W naszym podsumowaniu pozycji, znalazł się w najlepszej dziesiątce ligi, wyprzedzając choćby wielokrotnego reprezentanta Polski Grzegorza Wojtkowiaka. Grając w Górniku Łęczna siłą rzeczy jako obrońca nie miał prawa się wyróżniać, a jednak nie tylko przykuł nasze oko na dłużej, ale i wypadał świetnie w liczbach, bo według raportu InStat był 3. najlepszym prawym obrońcą ligi, który nie występował w Legii Warszawa (podium obsadzili Jędrzejczyk, Bereszyński i Broź). Tym bardziej dziwne, że Gabriela Matei, który w pół roku w Łęcznej/Lublinie zaprezentował się z naprawdę dobrej strony, kluby ekstraklasy oddały bez walki.
Tak naprawdę trudno było Mateia karcić za którykolwiek element rzemiosła. Podań kluczowych na mecz więcej mieli tylko wspomniani Jędrzejczyk i Bereszyński oraz Boban Jović. Dwóch z nich zaliczyło zimą awans sportowy, więc de facto z najlepiej kreujących partnerów bocznych obrońców, w lidze zostali wiosną już tylko on i „Jędza”. Potrafiący się włączyć w ofensywie, często dośrodkowujący (na niezłej celności, 45%), wygrywający grubo ponad połowę pojedynków – zarówno w ataku, jak i w obronie.
Nie chcemy tutaj pisać, że byłoby to wielkie wzmocnienie każdego zespołu, ale mamy wrażenie, że wobec wielu zweryfikowanych negatywnie obcokrajowców, ten mógłby jeszcze nieco na boiskach ekstraklasy pobiegać. A tak – Matei ląduje z dala od naszych oczu, w klubie, którego nazwa (FK Zira) może i nie przysparza tylu kłopotów, co inne z ligi azerskiej, ale wciąż zbyt wiele nam nie mówi.
Płakać nie będziemy, ale nie ukrywamy, że spośród mnogiego szrotu, który zjeżdżał do nas z zagranicy, akurat Mateia wcale nie wsadzalibyśmy czym prędzej na tira jadącego dokładnie tam, skąd do Polski przyjechał.
fot. FotoPyK