“Kraina żebraków, pustych stadionów i skandali”. Tak zatytułowane było mocne rozliczenie z grecką piłką, które zamieściliśmy na Weszło ponad dwa lata temu. Przy kryzysie finansowym, podczas którego cały kraj stanął nad przepaścią, trudno było oczekiwać, by piłka nożna przeszła przez ten sztorm suchą stopą. Chyba nikt jednak nie spodziewał się skali patologii, która rozlała się po całym greckim futbolu. Minęło nawet nie 30 miesięcy, a Grecy są blisko wyjęcia najlepszego piłkarza polskiej ligi, Vadisa Odjidji-Ofoe, a wcześniej wyjęli od nas chociażby Aleksandara Prijovicia. Co się zmieniło i… czy w ogóle?
Pierwsza rzecz, która akurat jest stała niezależnie od finansów, sytuacji na światowych rynkach i składu osobowego aktualnego rządu to dominacja Olympiakosu Pireus. W czasach wielkich sensacji, gdy Steaua została detronizowana przez klub Gheorge Hagiego i gdy Dinamo Zagrzeb wreszcie zostało strącone z tronu przez Rijekę – Olympiakos wciąż trzyma się bardzo mocno. Dwadzieścia jeden sezonów rozegrano od zakończenia trwającej niemal dekadę posuchy – na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych klub z portowej części Wielkich Aten przez 9 lat pozostawał bez triumfu w lidze greckiej. Gdy jednak w 1997 roku wstąpił na tron – zakończył na pierwszym miejscu 19 spośród 21 dotychczasowych sezonów.
Takiej dominacji nie było nawet w Szkocji, tak wyraźnego odbicia czołowego klubu od reszty peletonu nie da się zaobserwować nawet w lidze chorwackiej, która uchodzi przecież za jedną z najbardziej skorumpowanych. Olympiakos jako jedyny za nic ma kryzysy na giełdach – inwestuje grubo i w latach tłustych, i wtedy, gdy cała reszta ligi poluje na ochłapy. Organizacyjnie to zupełnie inna rzeczywistość – stadion im. Georgiosa Karaiskakisa został zbudowany na początku XXI wieku, podczas gdy obiekty ligowych rywali pamiętają jeszcze II wojnę światową. Na trybunach tego wciąż dość świeżego obiektu regularnie zasiada po kilkanaście tysięcy widzów, podczas gdy średnia frekwencja nawet na meczach największego rywala, Panathinaikosu, nie przekracza 6 tysięcy widzów.
Kto jest twórcą tej potęgi? W ostatnich latach przede wszystkim ten pan.
I właśnie z tego powodu, magia Olympiakosu nieco blednie po bliższym przyjrzeniu się tej lidze. Powyższy dżentelmen, już na pierwszy rzut oka wpływowy i charyzmatyczny, to Evangelos Marinakis. Właściciel i prezes klubu, ale również prezes greckiej Super League oraz wiceprezes tamtejszego związku piłkarskiego. Łączenie tego typu funkcji może wyglądać kontrowersyjnie? A i owszem, szczególnie jeśli w kraju wybucha afera korupcyjna z obstawianiem spotkań w tle. Jak poważne były to sprawy? Zaczęło się od prokuratora Aristida Korei, który miał nagrane rozmowy telefoniczne, setki akt i niezachwianą pewność, że nadchodzą sądne dni dla Marinakisa i jego kumpli. Oskarżonych zostało ponad 80 osób, Marinakis między innymi o to, że stanowił ważną część międzynarodowej organizacji zajmującej się match-fixingiem w 7 państwach. Wpływowy biznesmen z własną prasą, telewizją, szeregiem mniejszych biznesów, do tego właściciel klubu i człowiek numer 2 w krajowej federacji. To nie pionek do strącenia, to król, którego zaszachowanie grozi całej partii.
Pętla wydawał się zaciskać. Zacytujmy nasz artykuł sprzed 2 lat.
