W ostatnich latach już nawet nie rok w rok, ale wręcz okienko w okienko regułą jest, że Lech sprzedaje któregoś ze swoich podstawowych graczy. Zapewniając sobie duży jednorazowy dopływ pieniędzy do klubowej kasy, ale jednocześnie problem z zastępstwem do rozwikłania w najkrótszym możliwym terminie. Sprzedając Jana Bednarka do Southampton, raz jeszcze funduje sobie zastrzyk gotówki i ból głowy – kim uzupełnić powstałą w ten sposób lukę. Sprawdziliśmy więc, jak do tej pory Kolejorz radził sobie z odejściem swoich najważniejszych postaci.
ROBERT LEWANDOWSKI -> ARTJOMS RUDNEVS
Przypomnijmy na wstępie, że sprzedawany do Borussii Lewandowski nie był jeszcze Lewandowskim supersnajperem, który pojawia się w mokrych snach Romana Abramowicza, Florentino Pereza, o kilku najbogatszych Chińczykach nie wspominając.
Skoro to już mamy wyjaśnione, możemy uzasadnić, dlaczego Rudnevs okazał się nie tyle godnym następcą Lewego, co sporo osiągnięć Polaka w Lechu przebił.
Lewandowski strzelił dla Lecha 6 goli w 2 edycjach Pucharu UEFA/Ligi Europy – dwie z Grasshoppers, jedną z Chazarem Lenkoran, jedną z Austrią Wiedeń, dwie z Fredrikstad. Zero bramek w fazie grupowej. Rudnevs? Hat-trick z Juventusem w Turynie, gol dający remis w Poznaniu, bramka w 1/16 z Bragą. Czyli – cztery bramki w fazie grupowej, jedna w pucharowej. Trafień nieco mniej, ale raz, że meczów rozegranych też mniej, a dwa, że ich waga zdecydowanie większa.
Rekordowy sezon Lewego w lidze? 18 bramek i korona króla strzelców. Rekordowy sezon Rudnevsa? 22 gole i korona króla strzelców.
A przecież w swoim pożegnalnym sezonie Rudnevs strzelił decydującego o wygranej 1:0 przy Łazienkowskiej gola najważniejszemu dla kibiców rywalowi – Legii. Rok wcześniej – również przesądzającego o wygranej z warszawskim klubem 1:0, z tym że w Poznaniu. Lewy Legii strzelił tylko raz, w ostatnim meczu przeciwko drużynie z Łazienkowskiej.
Oczywiście wiadomo, jak potoczyła się kariera jednego, a jak drugiego – tym łatwiej to porównać, że obaj z Lecha przenieśli się do Bundesligi. Ale w okresie, gdy Łotysz strzelał dla Lecha, powodów by płakać po dzisiejszej gwieździe reprezentacji i Bayernu zwyczajnie nie było.
ARTJOMS RUDNEVS -> ŁUKASZ TEODORCZYK
Nieźle poszło też z zastąpieniem Rudnevsa, choć po prawdzie trzeba było na pozytywną ocenę dość długo czekać. Bo najpierw Lech przez pół roku zmagał się z brakiem podobnej klasy napastnika, mając do dyspozycji tylko Ubiparipa i Ślusarskiego, później przez kolejne pół nie udało się odblokować Łukasza Teodorczyka, wyrwanego warszawskiej Polonii na pół roku przed końcem kontraktu po długich pertraktacjach.
Koniec końców Teo jednak odpalił i długo miejsca w Lechu nie zagrzał. Ludziom z Dynama Kijów wystarczył rok dobrej gry, by zdecydować się na wykupienie snajpera Kolejorza za około 4 miliony euro. Można było narzekać, że jest bardziej drewniany niż Pinokio, że większość jego trafień to takie, o których można powiedzieć, że to asystujący partner strzelił nim gola.
Cóż – dalsze jego losy pokazują, że dać się nabić też trzeba umieć. Inaczej dziś Anderlecht nie wyceniałby Teo na 15-20 milionów w europejskiej walucie.
SEMIR STILIĆ -> KASPER HAMALAINEN
Z oceną Stilicia był zawsze taki problem, że gdyby posklejać kompilację z jego najlepszych meczów w Lechu, niewykluczone że takie DVD trafiłoby na biurko szefów skautingu z najmocniejszych lig Europy. Gdyby jednak skleić spotkania w barwach Lecha, w których jego gra była bardzo, ale to bardzo dyskretna, wręcz bezbarwna – materiału, który nie porwałby transferowych decydentów Szachtiora Soligorsk też by nie brakowało.
Taki właśnie był Stilić. Gdy mu się chciało – genialny. Gdy chciało się mniej, albo forma nie pozwalała – bardzo przeciętny. W jego miejsce, gdy za darmo odchodził do Lwowa, Lech ściągnął Kaspera Hamalainena. Trafiając tym samym w dziesiątkę.
