Chyba nikt się tego tak naprawdę nie spodziewał. Wiadomo, rynek transferowy każdego roku jest większy, co okienko kwoty ulegają drastycznemu zwiększeniu, kilka milionów euro nie robi już na nikim żadnego wrażenia. Internet pełen jest szlochów, że Mateo Musacchio kosztuje więcej niż Andrea Pirlo w 2002 roku, nie zamierzamy się do tego podłączyć. Mimo wszystko – rekord transferowy Ekstraklasy pobił człowiek, który 12 miesięcy temu przegrywał rywalizację z Radosławem Pruchnikiem, na treningach zaś ćwiczył m.in. z Tomislavem Boziciem i Lukasem Bielakiem. Nieruszony od ponad 6 lat rekord Adriana Mierzejewskiego dzisiaj przebija Jan Bednarek. 21-letni obrońca Lecha, który nie ma jeszcze nawet 50 meczów w Ekstraklasie.
Więcej o samym transferze możecie przeczytać TUTAJ i TUTAJ, uznaliśmy jednak, że warto przy okazji skupić się na wartościach, jakie osiągają piłkarze w Polsce. Z tego względu przypominamy dziesięć największych transferów z Ekstraklasy – i zaznaczamy, że niektóre to już praktycznie prehistoria (kwoty za transfermarkt.pl)…
10. Artiom Rudnevs – 3,50 miliona euro
Zestawienie otwieramy jednym z pierwszych naprawdę dużych transferów Lecha. Kupiony za 600 tysięcy euro z węgierskiego Zalaegerszegu Rudnevs pozostaje jednym z największych sukcesów poznańskiego skautingu. Taśmowo zdobywane bramki w Ekstraklasie, hat-trick z Juventusem, skuteczność, polot, styl. Łotysz wjechał w ligę tak, że w Poznaniu bardzo szybko udało się zapomnieć o Robercie Lewandowskim – 33 gole w 56 meczach ligowych to doskonały wynik, a przecież te najistotniejsze trafienia – albo raczej te, które dawały klubowi najwięcej – padały w Lidze Europy oraz w Pucharze Polski. Co prawda Lech z Rudnevsem nie powiększył gabloty z trofeami, ale po pierwsze – napisał jedną z najpiękniejszych pucharowych historii ostatnich lat, po drugie zaś – zarobił potężną gotówkę, niemal trzy miliony od HSV “na czysto”. A były to mroczne czasy, gdy polskie kluby za gotówkę kupowały głównie wodę mineralną do szatni, a nie piłkarzy z ważnym kontraktem.
9. Marcelo – 3,80 mln euro
Jeden z obcokrajowców z Ekstraklasy o najbardziej barwnych karierach. Oczywiście, efektowniejsza jest historia Paulinho i jego przygody z ŁKS-em, ale to Marcelo potraktował polską ligę dokładnie tak, jak najbardziej kumaci polscy piłkarze. Jako trampolinę do wyższej ligi, przy jednoczesnym zgarnięciu medali na półkę w prywatnym mieszkaniu. Marcelo Guedes w Wiśle zdobył mistrzostwo, sympatię kibiców, szacunek całego środowiska oraz argumenty, by twardo negocjować z PSV. Gdy za niemal cztery miliony odchodził z Krakowa do Eindhoven, był to transfer wyjątkowo głośny – w 2010 roku nie mieliśmy jeszcze piłkarzy na liście nominowanych do Złotej Piłki, śledziliśmy za to uważnie losy Radosława Majewskiego gdzieś na zapleczu angielskiej poważnej piłki. A tutaj taki transfer, do zespołu walczącego o mistrzostwo Holandii? Marcelo później zagrał jeszcze (zagrał, nie oglądał mecze z wysokości ławki czy trybun) w Hannoverze, obecnie zaś świętuje mistrzostwo Turcji z Besiktasem. Całkiem sympatyczne kluby i osiągnięcia, jak na gościa, którego bez odstępnego z Brazylii wyciągnęła Wisła Kraków.
8. Łukasz Teodorczyk – 4,00 mln euro
Kolejny świetny interes Lecha Poznań, który wyciągnął Teodorczyka za frytki z Polonii Warszawa, potem skorzystał z niego w Ekstraklasie, a finalnie wyciągnął bardzo ładny zysk po sprzedaży za 4 miliony euro do Dynama Kijów. Najciekawsze jednak stało się później – Teodorczyk okazał się gwiazdą ligi belgijskiej, a Anderlecht zapłacił za niego… ledwie pół miliona więcej, niż wcześniej Ukraińcy Lechowi. Klarowny dowód na to, że wiek jest szalenie istotny przy transferach, ale też potwierdzenie, że Lech potrafił naprawdę udanie negocjować – i przy kupnie piłkarza z Polonii, i przy sprzedaży go do Premier Lihi.
