśród Trójkolorowych”,
b) Tomasza Ćwiąkałę i Mateusza Święcickiego po filmie o Sampaolim,
c) autorów Kopalni po „Czyści”,
d) Jana Banasia i Jana Kidawę-Błońskiego po „Gwiazdach”.
Ogólnie kto przegapił ten trąba.
Spotkanie po „Gwiazdach” okazało się szczególne pomocne, gdyż sam film był trochę… niepiłkarski. Fakt, że powstaje film akurat na podstawie życiorysu Jana Banasia mógł wprawiać w lekkie zaskoczenie (świetna historia, ale znamy jednak lepsze) i sama fabuła dezorientuje widza jeszcze bardziej. Kipi w niej od wątków fikcyjnych, od których odcina się sam Banaś. Miłość do przyszywanej siostry, podkładanie sobie świń z jej mężem, próba zabójstwa – każdy wątek ma kluczowe znaczenie dla losów filmu, każdy jest nieprawdziwy. Ktoś stwierdził, że życie Banasia jest na tyle ciekawe, by zrobić z niego dobry film, a później wszystko… i tak sztucznie podkoloryzował na tysiąc sposobów.
Dziwne.
Wychodząc z kina musisz zastanawiać się, co było tylko fikcją, a co prawdą. Mieliśmy to szczęście, że dopasowanie elementów do układanki ułatwili nam autorzy dzieła, ale ludzie wychodzący ze standardowych seansów w Poznaniu, Suwałkach i Kaliszu podobnego zaszczytu nie dostąpili. Ale to już nie nasz problem.
Naprawdę niewiele w tym filmie piłki. Powiedziałbym, że jest to bardziej film dla niedzielnego widza z elementami piłki nożnej niż film dla piłkarskiego fanatyka z elementami fabuły. Albo jeszcze inaczej – to opowieść o zakazanej miłości brata do siostry, w której gdzieś tam w tle czasami grają w piłkę.
Oto jakie filmy można było zobaczyć
***
Jakie największe faux pas można popełnić zabierając niewidomego do kina?
Wybrać film z napisami.
Przez jakieś pierwsze pięć minut „Gwiazd” mówili tylko po niemiecku, na dole były polskie napisy.
Marcin: – Z początku trochę ogarniałem ten niemiecki. A jak zaczęli szybko gadać – było ciężko.
Mateusz: – Ja już się miałem kłaść spać tak jak kiedyś na wycieczce szkolnej, kiedy pojechaliśmy na francuski film. Lektora nie było, a ja z francuskiego nic a nic. Pierwszy raz autentycznie usnąłem w kinie. Nauczyciel chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, co się stało, bo po seansie podszedł do mnie jako pierwszego:
– No i jak wrażenia?
No właśnie: jak wrażenia?
Mateusz: – Mnie rozczarowało, że ten Ginter został zmyślony na potrzeby filmu. Myślałem, że on tam naprawdę istniał. Dopiero na spotkaniu dowiedzieliśmy się, że nie. A to ważne o tyle, że przez większość filmu podkładał kłody pod nogi głównemu bohaterowi. Inna sprawa, że kilkadziesiąt lat było upchane w dwie godziny. Problem miałem też wtedy, gdy na ekranie pojawiały się urywki meczów. W zasadzie pewnie bym nie wiedział, co to w ogóle za mecze i co się działo, gdyby nie podłożony komentarz Jana Ciszewskiego.
Marcin: – Mnóstwo rzeczy w naszym życiu opiera się głównie na tym, że jest jakaś osoba mówi nam, co się w danym momencie dzieje.
Mateusz: – Gdy Marcin podczas seansu pochylał się w twoją stronę by dopytać, od razu też się pochylałem, by coś usłyszeć. Pytałem na przykład, o co chodziło z nożem.
Jedna osoba podała drugiej nóż – nie mieliście prawa się domyślić, co zaszło.
Mateusz: – A to była bardzo ważna scena dla całego filmu.
Marcin: – Ja miałem problemy ze scenami na komisariacie. Widzieliśmy w pierwszej scenie, że bohater trafił na komisariat i co jakiś czas akcja wracała na przesłuchanie. Gdybym oglądał sam, w życiu bym tego nie ogarnął.
Mateusz: – A ja zgubiłem się w scenie, gdy główny bohater zszedł z czerwoną kartką. Długo nie było dialogów, coś tam się ważnego zadziało, ale nie było powiedziane, co konkretnie.
Marcin spytał: ktoś kogoś skasował? Było słychać wślizg, to mógł być jakiś trop.
Marcin: – Tej sceny akurat się domyśliłem. Było w miarę realistycznie. Gość biegnie, słychać jego oddech, chyba było zrobione spowolnione tempo jak kogoś mijał.