Odsuwając na bok animozje, jakie wytworzyły się między nim a kibicami, gdy po zakończeniu kontraktu w Poznaniu czmychnął do Legii, jego czas w Kolejorzu był piekielnie owocny. Zwieńczony w dodatku mistrzostwem Polski 14/15, w którym Hama miał ogromny udział. 13 bramek, 7 asyst, do tego ogrom sytuacji wykreowanych partnerom i współtworzenie ofensywy, której obawiali się wszyscy – bez wyjątku – rywale poznaniaków. Lech potrafił rozklepać absolutnie każdego, a na zagrania między linię obrony a bramkarza w wykonaniu Hamalainena patrzyło się z czystą przyjemnością. Coraz rzadziej przypominając, że oto wcześniej na jego pozycji grał przecież ktoś taki jak Semir Stilić.
ALEKSANDAR TONEV -> SZYMON PAWŁOWSKI
Zamienił stryjek… kijek na siekierkę. Sprzedanie Aleksandara Tonewa za 3,2 miliona euro trzeba po prostu uznać za majstersztyk, podobnie jak to, że udało się targu dobić z klubem z Premier League. Po Tonevie było widać oznaki dużego potencjału, miewał mecze świetne, ale za często przeplatał je ze słabymi, gdy był po prostu niewidoczny, by na nim budować siłę ataku poznańskiej lokomotywy.
Dwa sezony w Poznaniu przyniosły zaledwie 7 goli i 5 asyst skrzydłowego, a jego bilans w tamtym czasie bili na głowę tacy wirtuozi jak Robert Jeż (6 goli, 10 asyst w analogicznym okresie) czy Paweł Buzała (10 goli, 5 asyst). I po żadnego z nich Aston Villa się nie zgłosiła. W Anglii bardzo szybko przekonali się o tym, że liczby w jego przypadku nie kłamały, ale to już nie był problem Lecha.
A to dlatego, że następcę Bułgara w Poznaniu wybrano najlepiej, jak tylko można było. Sięgając po człowieka zaprawionego w ekstraklasowych bojach, zdecydowanie wyróżniającego się na tle kolegów z Zagłębia Lubin. Bo choć dziś Szymon Pawłowski jest graczem niepotrzebnym, po którego ręce śmiało wyciągać ma Cracovia (tak donosi „Przegląd Sportowy”), to on był absolutnie kluczowym elementem mistrzowskiej układanki Macieja Skorży w sezonie 14/15. Już w pierwszym sezonie pobił zresztą wynik w klasyfikacji kanadyjskiej Toneva z ostatnich rozgrywek Bułgara w Polsce.
ŁUKASZ TEODORCZYK -> ZAUR SADAJEW
Jeżeli chodzi o zdobycze bramkowe, Czeczen z Polakiem nie mógł stawać w jednym szeregu, ba – powinien był wycofać się gdzieś do trzeciego-czwartego rzędu napastników, którzy grali w Lechu przed nim. Średnia minut potrzebnych do zdobycia gola w lidze w przypadku Teo wynosiła 139 minut, z kolei u Sadajewa – 303 minuty.
Tylko że akurat jego rola w Poznaniu na trafianiu do siatki rywali nie polegała, a przynajmniej nie do końca. Bo Sadajew miał walczyć, miał robić miejsce, miał demolować obrońców, by ułatwić zadanie Pawłowskiemu, Kownackiemu, Jevticiowi, Hamalainenowi czy Lovrencsicsowi.
Czy wywiązał się z tego zadania? Po pierwsze – Lech został mistrzem Polski. Po drugie – zabiegał o jego pozostanie. Po trzecie – w późniejszych okienkach transferowych znów mówiono o tym, że Sadajew mógłby raz jeszcze pojawić się przy Bułgarskiej. Krótko mówiąc – trzy razy „tak”.
KASPER HAMALAINEN -> NICKI BILLE NIELSEN
Hama przychodził do Poznania jako ofensywny pomocnik, kreatywna „dziesiątka”, jakiej mogło brakować po odejściu Semira Stilicia. Kończył jednak swoją przygodę z Lechem jako środkowy napastnik, nieco z konieczności, bo krótko po transferze z Pogoni kontuzja wykluczyła z gry Marcina Robaka. Na tej pozycji Fin zagrał w ośmiu ostatnich meczach dla Kolejorza, w których załadował siedem bramek rywalom. Lech wygrał większość z nich, do drugiej linii pozbawionej Fina nie można było mieć ogromnych zastrzeżeń, więc trudno też przypuszczać, by wiosną – gdyby przedłużył wygasający wtedy kontrakt z zespołem z Poznania – miał nie zacząć na szpicy. Dlatego to tutaj Lech musiał szukać wzmocnienia w pierwszej kolejności.
No i znalazł. Nickiego Bille Nielsena. Ujmijmy to tak – są przesłanki ku temu by twierdzić, że przez półtora roku przy Bułgarskiej częściej niż pakować rywalom bramki, pakował na siedzenie pasażera charakterystyczne brązowe torby z maka. Dość wątpliwe, by znajdowały się w nich cola zero, sałatka i wrap z grillowanym.
Niech za najlepsze podsumowanie tej podmianki posłuży taka oto ciekawostka: przez trzy rundy w Poznaniu napastnik Nicki Bille Nielsen zdobył tyle bramek we wszystkich rozgrywkach, ile Hamalainen, wtedy jeszcze ofensywny pomocnik, potrafił swego czasu ustrzelić w miesiąc:
A, Hama dorzucił wtedy jeszcze dwie asysty, Nicki wciąż nie zanotował choćby jednej.
