6 milionów euro. Absolutny rekord transferowy. Co istotniejsze – to równowartość jakichś 5 lat funkcjonowania klubowej akademii z prawdziwego zdarzenia. Za taką furę pieniędzy da się przez kilka ładnych lat utrzymywać kilkanaście boisk, internat, dziesiątki pracowników a zostaną też jakieś grosze na poprawę stanu infrastruktury. Ponad 25 milionów złotych, za które można stworzyć wszystkie możliwe warunki do wychowywania kolejnych Janów Bednarków.
Wczoraj zastanawiałem się, jakie wyniki notowałaby taka jedenastka dziesiątka.
Kędziora, Bednarek, Kamiński, Gumny – Linetty, Bielik – Bereszyński, Drygas, Jóźwiak – Kownacki.
Bramkarza nie ma, bo z Bielikiem w środku bramkarz i tak tylko rozpraszałby rozmową stoperów.
Bednarek już wiadomo, 6 milionów euro, Linetty – 3,2 miliona, za chwilę w podobnych widełkach może się znaleźć Kownacki, Bielik i Bereszyński to łącznie ponad 4 miliony. Już teraz zarobiono na tych chłopakach prawie 15 melonów, a przecież Kędziora, Gumny czy Jóźwiak z pewnością też pójdą dość drogo. Oczywiście, każdy z nich przez szkolenie Lecha przeszedł w nieco innym stylu – Bielik był w Poznaniu zaledwie dwa lata, Bereszeńskiego wymyślono w Warszawie na nowo, z korzyścią dla piłkarza i Legii. Nie całą kwotę zgarnął “Kolejorz”, na piłkarzach wyszkolonych przez poznaniaków skorzystała przecież i Legia, i wiele innych klubów w całej Polsce.
Nie da się jednak ukryć, że jeśli ktoś podawał w wątpliwość sens grubego inwestowania w akademię, dziś traci ostatnie argumenty. To nie jest przypadek czy zrządzenie losu, że Lech sprzedaje tak drogo i tak często. Każdy kolejny Linetty radzący sobie w Serie A to kolejny kupujący ustawiający się w kolejce po jego następców – dziś Kownackiego i Kędziorę, jutro Gumnego i Jóźwiaka. To nie jest naturalnie fabryka – nie wystarczy wrzucić kilku komponentów do kotła i poczekać, aż wyjedzie gotowy produkt. Ale powtarzalność nie bierze się z niczego. W U-21 pierwsze skrzypce grali lechici, do dorosłej kadry też pukają coraz śmielej, zresztą, na renomę Lecha pracuje również fakt, że to właśnie w Poznaniu spory postęp wykonali i Robert Lewandowski, i Łukasz Teodorczyk.
To wszystko musi działać na wyobraźnię, nawet jeśli trudno uciec od tabelek w Excelu, które przez lata pokazywały na koncie akademii duży minus. Ale dziś, po tym transferze, zbilansowano wydatki ostatnich paru lat, a przecież do rubryki “zyski” należy doliczyć kwoty, których nie wydano na rynku transferowym, bo pozycje w kadrze były obsadzone przez wychowanków. Dobrze to widać na bokach obrony – lewą Lech obsadzał obcokrajowcami, kupując Kadara za prawie pół miliona euro, a następnie Kostewycza za ponad 300 tysięcy. Prawą flankę obsadził w tym okresie Kędziora, oszczędzając dla swojego klubu okrągłą bańkę.
Innymi słowy – nie ma bardziej opłacalnej inwestycji niż porządna akademia. Nawet jeśli początkowo przyniesie spore straty, to po kilku latach zyski wielokrotnie przewyższą zainwestowany wkład. Lech Poznań poszedł tą ścieżką jako pierwszy, niejako wyznaczając trend. Ściga go Zagłębie Lubin (a patrząc na transfery na linii Dolny Śląsk – Wielkopolska, w pewnych miejscach już doścignął), Legia, ale też Pogoń Szczecin, Jagiellonia, Lechia Gdańsk… Pozytywizm. Praca u podstaw. Maraton zamiast sprintu, długi dystans, spokojne tempo, mnóstwo cierpliwości. Zasady, które w biznesie są oczywiste, wreszcie dotarły też do gwałtownego i raptownego świata piłki nożnej.