Mateusz: – A ja widziałem, że jest jakaś zawierucha, a nie wiedziałem, kto jest jej bohaterem. Początkowo też nie miałem pojęcia o co chodzi w scenie, gdy w Brazylii Janek dostał list. Tam było jakieś zdjęcie, prawda?
Tak, zdjęcie jego rodziców, na którym jego ojciec podał miejsce spotkania.
Mateusz: – Gdyby ktoś nie podszedł i nie zapytał „to twoja mama?”, w życiu bym nie wiedział, o co w tej scenie chodzi.
Wasze oglądanie filmu to jedna wielka łamigłówka.
Mateusz: – Ciągłe układanie klocków. Jak w tetrisie. Zawsze masz to puste miejsce i nic ci się nie może zgrać. Wystarczy, że klocek spadnie gdzie trzeba i nagle wszystko układa się w spójną całość.
Marcin: – Trzeba bardzo wysilać umysł, żeby wiedzieć, co się dzieje. Nie możesz się ani na chwilę wyłączyć. Główny bohater wszedł w jednej scenie do budynku i spytał, gdzie leży Ginter, słychać było wybiegające dziecko. Ktoś zawołał na nie „Ana”. No to już wiedziałem, czyje to dziecko, skoro matka Jana i jego siostry miała na imię Anna. Nazwali je na jej cześć. Założę się, że 90% moich kumpli nie wyłapałoby tego.
Ja nie wyłapałem.
Marcin: – Oglądam film na takiej koncentracji, że muszę wyłapać wszystkie możliwe poszlaki.
Mateusz: – W innej scenie Janek spotkał się z Ginterem i usłyszał, że Ginter i jego siostra biorą ślub. Potem była scena jak skacowany nie dobiegł do busa, a później przeskok nagle na to wesele. Dopiero jak zaczął tłuc gary na znak niezadowolenia pomyślałem, że musi być to związane z weselem. Początkowo myślałem, że po prostu poszedł w melanż, skoro nie zdążył na busa. Cały czas domyślamy się, o czym jest film. Pomagają dźwięki, dialogi. Najgorzej ogląda się thrillery psychologiczne, gdzie jest wiele drobiazgów drugoplanowych.
Marcin: – Mimika twarzy na przykład.
Ktoś przebiegł i nagle wiadomo, kogo szukają.
Marcin: – Albo bohater schodzi do piwnicy i ktoś się na niego czai. Nie da się tego odgadnąć. Dlatego dobrze iść do kina z osobą, która co jakiś czas wspomoże dwoma-trzema zdaniami o tym, co się dzieje na ekranie. Oczywiście dyskretnie, żeby nie przeszkadzać innym. Tak samo podczas meczów wiem, co się dzieje po odgłosach. Na meczach brata w A-klasie na przykład stojąc tuż przy samym boisku doskonale czuję mecz. Słyszę jak piłka chodzi. Kiedyś na meczu Wisły Kraków z Górnikiem w Pucharze Polski, na którym było ze trzy tysięcy ludzi też wiele słyszałem.
Mateusz: – Pamiętam ten mecz, byliśmy na nim razem. W pewnym momencie ktoś się wydarł do sędziego:
– A ty sędzia ślepy jesteś?
– E! Zaraz, zaraz!
– Sorry! Sędzia, czy ty jesteś niewidomy?
Wracając, ja na przykład lubię oglądać filmy na podstawie książek, które przeczytałem. Wtedy mniej więcej znam fabułę i od razu wiem, w którą stronę idzie akcja. Byliśmy kiedyś z rodzicami na „Skyfall” i podczas jednej ze scen Bond wsiadł do szklanej windy i pojechał do góry. Przez cały film zastanawiałem się: kto wymyślił rolę latającego Jamesa Bonda?! Rozkminiałem, jak to możliwe. Łapał się jakichś szklanych elementów? A to po prostu winda. Bardzo lubię też „Gwiezdne Wojny”.
Marcin: – Jesteś hardkorem. Przecież tam wszystko opiera się o efekty specjalne.
Było nie było – nie wyłapujesz tego, co jest siłą filmu.
Mateusz: – Te stare części człowiek widział już tyle razy, że w zasadzie wystarczą mi dźwięki i wszystko już pamiętam.
Marcin: – Oglądałeś je jak jeszcze dobrze widziałeś?
Mateusz: – I tak, i tak. Kiedyś obejrzałem jakąś część z odległości pół metra przed telewizorem i zdołałem wychwycić tyle, by już wiedzieć na przyszłość, co się w tym filmie dzieje. Jak film jest dobry, lubię go obejrzeć cztery czy pięć razy. Mam tę komfortową sytuację, że jak się przyssam do ekranu to jestem w stanie coś wyłapać. Jeśli czegoś nie rozumiem – przewijam scenę i jadę od początku. Zrytym filmem była „Wojna polsko-ruska”. Tego się nie dało chyba zrozumieć.