7. Dawid Janczyk – 4,20 mln euro
Mistrzostwo świata i okolic. Tak, można było grać występem Janczyka na młodzieżowych Mistrzostwach Świata w Kanadzie, tak, gość miał 20 lat a u stóp cały świat, a CSKA potężną kasę do wydania. Ale mimo wszystko – sprzedaż TAKIEGO Janczyka w TAMTYCH czasach za TAKĄ kwotę to wciąż coś kompletnie absurdalnego. Tym bardziej, że o Janczyku i jego stylu życia plotki krążyły już w Warszawie, dziś wręcz nieprawdopodobne jest, by klub kupujący tego typu “ukrytych wad produktu” nie sprawdził. CSKA spojrzało jednak na skróty z Kanady, 9 goli w Ekstraklasie, stan swojego konta i… zaryzykowało. Prawie milion za każde dwa ligowe gole Janczyka. Sporo. Inna sprawa, że CSKA mogło sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa, a przecież Janczyk przy innym prowadzeniu swojej kariery i przede wszystkim swojego życia, mógł jeszcze zostać odsprzedany z zyskiem. Post factum jednak – można jedynie chwalić działaczy Legii za obrotność.
6. Ondrej Duda – 4,20 mln euro
Znów młody legionista, znów nieco chimeryczny i sprawiający pewne problemy wychowawcze (wieczny foch wypisany na zawziętej twarzy). Znów 4,2 miliona euro, znów zawieszenie kariery tuż po odejściu z Legii. Świetny biznes warszawiaków, którzy mieli stanowić dla Dudy pomost między zaściankową ligą słowacką a topowymi klubami z najsilniejszych lig. Po świetnym sezonie mówiło się nawet o Interze, po słabszych występach w następnej rundzie skończyło się na kolejnym “przystanku pośrednim” w Berlinie. Tam jednak, zamiast skoku jakości i wywalczenia transferu z Herthy do którejś z drużyn czołówki, Dudę spotkały kontuzje, urazy i problemy medyczne. Niektórzy zapewne sądzą, że Legia lepiej zrobiłaby sprzedając go w najwyższej formie – i kwota powinna być wyższa, i “dalszy ciąg” powinien być ciekawszy. Pamiętajmy jednak, że Duda dołożył sporą cegiełkę do dwóch tytułów mistrzowskich oraz niezłej kampanii w Lidze Europy. Ta ostatnia stanowiła spory zastrzyk punktowy dla współczynniku Legii w rankingach – te zaś przyczyniły się do możliwości wylosowania Dundalk na trasie do Ligi Mistrzów.
5. Łukasz Fabiański – 4,35 mln euro
Jeden z najbardziej logicznych transferów na tej liście. Doskonały już w momencie transferu, w dodatku młody, z potencjałem na dalszy rozwój oraz – co może w tej wyliczance najważniejsze – z tej samej “bramkarskiej stajni”, co choćby sprzedany przez Legię chwilę wcześniej w podobnym kierunku Artur Boruc. Polska bramkarzami stała już od lat, Boruc, poprzednik Fabiańskiego między słupkami Legii, spokojnie poradził sobie w Celtiku, więc logicznym wydawały się przenosiny “Bambiego” do Arsenalu. Trochę szkoda, że w barwach “Kanonierów” grał dość incydentalnie, ale nie mamy wrażenia, że londyńczycy jakoś mocno żałowali tej transakcji. Zresztą, Fabiański w Swansea udowodnił, że Premier League to wcale nie są dla niego zbyt wysokie progi.
4. Robert Lewandowski – 4,75 mln euro
Dziś pewnie można spekulować, że za mało – skoro drożej poszedł do Leicester City Bartosz Kapustka. Ale wówczas prawie 5 milionów za piłkarza, który dość mocno o transfer zabiegał, a i kontraktu nie miał do 2020 roku – to ładna sumka. Sporo mówi też fakt, że Lech jest jak dotąd jedynym obok Znicza Pruszków klubem, który zarobił na transferze najlepszego polskiego piłkarza. Jeszcze więcej – że poznaniacy wytrzymali ciśnienie i dość mocny opór zawodnika, gdy odrzucili ofertę za 2,5 miliona euro – bo taka była pierwsza propozycja Borussii. Kto wie, czy nie od tej decyzji wszystko się zaczęło – dzięki przetrzymaniu piłkarza na kolejny rok, Lech zdobył mistrzostwo, fundusze na transfer Rudnevsa, bilety na podróż do Ligi Europy z Juventusem i Manchesterem City, ponad 2 miliony więcej i szacunek. A i sam piłkarz raczej nie stracił – pojechał do Borussii lepiej otrzaskany z presją i z grą z psychicznym obciążeniem.