***
Co do biznesu jeszcze… Kompletnie nie rozumiem bagatelizowania roli Dominika Ebebenge w Legii Warszawa za kadencji Bogusława Leśnodorskiego. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że tłumaczenie, że gość był “od wszystkiego” nie jest do końca przekonujące dla osób przyzwyczajonych do korporacyjnego ładu, ale kto pracował w dynamicznie rozwijającej się firmie raczej jest świadomy, jak cenne są tego typu osoby. Ludzie, których telefon zawsze odpowiada. Którzy zawsze są gotowi odpisać na mail. Którzy każdego dnia są w stanie wykonać dowolne zadanie, pomóc dowolnej osobie i zająć się dowolnym kontrahentem.
Najgorszą plagą państwowych instytucji – które też miałem okazję poznać od środka – jest tragiczna “spychologia”. Nikt nie poczuwa się do wykonania pracy wykraczającej poza ściśle określony zakres obowiązków. Obstawiam, że to pozostałość po poprzednim systemie, który bajecznie scharakteryzował Leopold Tyrmand w swojej “Cywilizacji komunizmu”. Fragment:
W komunistycznych biurach zawsze siedzi ogromny tłum ludzi, których jedynym zadaniem jest zaklejanie koperty zaadresowanej uprzednio przez kogoś innego, kto ją otrzymał przez specjalnego posłańca od tego, kto napisał list. Oczywiście, każdy z tych pracowników dostaje pensję niedającą żadnych możliwości wyżycia – na przykład 1000 złotych miesięcznie w kraju, gdzie liche ubranie kosztuje 800 zł – przeto osiąga szczyty artyzmu w obojętności wobec swej pracy i wykonuje ją z podziwu godną niedbałością, toteż gdy rzeczony list, w drodze z jednego biurka na drugie, spada na podłogę, nikt nigdy nie schyli się, żeby go podnieść. To powoduje konieczność zatrudnienia nowych sił roboczych, których zadaniem będzie podnoszenie spadłych na podłogę listów i ewentualne (lecz niedefinitywne, bo zrodzić się mogą nowe nieprzewidziane trudności) przekazywanie ich dalej – i taki proces mnożenia sił gospodarczych nazywa się pączkowaniem.
Nie pracowałem wówczas w Legii, nie byłem nawet blisko klubu, ale wysłuchałem tysiąca opinii na temat pracy Ebebenge. Wygląda na to, że to był człowiek, który nie tylko podnosił każdy list, który upadł na podłogę, ale też samodzielnie je wszystkie pisał, adresował, dostarczał na miejsce wraz z zestawem gadżetów od klubu i zaproszeniem na spotkanie w Paros. Jak ważne jest, by każdy współpracownik klubu – od sponsorów, przez menedżerów, kibiców aż po ochroniarzy – czuł się kimś istotnym dla układanki – nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Moim zdaniem ludzie, którzy potrafią utrzymać takie wrażenie i u prezesa spółki inwestującej kilka milionów w klub, i u pana Waldka, ochroniarza z sektora C3, są bezcenni. Jakkolwiek śmiać się z hasła “wolny elektron” – trudno oszacować, ile klub straciłby bez ich codziennej tyrki.
W rozmowie z Michałem Sieczko, który przez pewien czas pracował w ŁKS-ie, widać to było jak na dłoni. Kto ma przyprowadzić Atlas z kontraktem sponsorskim na rekordową stawkę? Michał. Kto ma rozmawiać z Broendby na temat transferu Niżnika? Michał. Kto ma się zająć współpracującymi z ŁKS-em szkołami? Michał.
Jako że sam czasem czuję się podobnie – składam w tym miejscu hołd wszystkim wolnym elektronom świata. Dalej wiście na słuchawkach i mailach, bez was (bez nas?) to wszystko by się wysypało!