Masłowska napisała tę książkę oczami naćpanego. Jest ona napisana wbrew wszystkim zasadom standardowego pisania.
Mateusz: – Tak? Swoją drogą ciekawe, jakby to odczytała nam aplikacja, którą mamy do czytania tekstów.
Spotkanie z Janem Banasiem i Janem Kidawą-Błońskim
Marcin: – Ja też bardzo lubię filmy na podstawie książek, ale też dokumentalne, bo w nich jest mniej akcji, a więcej dialogów, są szczegółowe opisy osób, które opowiadają. Czasem zdarza mi się chodzić też na dubbingowane bajki. Jestem w stanie bez problemu poznać, kto co mówi. Każdy ma inny, zwykle charakterystyczny głos. Dla odmóżdżenia wybieram smerfy i robię buahaha ze wszystkiego.
Mateusz: – Marcin, bez przesady. Smerfy?
Marcin: – No byłem na Smerfach, serio! Kiedyś poszedłem też na film 3D. Wchodzimy i babka dała mojej koleżance okulary, a mnie nie. A ja się bardzo domagałem:
– Chwila, a ja?!
Babka w brecht. A ja nie daję za wygraną: – Przecież nie będę siedział jak idiota bez okularów! Zapłaciłem, należy mi się!
Dała mi te okulary i siedziałem sobie w nich przez cały seans.
Mateusz: – W kinach najbardziej nie lubię kupowania biletu. Nie pytają mnie, który pasuje mi rząd, ale mówią: „proszę sobie wybrać, zielone są wolne”. A dla mnie tam wszystkie są zielone! Pytam, który ekran. „Tamten”. Tamten? A co to tamten? Zawsze biorę w pierwszym rzędzie, bo nikt nigdy nie siedzi w pierwszym. Raz w życiu widziałem film z audiodeskrypcją. Lektor mówi mniej więcej tak: „Anna otwiera drzwi. Trzyma klucz w prawej dłoni. Przechodzi przez próg”. Ktoś się odzywa, robi się przerwa: „Odezwał się Ginter”. To jest takie trochę słuchowisko. Bardzo ciężko to przyswoić. Ile razy są sceny w normalnych filmach, że ten lektor nie ma gdzie się wcisnąć, a tu ma jeszcze tyle kwestii. Te sceny są podobno sztucznie wydłużane.
Marcin: – A propos lektora, często puszczam sobie jak jestem sam Animal Planet. Tam cały czas napierdziela lektor. Chodzę sobie, słucham i w ogóle się nie koncentruje na treści, bo wszystko mam wyłożone na tacy. Na tej samej zasadzie oglądam dokumenty na kanałach sportowych.
Mateusz: – Nie wiem, czy oglądałeś „Incepcję” o napadach na ludzi przez sen. Bohater zapada w sen we śnie, który śni się od trzech snów. Oglądałem ten film ze cztery godziny, bo co chwilę musiałem cofać się do wyjściowego punktu, by się zorientować, który bohater położył się spać.
Marcin: – Mnie było ciężko ogarnąć „Miasto 44”, na którym byłem z dziewczyną. Nic nie zrozumiałem. Bardzo dużo akcji. Był jakiś związek laski z kolesiem, gdzieś biegli, gdzieś się całowali. Mało dialogów, niewiele ogarnąłem.
Mateusz: – Było to montowane na podstawie archiwalnych materiałów, które odświeżyli. Dokument, w którym chcieli na siłę wcisnąć fabułę. Ja jak czegoś nie rozumiem, to po prostu przestaję oglądać.
Marcin: – Ale ja byłem w kinie. Z kina tak łatwo samemu nie wyjdę.
Mateusz: – Musisz w kogoś rzucić colą. Sami cię wyprowadzą.
***
Ani przez moment gadając z chłopakami o filmie nie odczułem, że brodzą w nieznanym. Doskonale zrozumieli film i spokojnie mogliby napisać jego obszerną recenzję. Czasami wychwytywali detale, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Oczywiście, podczas seansu zdarzyło mi się podpowiedzieć, że ktoś kogoś złapał za rękę czy że akcja wraca do poprzedniego wątku, ale miało to miejsce dosłownie kilka razy. Jestem pełen podziwu, jak można poznać film, de facto go nie widząc.
Ciekawe, jaką minę spędzając z Marcinem i Mateuszem trzy godziny miałaby starsza kobieta, która mijając nas w drodze do kina syknęła pod nosem: – Pierdolona ślepota nie ma gdzie chodzić…
JAKUB BIAŁEK