Chwaliliśmy tę Cracovię po rozpoczęciu przygotowań do nowego sezonu, chwaliliśmy, a tu okazuje się, że na boiskach Ekstraklasy widzieć będziemy kompletnie inny projekt. Bo bez Jacka Zielińskiego a z Michał Probierzem przy ławce rezerwowych, bez pożegnanych dopiero przez nowego szkoleniowca piłkarzy, którzy grali w Pasach (m.in. Cetnarski czy Polczak), a także bez graczy, którzy w ekipie Cracovii zagrać mieli, ale nie zagrają, bo chciał ich jeszcze poprzedni trener. Mowa o dwóch wyróżniających się pierwszoligowcach: Damianie Kądziorze i Petterim Forsellu.
Ta rewolucja nie oznacza jednak, że teraz Cracovii chwalić nie będziemy. Wręcz przeciwnie. No bo tak…
O ile sposób i moment rozstania z Jackiem Zielińskim był niewątpliwie dość słaby, o tyle już zatrudnienie Michała Probierza i danie mu sporej władzy trzeba odczytywać jako mocną deklarację zbudowania solidnej ekipy. Wśród pogonionych piłkarzy tak naprawdę szkoda kibicom powinno być jedynie Marcina Budzińskiego, a przecież jego losy i tak były niepewne. No a w przypadku pierwszoligowych gwiazd, których w Pasach jednak zabraknie, też ciężko sformułować jakiś zarzut. Kądzior nawet nie dał sobie szansy, zawijając się z Krakowa na wieść o przyjściu trenera, z którym wcześniej nie ułożyła mu się współpraca. Forsell? Tę dość kontrowersyjną decyzję musimy wręcz pochwalić.
Bo gość może i byłby w stanie być gwiazdą ligi, gdyby się ogarnął – 15 goli i 9 asyst w sezonie dla Miedzi samo się nie wypracowało. Ale na litość boską – Fin to nie Maradona, by tolerować jego kompletnie nieprofesjonalne podejście do zawodu.
W dzisiejszym Przeglądzie Sportowym czytamy: 170 centymetrów wzrostu, niemal 81 kilogramów wagi, 20 procent ciała stanowi tkanka tłuszczowa. Nie, tak nie ma prawa wyglądać zawodowy piłkarz. A jednak… Z mocno zapuszczonym Finem – Petterim Forsellem, na początku czerwca, za kadencji poprzedniego trenera – Jacka Zielińskiego Cracovia podpisała trzyletni kontrakt. Następca zwolnionego Zielińskiego, Michał Probierz błyskawicznie dostrzegł, że w przypadku okrąglutkiego pomocnika trudno mówić o wzmocnieniu, chyba, że mowa o wzmocnieniu kasy krakowskich fast–foodów. Dlatego wczoraj zabrakło Fina w autokarze jadącym na zgrupowanie do Grodziska Wielkopolskiego. Ani szkoleniowiec ani nikt inny w klubie nie chciał komentować „afery kilogramowej”. A zresztą, w jaki sposób komentować dziesięć kilogramów niepotrzebnego balastu, skoro poważnie traktujący swoją profesję gracz ma około dziesięciu…ale procentów tkanki tłuszczowej.
Czyli mamy powrót do czasów, w których Fin wyglądał tak:
Ustalmy: każdy z nas zna takiego gościa, wystarczy wpaść na dowolnego orlika. Zawsze gdzieś w środku pola, albo pod bramką przeciwników kręci się pocieszny, podjeżdżający pod czterdziestkę typek z brzuszkiem, który kiedyś był nawet na testach w I lidze, ale potem wybrał karierę kuriera albo taksówkarza. Wciąż ogarnia technicznie, wciąż potrafi podać piękną piłkę, ale gdy ta leci metr obok niego bezradnie rozkłada ręce z pretensjami do podającego. Powrotów nie lubi, do kontrataków nie nadąża, w przerwie ściąga browar z puszki i zakąsza batonikiem albo kabanosem.
Różnica między tymi sympatycznymi gośćmi a Forsellem jest taka, że ten drugi chce za swoje usługi pieniądze. To nieco komplikuje sytuację, szczególnie jeśli trener nie jest w stanie poświęcić dla kilku niezłych podań i dośrodkowań pomocnika potrafiącego poruszać się po boisku, nie tylko po kole środkowym.
Nie po raz pierwszy kariera Forsella jest na zakręcie z powodu zapuszczenia. Jeśli chodzi o uczenie się na błędach, gościowi daleko do miana prymusa. Gdy dodamy do tego słabą grę w końcówce sezonu w Miedzi, co do której można mieć poważne wątpliwości, bo sporo wskazuje na to, że Forsellowi nieszczególnie zależało, by pokazywać się z dobrej strony, otrzymujemy obraz piłkarza niepoważnego.
A takich należy po prostu eliminować, bo ile razy można wyciągać pomocną dłoń. Oczywiście jeśli chcemy, by Ekstraklasa była traktowana poważnie.
Pozostaje tylko pytanie znane z wielu stadionów: ile kiełbasy zabierze gruby na wczasy?