Przyznajcie, tęskniliście. Szukanie streamów, piłkarze złożeni z kilku pikseli, rywal, którego nazwę trudno przytoczyć z pamięci, stadiony kojarzące podboje Cezara. Tak, koniec czerwca i właściwie cały lipiec (jak dobrze pójdzie), to ten specyficzny czas, kiedy ściskamy kciuki za polskie zespoły podróżujące po różnych zakątkach końca świata. W tym roku eskapadę zaczęła Jagiellonia i był to początek udany, bo przecież ekipa Probierza Mamrota wygrała 1:0.
Zwycięski gol nie padł po kombinacji rodem z Barcelony, ale padł. Piłkę zgrał głową w polu karnym Runje, rywal zapomniał o Sheridanie, a że Irlandczyk nie lubi być ignorowany, wpakował piłkę do siatki. Była 49. minuta. Można się nawet pokusić o stwierdzenie, że goście wówczas nieco odetchnęli.
Sheridan z woleja dał prowadzenie Jadze. Ciężki mecz do oglądania, typowy mecz walki. #DINJAG pic.twitter.com/hFKdVZOTUm
— Krzysiek Pierściński (@kpiersc) 29 czerwca 2017
Byli bowiem zespołem lepszym, ale piłka nie chciała wpaść do siatki, mimo że Jaga miała choćby karnego. Klasyczna akcja: rywal myślał o kopnięciu piłki, ale ubiegł go Góralski i zamiast uderzenia w futbolówkę było uderzenie w nogę Polaka, więc jedenastka, bez dwóch zdań. Tę jednak zmarnował Sheridan, który strzelił nędznie, bramkarz go wyczuł i jakoś poradził sobie z próbą napastnika. Tak właściwie, choć golkiper gospodarzy – Tymofiejew – warsztat miał słaby i grał pokracznie, to jednak jakoś bronił. Na przykład kapitalną okazję spartaczył Novikovas, kiedy w akcji właściwie już 2 na 1, po minięciu obrońcy strzelił nieudolnie i bramkarz złapał piłkę między nogi, jakkolwiek to brzmi.
Zdecydowanie, Jaga nie była zbyt skuteczna, bo do zmarnowanych sytuacji można dodać jeszcze strzał w maliny Romanczuka, który zaatakował piłkę na czwartym-piątym metrze oraz słupek Sheridana z końcówki.
Co prezentował rywal? Nic specjalnego – bronił się nieźle, ale jak widać, szczęśliwie. Jeśli atakował, to raczej zapominając o obowiązujących przepisach, bo sędzia boczny często był zmuszany do gimnastyki i podnoszenia chorągiewki. Zresztą, futbolówka raz wpadła do siatki po akcji Dinamo, ale znów sędzia uznał, że był spalony. Reasumując: parokrotnie zrobiło się cieplej w okolicach posterunku Kelemena, ale albo arbiter przerywał akcję, albo gospodarzom brakowało umiejętności na zrobienie użytku z piłki. Temperatura kwietniowa, nie czerwcowa.
1:0 na wyjeździe to dobry wynik, tym bardziej, że Białymstoku na pewno będzie się grało Jagiellonii łatwiej. Innego scenariusza jak kolejnej wygranej i awansu do następnej rundy w ogóle nie rozpatrujemy.