3. Bartosz Kapustka – 5,00 mln euro
Nowe, wspaniałe czasy, w których za przedszkolaków z potencjałem płaci się więcej, niż dwie dekady temu za uznanych obrońców z występami w Lidze Mistrzów. Nikt nie ma wątpliwości – Leicester zapłaciło za potencjał, Leicester opłaciło studia dzieciakowi, który może zostać magistrem, albo rzucić je na drugim roku. Leicester rzuciło kasę, którą w Anglii wydaje się na frytki, by zaklepać sobie jednego z najbardziej utalentowanych Polaków. Ten transfer ocenić da się dopiero za kilka lat, na razie możemy pisać o rozczarowaniu, ale i o bardzo pouczającym dla Kapustki sezonie na trybunach King Power Stadium. Przede wszystkim zaś – przejście z Cracovii do Premier League za pięć baniek to dowód na to, że Polacy zaczynają istnieć w świadomości dużych klubów. Jeszcze nie jesteśmy Serbią czy Chorwacją, które identycznego chłopaka z nazwiskiem Kapustković puściłyby pewnie za dziesięć melonów, ale trend jest jasny. Kluby Ekstraklasy mają dowód, że warto szkolić perełki, bo kasa z ich transferów może pokryć połowę budżetu.
2. Adrian Mierzejewski – 5,25 mln euro
Nieskromnie napiszemy, że nasze parę słów wokół tego transferu to wciąż jedne z lepszych zdań w polskim dziennikarstwie sportowym ostatnich lat. Zacytujmy.
Za Wojciechowskim nie sposób nadążyć – facet ewidentnie sam nie wie, czego chce. 24 godziny wcześniej nie brał pod uwagę sprzedania Mierzejewskiego nawet za sumę przekraczającą 4 miliony euro, bo przecież zamierzał budować Wielką Polonię. Tak bardzo zamierzał ją budować, że z przedstawicielami Trabzonsporu początkowo nawet nie chciał się spotykać, a dopiero później uznał, że jednak wypada się spotkać i spuścić ich na drzewo osobiście. Teraz okazało się, że marzenia o Wielkiej Polonii może porzucić w zamian za 600 czy 700 tysięcy euro więcej, zupełnie jakby ta kwota robiła mu różnicę.
Oczywiście, gdybyśmy rozmawiali o normalnym klubie, to grzechem byłoby Mierzejewskiego za 5 milionów euro nie sprzedać, grzechem byłoby go nie sprzedać nawet za 3,5, albo i za 2,5. Tu jednak trudno wychwycić sens i logikę. Jednego dnia jaśnie pan prezes z pieniędzmi się nie liczy i mówi, że musi zdobyć mistrzostwo, a koszty nie grają roli, a następnego oddaje kapitana.
Jak dla nas – jeśli ktoś NIE JEST NA SPRZEDAŻ w środę za 4,5 miliona euro, to nie jest na sprzedaż także w czwartek za 5 milionów. Oczywiście, możecie uznać, że Wojciechowski w sposób mistrzowski negocjował i wytargał kwotę znacznie przewyższającą wartość Mierzejewskiego, ale bądźmy szczerzy: to nie była taktyka negocjacyjna, tylko chaos, z którego niespodziewanie urodziła się myśl: „a chuj, sprzedam, dawajta te papiry, zanim się rozmyślę”.
Tak, z Wojciechowskim było wesoło. Fakty są takie, że tak jak Legia wykorzystała hossę w CSKA, tak i Polonia wykorzystała rozrzutność Turków. W ogóle to jest piękna sprawa, że polskie kluby wyczuwają frajerów, a na liście najdroższych są i najlepsi piłkarze – Lewandowski czy Fabiański – i goście, których tak droga sprzedaż wynikała w prostej linii z doskonałej sytuacji finansowej u kupujących. Nie zrozumcie nas źle – nie dziwimy się, że Leicester wycelował drobniaki na Kapustkę. Po prostu fajnie, że polscy działacze chcąc sprzedać swój towar potrafią uderzyć do klubów, które są w stanie zapłacić powyżej “ceny sugerowanej”, a momentami nawet – powyżej ceny logicznej.
1. Jan Bednarek – ponad 6 mln euro
48 występów w Ekstraklasie, 1 gol, w całej karierze zaś ledwo przekroczył 4,5 tysiąca rozegranych minut. W sezonie 2015/16 grywał na defensywnym pomocniku, ale przede wszystkim – zdarzało mu się przegrywać walkę o miejsce w składzie z czwórkami:
– Bozić-Pruchnik-Danielewicz-Bogusławski
– Tymiński-Pruchnik-Bielak-Szmatiuk
– Bielak-Bozić-Tymiński-Pruchnik
No nie są to zasieki nie do sforsowania. Potem oczywiście Bednarek wrócił do Lecha i niespodziewanie okazał się jednym z najlepszych stoperów ligi, ale i tak: to wciąż tylko jeden sezon regularnej gry na wysokim poziomie. Ale jak się okazuje – 21-letni obrońca z akademii Lecha Poznań z tak skromną historią gier w najwyższej lidze jest wart ponad 6 milionów euro. Takie mamy czasy, taką mamy opinię na rynku transferowym, takich działaczy ma “Kolejorz”. Wypada się jedynie cieszyć, dopingować Janka w Southampton oraz przede wszystkim – liczyć, że za jakiś czas takie oferty w Ekstraklasie staną się prozą każdego okienka transferowego.
Fot główne. FotoPyK