Thansis Yiachos, sędzia finału Pucharu Grecji zdradził, że Marinakis w przerwie zjawił się w jego szatni, łamiąc tym samym federacyjne zasady. Szef Olympiakosu tłumaczył się, że wszedł by życzyć powodzenia – innymi słowy, wykręcił się sianem. Petros Konstantineas zeznał, że gdy wybrano go sędzią meczu Xanthi – Olympiakos, dostawał od różnych osób z federacji przykaz, że goście muszą wygrać. Protestował, nie zgadzał się, sędziował normalnie i Olympiakos przegrał. Kilka dni później piekarnia Konstantineasa została wysadzona w powietrze.
Aby uporządkować sytuację z sędziami ściągnięto zza granicy Hugha Dallasa, byłego znakomitego arbitra. Szkot jednak też dał się zastraszyć i zrezygnował. Gdy dotkliwie pobito jego bliskiego współpracownika, Christoforosa Zografosa, a który aktywnie działał przeciw manipulacjom w obsadzie sędziowskiej, dał sobie spokój. Ta posada to jeden z najgorętszych stołków w europejskiej piłce. Marinakis udaje głupiego, ale przede wszystkim używa swoich wpływów, by się wykręcić. Ma własne stacje telewizyjne i gazety, które nigdy nie powiedzą o nim złego słowa, nawet, gdy właśnie trwa dochodzenie przeciw niemu i na jaw wychodzą nowe, istotne fakty. Poza tym nie można nie doceniać jego wpływów politycznych – właśnie foruje swojego kandydata na burmistrza Pireusu i pewnie dopnie swego.
Warto zauważyć, że jesienią tego roku Koreas został oddalony od sprawy, co wywołało powszechne zaskoczenie – w pierwszej chwili, potem ułożyło się w pełną całość. Oczywiście, nie można niczego powiedzieć na pewno. Nie można niczego oficjalnie potwierdzić. Ale zawsze można zapytać o to kto miał motyw. Tak czy siak, pewne jest jedno – ludzie z tła, lubujący się w zagrywkach poniżej pasa, trzymają grecki futbol w garści i tylko zaciskają uścisk.
Nie brzmi to jak rzeczywistość klubu sąsiadującego w rankingu UEFA z AS Monaco chociażby.
Tyle że krajowe podwórko to tylko krajowe podwórko. Afery w Grecji rozstrzygane są przez greckie sądy i greckich prokuratorów – to zaś w panujących okolicznościach oznacza, że piłkarze Olympiakosu raczej nie muszą się martwić o ewentualną karną degradację. Niezależnie od tego, kto pociąga za sznurki i w jaki sposób – Olympiakos wygrywa kolejne tytuły, a sam Marinakis radzi sobie równie dobrze – przed momentem zakupił Nottingham Forest a brytyjska prasa rozpływała się nad perspektywami, jakie daje klubowi nowy, bogaty właściciel z Grecji.
Czyli do takiego Vadisa Odjidji-Ofoe ciężko się przyczepić. W końcu chciałby zmienić klub z takiego…
… na taki.
Niezależnie od atmosfery wokół ligi, Olympiakos ogląda średnio 18 tysięcy widzów na nowym stadionie, w rankingu UEFA to wciąż pierwsza trzydziestka, a w składzie obecni są tacy grajkowie jak Esteban Cambiasso, Diogo Figueiras czy Konstantinos Fortounis. Z tym pierwszym Vadis w Warszawie mógłby zagrać wyłącznie w przypadku, gdyby Kuchy zdecydował się na grę Realem w Fifie 2013, pozostałych dwóch to również nazwiska nieanonimowe w europejskim, a nie tylko lokalnym futbolu. Dlatego też nie może dziwić, że Vadis czy Michał Pazdan na poważnie brali pod uwagę ten konkretny klub. Ale reszta?