W odwodzie był jeszcze co prawda obecny w Poznaniu od dłuższego czasu, ale nienotujący oczekiwanego progresu Dawid Kownacki. Z tym, że i on nie poradził sobie z godnym zastąpieniem Hamalainena. Cztery bramki, ani jednego meczu rozegranego wiosną 15/16 w pełnym wymiarze czasowym – to mówi samo za siebie.
KAROL LINETTY -> RADOSŁAW MAJEWSKI
Tak naprawdę zastanawialiśmy się, w kim szukać następcy pomocnika, który w ostatnim swoim sezonie w Lechu obskoczył w centrum drugiej linii wszystkie pozycje – „szóstkę”, „ósemkę”, a często także „dziesiątkę”. Jako że Lech sprowadził w poprzednim letnim okienku transferowym tylko jednego środkowego pomocnika, a Linetty u Jana Urbana w swojej ostatniej rundzie w ekstraklasie rozegrał jako ofensywny pomocnik 6 meczów (jako „ósemka” – jeden, jako defensywny pomocnik – 4), chcąc nie chcąc wybór musiał paść na niego. Na Radosława Majewskiego.
Maja często zmagał się z problemem pod tytułem: utrzymanie formy w dłuższym oknie czasowym. Potrafił zachwycać, jak na początku rundy wiosennej, gdy wszystkie najlepsze akcje Kolejorza stemplował swoimi podaniami. Ale potrafił też zawieść w najważniejszym momencie, w kolejkach 34. i 35., przeciwko Legii i Lechii, gdy Lech najbardziej go potrzebował (za oba mecze u nas nota 3).
Ogólnie jednak druga linia poznaniaków – z Majewskim, ale i odrodzonym Jevticiem, efektywnym Makuszewskim, pożytecznym Gajosem i duetem Tetteh-Trałka, którego atuty są wszystkim doskonale znane i z których Nenad Bjelica potrafił w wielu meczach robić użytek – pozbierała się po odejściu jej najważniejszego zawodnika dość szybko. O czym świadczy najlepiej zmiana miejsca w tabeli w porównaniu z poprzednim sezonem.
TAMAS KADAR -> WOŁODYMYR KOSTEWYCZ
Miała być Kadarstrofa, gdy grał, okazało się, że Kadarstrofą było jego odejście. Na początku życie Węgra w Poznaniu było trudniejsze niż miłośników klapków w Koronie Kielce. Obrywało mu się (zasłużenie) za praktycznie każde spotkanie, zaczęto wręcz twierdzić, że jest piłkarskim jonaszem, bo do świeżo upieczonego mistrza Polski z nim w składzie lgnęły kolejne kataklizmy. Z czasem jednak okazało się, że Kadar naprawdę nieźle potrafi grać w piłkę i gdy przychodziło do rozstania, długo zastanawiano się, jak załatać powstałą po nim lukę na lewej obronie.
Cokolwiek powiedzieć, podjęto spore ryzyko. Wzięto Ukraińca Wołodymyra Kostewycza, a więc zawodnika spoza Unii Europejskiej, blokując sobie tym samym możliwość wystawienia w pierwszym składzie jednego z dwóch takich graczy. Okazało się jednak, że lewy obrońca zza wschodniej granicy był strzałem w dziesiątkę. Nie tylko umiejętnie podłączał się do ataków, robiąc masę wiatru z przodu, ale też wykręcił znakomite liczby w defensywie, dodając tej formacji Lecha ogrom pewności, która nie była pewnikiem w poprzednich miesiącach. Dość powiedzieć, że z nim po lewej stronie bloku obronnego poznaniacy zachowali czyste konto w 11 z 17 meczów w lidze.
***
Widać więc, że choć za każdym razem mogło się wydawać, że Lech nie upora się ze stratą kluczowego gracza, Kolejorz jakoś sobie radził. Czasami wybornie, jak wtedy, gdy Rudnevsem łatał dziurę po odejściu Lewandowskiego czy choćby gdy po sprzedaży Toneva ściągnął Pawłowskiego – jednego z głównych architektów mistrzostwa sprzed dwóch lat. W większości przypadków naprawdę dobrze, jak wtedy, gdy strata Linetty’ego nie okazała się szczególnie odczuwalna, czy ostatnio, gdy w miejsce nabierającego z meczu na mecz na znaczeniu Kadara bezboleśnie zastąpił Kostewycz.
Jeśli więc mielibyśmy Lechowi czegoś życzyć w obliczu odejścia Bednarka, to chyba tylko tego, by podmianka za stopera polskiej młodzieżówki poszła śladem tych wymienionych akapit wyżej, niezależnie od tego, czy następcą miałby być De Marco, Dilaver, czy jeszcze ktoś inny (nowy?). Byle jak najdalej od ścieżki, którą ostatnio przeszedł Nicki Bille Nielsen.
SZYMON PODSTUFKA
fot. 400mm.pl/FotoPyK