***
Reszta, najdelikatniej rzecz ujmując, nie nadąża za liderem. Gdyby Olympiakos wyjąć z otoczenia i pokazywać w Canal+ wyłącznie jego mecze – pewnie moglibyśmy stwierdzić, że to półka wyżej niż Legia, dwie półki wyżej niż pozostałe kluby Ekstraklasy. Sęk w tym, że za jego plecami rozpościera się ogromna, dzika i nieurodzajna plaża. Zresztą, wiele ułomności greckiego futbolu dotyka w ten czy inny sposób także Olympiakosu.
Weźmy na przykład opóźniony start ligi.
Taka sytuacja w cywilizowanym futbolu może mieć miejsce przy okazji jakiejś klęski żywiołowej, ewentualnie narodowej tragedii bądź wojny. W Grecji jednak przyczyną była… groźba zamieszek na meczach. W sierpniu 2016 roku policja osądziła, że w obecnym klimacie prawdopodobieństwo chuligańskich wybryków jest tak wielkie, że nie ma sensu grać. Minister sportu przychylił się do wniosku i w efekcie pierwszy mecz zagrano dopiero 10 września, gdy cała Europa była już w pełni rozkręcona. Kto wie zresztą, czy w takim układzie nie należy szukać przyczyny szybkiego odpadnięcia Olympiakosu z walki o Ligę Mistrzów. Grecy przegrali dwumecz z Hapoelem Ber-Szewa na przełomie lipca i sierpnia. Były to ich pierwsze oficjalne mecze, kolejne dwa zagrali jeszcze w eliminacjach do Ligi Europy i dopiero w drugim tygodniu września zaczęli sezon na poważnie – od meczu ligowego i rozpoczęcia rozgrywek w fazie grupowej Ligi Europy.
Nie jest to wymarzona sytuacja, gdy walkę o Ligę Mistrzów rozpoczynasz półtora miesiąca przed pierwszą kolejką ligową. A już szczególnie w kontekście przyczyn tego całego zamieszania. Tu również bowiem w samym centrum zdarzeń znalazł się gigant z Pireusu. Liga skonstruowana jest w jasny sposób – za plecami hegemona znajduje się mocny tercet pościgowy – PAOK, Panathinaikos oraz AEK. Za nimi zaś gromadka średniaków, które mają pozostawać w orbicie wpływów Olympiakosu – wśród nich zespoły m.in. Panioniosu, Levadiakosu, Atromitosu i Verii, których to szefostwo miało być zamieszane w aferę korupcyjną. Działacze, ale przede wszystkim kibice tej trójki pościgowej protestowali przeciw wyznaczaniu sędziów przez – w ich mniemaniu – skorumpowany związek piłkarski, którego jednym z koronnych celów jest utrzymanie dominacji Olympiakosu.
– Dobrze znane siły i organizacje kryminalne, które rozmontowały grecki futbol i każde pojęcie sprawiedliwości, próbują zrobić to znów kilka dni przed startem ligi – napisały w oświadczeniu władze Panathinaikosu. AEK: mistrzostwa na tych samych warunkach, z tymi samymi winnymi ludźmi, tymi samymi skompromitowanymi sędziami nie mogą się odbyć. Zapomnijcie o AEK-u, nie dołączymy do kryminalistów. I PAOK, najlżej, ale z tym samym przesłaniem: nie przystąpimy do ligi na tych warunkach.
No i nie przystąpili. Opóźnienie rozpoczęcia to był jednak dopiero początek problemów w sezonie 2016/17. Już w listopadzie ligę znów trzeba było zawieszać. Tym razem dlatego, że… podpalono dom szefa sędziów, Giorgosa Bikasa. Przeniesiono jedną kolejkę, przerwa między meczami trwała 20 dni. Incydent? Cóż, tydzień przed podpaleniem pod domem innego członka komitetu sędziowskiego zjawiło się dwóch dżentelmenów przekonujących, że ich praca nie jest dobrze oceniana. Wszyscy trzej przedstawiciele KED podali się w tym okresie do dymisji.
Aha, jeszcze jedno. Dwa tygodnie opóźnienia najwyższej ligi to pikuś, gdy zerkniemy, kiedy rozpoczęło jej bezpośrednie zaplecze. Aris Saloniki, OFI Kreta, kluby przecież nieanonimowe – a w wyniku wewnętrznych konfliktów rozgrywki rozpoczęły się 30 października. Panthrakikos Komotini, spadkowicz z Super League w sezonie 2015/16 miał więc przerwę w rozgrywkach od połowy kwietnia 2016 aż do końca października 2016. Nic dziwnego, że nie dokończyli nawet rundy jesiennej (jesienno-zimowej). Przez pół roku bez meczów mogli nieco odzwyczaić się od ich organizowania.
***
Przesada? Niefortunny zbieg okoliczności? Cóż, przypomnijmy jeszcze kawałek naszego artykułu o raporcie FIFPro, który nie zostawił na Grekach suchej nitki.
Grecja pod lupą okazuje się puszką Pandory. Taki obraz tej ligi malują sami piłkarze. Powszechnie panuje wśród nich przekonanie, że matchfixing to standard, nie wiadomo tylko do jakiego stopnia. Aktualnie trwają zresztą dochodzenia w sprawie klubów Volos i Kavali. Strzelmy kilkoma odpowiedziami, przypominając, że wszystkie dotyczą TYLKO ostatnich dwunastu miesięcy.
14% ankietowanych odpowiedziało, że grało w ustawionym meczu. Z tej grupy aż 32% przyznało, że przed meczem wiedziała o wszystkim.
Z 13% zawodników ktoś kontaktował się w sprawie ustawienia meczu. Z tego co dziesiąty zgodził się i przyjął propozycję.
Na pytanie, czy uważasz, że mecze w lidze greckiej są ustawiane, 64% graczy odpowiedziała twierdząco. Zdumiewająca liczba, w innych ligach ten wskaźnik nie przekroczył kilkunastu procent.
Czy zgłosiłby komuś, gdybyś podejrzewał, że mecz w którym masz zagrać będzie ustawiony? 71% była na nie. 16% graczy przyznało też, że w ostatnim roku grało u bukmachera łamiąc zasady narzucone przez związek.
Tyle w kwestii wyników. Ankieta analizowała też podłoże zepsutej tkanki i tu również jest ciekawie.
Kto ustawia mecze, jest pomysłodawcą? Ktoś z zewnątrz – 20%. Sędzia – 16%. Piłkarze – 11%. Oficjele klubowi – 50%.
Powody zgadzania się na korupcję? 33% – problemy finansowe. 13% – presja ze strony klubu. 15% – łatwa kasa, a proceder trudny do wykrycia. 9% – groźby w kierunku rodziny. 1%, uwaga, kulturowa akceptacja dla ustawiania meczów.
Jak można zmniejszyć ryzyko występowania podobnych patologii? 25% – większe płace. 30% – płace na czas. 18% – lepsze warunki pracy.
***
System kontroluje i nadzoruje, które kluby spadną, które awansują, kto dostanie karę dyscyplinarną, kto będzie obiektem śledztwa działaczy, który sędzia zostanie wyznaczony na konkretny mecz. To wszystko przynosi im dochody, osiągnięcia piłkarskie albo wciśnięcie do ligi zaprzyjaźnionego zespołu, który dołącza do Systemu.
~ Giannis Alafouzos, właściciel Panathinaikosu.
System oznacza, że jeszcze przed rozpoczęciem spotkania wiesz, jaki będzie jego ostatni akt – wszystko bezwstydnie, wszystko bez ryzyka.
~ Evangelos Aslanidis, dyrektor w AEK-u Ateny
***
No to może doping? Otoczka? Kibice? Cóż, tak wyglądają frekwencje z ubiegłego sezonu (za worldfootball.net).
Tylko trzy kluby mają wyniki, którymi można by się ewentualnie pochwalić na Białorusi czy na Słowacji. Pozostałe nie mogą robić wrażenia na nikim, a już na pewno nie na Polakach, nawet jeśli na żałosną średnią składają się również spotkania rozgrywane przy zamkniętych trybunach za zachowanie kibiców czy bojkoty. Bojkoty, jak choćby ten dotyczący kibiców Panathinaikosu podczas ich konfliktu m.in. z ministerstwem. Na jednym ze spotkań polityków pojawili się nawet ich adwersarze, w swoim tradycyjnym stroju.
Nie zmienia to faktu, że poza wielką czwórką – frekwencje w Grecji to obraz nędzy i rozpaczy, poziom naszej I ligi, i to też nie czołówki. Średnio wokół tysiąca osób na meczu u pięciu zespołów to jakaś kompletna degrengolada.
A i u tych rzekomych gigantów nie będzie to wcale wyglądać kolorowo, przynajmniej na początku przyszłego sezonu.
Jak donosi “Grecka Piłka” – za burdy na finale Pucharu Grecji PAOK dostał siedem meczów kary zamkniętego stadionu, AEK – trzy. Olympiakos za burdy podczas półfinału Pucharu Grecji – cztery mecze. Panathinaikos za trafienie trenera PAOK-u puszką rzuconą przez jednego z kibiców “Koniczynek” dostał wprawdzie tylko dwa mecze, ale do tego również karę ujemnych punktów. Z tymi ostatnim zresztą również jest wesoło – w wyniku odebrania 3 punktów Iraklisowi, wydawało się, że to właśnie ten klub spadnie z ligi. Już po sezonie jednak dorobek po odwołaniu… zwrócono, przez co z ligi może polecieć Levadiakos. Dlaczego tylko “może”? Ano dlatego, że wciąż nie wiadomo co stanie się z licencją Iraklisu.
Bałagan? Nie chcemy się pastwić, ale dodajmy jeszcze “z kronikarskiego obowiązku”, jak wyglądały dopiski do ligowej tabeli w ostatnich latach.
2014/15 – Panathinaikos z 3 ujemnymi punktami za zachowanie kibiców, OFI z 29 ujemnymi punktami, w tym 10 za zaległości w wypłatach, Niki Volos z 13 ujemnymi punktami i dyskwalifikacją za problemy finansowe, Kerkyra relegowana za nieuczciwe rozliczanie transferów.
2015/16 – Panathinaikos z 3 ujemnymi punktami za zachowanie kibiców i walkowerem za mecz z Olympiakosem, AEK z 3 ujemnymi punktami za zachowanie kibiców, PAOK z 3 ujemnymi punktami za zachowanie kibiców, Panionis wykluczony z europejskich pucharów przez UEFA ze względu na problemy finansowe, Atromitos z 3 ujemnymi punktami za zachowanie kibiców.
2016/17 – PAOK z 3 ujemnymi punktami za odpuszczenie wyjazdu na rewanżowy mecz półfinału Pucharu Grecji, Iraklis z 3 ujemnymi punktami (ostatecznie przyznanymi z powrotem) z uwagi na problemy finansowe.
Szczególnie ta ostatnia historia jest mocna. PAOK nie pojechał na rewanż, bo uznał że z takim sędziowaniem nie ma to żadnego sensu. Ich rywalem był Olympiakos, a w pierwszym meczu przy stanie 2:1 dla gości podyktowano dyskusyjny rzut karny. Wszystko zakończyło się olbrzymią burdą na murawie i walkowerem dla Olympiakosu.
***
Czyli tak: uczciwość ligi niekoniecznie, kasa niekoniecznie, kibice nieszczególnie. Co więc może skusić piłkarzy, którzy chcą jechać grać do Grecji? Poziom?
Też niekoniecznie. Grecja wprawdzie nadal korzysta ze sporej liczby miejsc w europejskich pucharach, wystawia choćby dwa kluby do walki o Ligę Mistrzów. W sezonie 2015/16 ugrali jednak współczynnik 5,400 – przy 5,500 zrobionym przez zespoł z Ekstraklasy. Pogoń polskiej ligi idzie powoli dzięki wciąż całkiem przyzwoitym wynikom Olympiakosu oraz sporo łatwiejszej drodze, jaką dzięki temu mają greckie kluby. PAOK na przykład w ubiegłym sezonie by trafić do Ligi Europy musiał jedynie… ograć Dinamo Tbilisi (wcześniej odpadł z drogi niemistrzowskiej do Ligi Mistrzów przegrywając na wejściu z Ajaksem). Jeszcze prościej miał Panathinaikos w sezonie 2015/16 – po odpadnięciu z Club Brugge w eliminacjach Ligi Mistrzów od Ligi Europy dzielił go dwumecz z azerską Gabalą, oczywiście przegrany przez Greków. Punkty leciały (np. Panathinaikos wygrał jeden z meczów z Brugią), ale czy to faktycznie dowód poziomu tamtejszych drużyn? Grecja straciła już swoje gwarantowane miejsce w grupie Ligi Mistrzów, a teraz jest na dobrej drodze, by utracić również dwa miejsca w eliminacjach, tym bardziej, że przy pierwszej próbie przejścia eliminacji doszło do wspomnianego nie-do-końca-euro-wpierdolu – i Olympiakos przegrał z Hapoelem.
Królem strzelców w ubiegłym sezonie został Marcus Berg, czyli w sumie gość wypluty przez Bundesligę – obecnie zaś już w kadrze Al Ain. Drugie miejsce to Hamza Younes, w przeszłości grający w klubach bułgarskich, rumuńskich i tunezyjskich. Na tle Mirallasa i Mitroglou – najlepszych strzelców sprzed 5 lat – delikatna przepaść. Znamienne również, że w czasach, gdy w co drugiej lidze padają rekordy transferowe, u Greków wciąż największe inwestycje to przełom wieków, gdy ściągano za kilkanaście milionów Zahovicia czy Giovanniego. Najwyższy transfer ubiegłego sezonu poza Olympiakosem? Aleksandar Prijović do PAOK-u za niespełna dwa miliony. Pamiętajmy – to liga, do której za 8 milionów przyszedł Djibril Cisse.
Michał Pazdan mówił o tej lidze w kontekście rozwoju, ale nie jesteśmy przekonani, że powstrzymywanie Michalisa Maniasa i Pablo Mazzy, czy Aleksandra Prijovicia i Efthymiosa Koulourisa aż tak mocno różni się od gry przeciw braciom Paixao, Darko Jevticiowi czy nawet Martinowi Nesporowi.
No to może stadiony? Perełka architektoniczna, na której mecze rozgrywa Kerkyra?
A może obiekt Platanias?
Jest jeszcze Zosimades, piękny z lotu ptaka.
***
Nie no, spójrzmy prawdzie w oczy. Jeśli mamy czuć kompleksy – to na widok składu i osiągnięć Olympiakosu w ostatnich kilkunastu sezonach. Poza tym jednym rodzynkiem, grecka liga jest zwyczajnie słabsza od polskiej – gorzej poukładana, przestarzała, targana konfliktami, porachunkami przypominającymi mafijne, problemami finansowymi i infrastrukturalnymi.
Jesteśmy w stanie zrozumieć Vadisa czy Pazdana, którzy mieliby wyjechać z klubu, który dostaje się do Ligi Mistrzów raz na dwadzieścia lat do takiego, który w ostatnich dziesięciu sezonach grał tam siedem razy, trzykrotnie uzyskując awans do 1/8 finału. Ale Prijovicia, Grzelczaka, Babiarza i każdego, kto chce zamienić Ekstraklasę na Super League – już niekoniecznie. Grecja to bardzo mocne przedwczoraj, mocne wczoraj, kiepskie dzisiaj i szalenie niepewne jutro. Na tle bezustannie – wolniej czy szybciej – rozwijającej się polskiej piłki to ląd nieznany i ryzykowny. Nic dziwnego, że Polaków z czasów świetności ligi greckiej – Krzysztofa Warzychę, Arkadiusza Malarza czy Michała Żewłakowa – zmienili Krzysztof Król, Kamil Król i Sebastian Przyrowski. Nie sądzimy by ten trend miał się odwrócić.
JO
Konsultacja